wtorek, 29 grudnia 2015

7

ROZDZIAŁ VII


“His window's open anytime he's home, but now it's locked up at last,
He gonna get beaten playing with the dark, innocence under attack.
He was bound to be stabbed in the back, all for some fun in the sack”.





            Do budynku wpadł tak prędko, jak burza z piorunami. Niczym wściekły byk, taranował po drodze ludzi, których miał w głębokim poważaniu. Teraz to nie było dla niego istotne, miał inne priorytety. A największym z nich była wiedza, rozwiązanie zagadki, która męczyła go i spędzała sen z powiek. Gdyby był mądrzejszy, dowiedziałby się już wcześniej, ale oczywiście musiał zignorować podszepty rozumu. Tak, jakby racjonalne myślenie kiedykolwiek go zawiodło… Wszystko, czego mógł się spodziewać ze swojej strony to ochrona wrażliwych struktur jego duszy, tych, które nie zapomniały jeszcze jak to jest być człowiekiem.

            Pchnął ciężkie drzwi gabinetu swojego przyjaciela, a nie napotykając oporu z ich strony, przekroczył pewnie próg. Oparł się plecami o drewnianą płaszczyznę i splótł ramiona przed klatką piersiową, wpatrując się w starszego człowieka niczym drapieżca w swoją ofiarę.

            - Tom… Czy ciebie czasem nie powinno tu nie być? – rzucił kwaśno, spoglądając na niego sponad swoich okularów.

            - Mało mnie to obchodzi. I nie wyjdę stąd dopóki nie wyjaśnisz mi co tu się do cholery dzieje!

            - A co ma się dziać? Oprócz tego, że wpatrujesz się we mnie jak sęp w padlinę? – zapytał ironicznie, spokojnie przeglądając resztę swoich notatek. 

            W Tomie aż zagotowało się z bezsilnej złości. Jak mógł być tak bezczelny i udawać, że nic się nie dzieje, kiedy tak naprawdę działo się wszystko, a może nawet jeszcze więcej? Odepchnął się plecami od twardej powierzchni drzwi po czym podszedł bliżej; oparł dłonie o blat biurka i nachylił się nad Jonathanem.

            - Mówię o tym, o czym nie chciałeś powiedzieć mi wczoraj. Słucham.

            Jonathan zadrżał i poluzował splot krawatu pod szyją, po czym westchnął. No tak, nie ma innego wyjścia, musi powiedzieć… Oparł się wygodnie o oparcie swojego biurowego fotela, zsunął okulary z nosa i odłożył je na biurko. Potarł kciukami kąciki oczu, po czym wzdrygnął się i wbił zmęczony wzrok w brązowe tęczówki młodego lekarza. Nie wiedział nawet jak ma zacząć; od czego zacząć… Jak ma mu wyjaśnić? Jak ma dobrać odpowiednie słowa, aby ten człowiek nie zrozumiał go opatrznie?

            - Widzisz, ten drugi wypadek… - zaczął, jednak chrząknął i się poprawił. – Był wypadek, gdzie ucierpiały dwie osoby. Jedną musieliśmy wprowadzić w stan śpiączki farmakologicznej, a druga oprócz kilku ran, zadrapań i wstrząsu mózgu, nie doznała poważniejszych obrażeń. Mówili o tym w wiadomościach, tak przy okazji – zatrzymał się.

            - Wciąż mówisz omijająco. Kto to?

            - Tom, słuchaj… Posłuchaj mnie jako przyjaciela, ja wiem, że T-…

            - Kto?

            - Bill Trumper i jakaś dziewczyna – wyrzucił z siebie za jednym zamachem, po czym zacisnął dłonie w pięści. Bóg jeden wiedział jak bardzo nie chciał mu o tym mówić, ale z dwojga złego lepiej, że dowiedział się od niego, niż jakby przypadkiem wpadł na młodego modela na jednym z korytarzy. Poza tym ta sprawa była objęta ścisłą tajemnicą i nie mógł ot tak powiedzieć, bo wiedział, że mógłby liczyć się z poważnymi konsekwencjami. Gdyby któremuś z bogatych pacjentów nie spodobało się wyjawienie sekretu, mógłby zostać pozbawiony prawa do wykonywania zawodu, a jak łatwo się domyśleć, nie chciał tego. Pomoc i leczenie ludzi było pasją jego życia, bez tego hobby, przepadłby z kretesem. Zabakarydował w swoim apartamencie, w fotelu przed telewizorem, z puszką piwa w ręce i pilotem w drugiej i nie chciałby nawet słuchać o tym, że może prowadzić inne życie od tego, które widzi w tej chwili.

            Tom zamarł w miejscu. Przestał się ruszać, nawet powietrze nie znajdowało drogi ujścia z jego płuc. Wszystkie jego lęki, cały strach… Wszystko znalazło ujście w tej chwili. Przestrzeń zaczęła zwężać do rozmiaru pudełka po zapałkach, a on czuł się uwięziony. Uwięziony jednej z cel swojego mózgu, w labiryncie nieporozumień i niedopowiedzeń. Wiedział jednak, że lepsza najgorsza prawda niż najsłodsze kłamstwo, stąd zebrał całą siłę jaką w sobie miał, żeby odetchnąć ciężko. Jego umysł wypełniała pustka, a czasem pustka to nic innego jak multum myśli i odczuć, których nie sposób ubrać w słowa.

            - Możesz mi powiedzieć gdzie go znajdę? – zapytał niemal błagalnie. Jeżeli nie dowie się od niego, znajdzie inny sposób, żeby odnaleźć tą przeklętą salę. Dosyć już nieporozumień! Dosyć! Musiał go zobaczyć i to jak najprędzej. Życie właśnie dało mu lekcję, że nie można zwlekać, ponieważ nigdy nie wiadomo, kiedy zawiłość losu sprawi, że wyjaśnienia staną się niepotrzebne. Nigdy nie wiadomo za którym rogiem czyha śmierć. Z życia trzeba brać garściami, cieszyć się każdą sekundą i nigdy nie zwlekać. W przeciwnym razie można żałować, że nie miało się odwagi ku temu, aby spełniać marzenia.

            - 114 – odpowiedział lapidarnie, a zdawać się mogło, że nim skończył, Toma już nie było.
~

            Puścił się biegiem przez korytarz, a kiedy przystanął zorientował się, że ciężko dyszy. No tak, jego kondycja pozostawiała wiele do życzenia, choć kiedy wyciskał z siebie siódme poty na siłowni, nigdy nie narzekał. Wiedział, że robi to dla siebie i dlatego, żeby nie zgnuśnieć podczas dni wolnych, czy wtedy, kiedy nie miał do roboty nic więcej, ponad wpatrywaniem się w ściany i sprawdzaniem lodówki po raz siedemdziesiąty dziewiąty tak, jakby jakimś cudem coś ciekawego zdążyło się w niej pojawić nie mając możliwości zrobienia zakupów. Spojrzał na plakietkę z numerem, która została zawieszona mniej więcej pośrodku drzwi strzegących sekretów jednej ze szpitalnych sal. Wiedział, kto znajduje się za nimi, wiedział, że obraz, jaki ujrzy może być nieprzyjemny. Wyrzucał sobie w duchu, że nie był w stanie go ochronić… Nie mógł być przy nim w chwili, w której najbardziej go potrzebował. Może, gdyby zaistniała taka możliwość, role odwróciłyby się? Może to on, Tom, leżałby za tymi szpitalnymi drzwiami obolały, a Bill byłby zdrów, w pełni sił. Może. Słowo tak odległe i irytująco frustrujące. Może. Gdyby tylko mógł zamienić pragnienia w rzeczywistość, zrobiłby to.

            Ułożył dłoń na klamce i zawahał się przez chwilę. Czy powinien nagabywać go swoją obecnością, kiedy potrzebuje spokoju…? Przecież wiedział w jaki sposób podchodzi do jego osoby i, że jego przybycie zostanie przywitane ozięble. Mimo wszystko postanowił być silniejszy od potworów zamieszkujących we wnętrzu jego umysłu i zrobił krok na przód. Uchylił drzwi, po czym przekroczył pewnie próg i omiótł spojrzeniem salę.

            Dostrzegł Billa siedzącego na skraju łóżka, wpatrywał się w coś intensywnie, z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Zdawał się tak słodko bezbronny, tak kruchy; idealny, dokładnie taki, jakiego uwielbiał go najbardziej. Ten człowiek, który jawił się przed nim był niczym wspomnienie. Blada skóra, wąskie barki, szczupłe ramiona. Oddychał spokojnie, choć jego twarz pełna była drobnych zadrapań i głębokich skaleczeń. Kto, do jasnej cholery, ośmielił się go skrzywdzić…?

            Mógł odpłynąć łodzią swoich snów dalej, kiedy cierpki komentarz Billa zwrócił go światu rzeczywistemu.

            - No nie… Znowu ty?

            Postanowił rzucić jego ton mimo uszu, ruszając w jego kierunku. Milczał jak zaklęty, a choć zazwyczaj w takich sytuacjach jego umysł wypełniało multum myśli, tak teraz istniała jedynie pusta przestrzeń złożona z miliardów tajemnic. W dodatku zapisanych w języku, którego nie znał. Uśmiechnął się delikatnie, po czym przysiadł obok niego i złożył dłonie w koszyczek zawieszając je między rozchylonymi kolanami. Chciał mu tyle powiedzieć, ale od czego zacząć…?

            - Jakbyś zapomniał, jestem tu lekarzem, a ty pacjentem – wywinął się zgrabnie, automatycznie wyrzucając sobie infantylność. Dlaczego akurat teraz zabrakło odwagi, aby strzelić czułym wyznaniem, dlaczego? Mógł coś zmienić! Teraz, natychmiast! A, może, po prostu nie chciał się spieszyć? Może zamiast próbować coś na nim wymusić, postawi na spontaniczność jednocześnie zmuszając go do swojego towarzystwa. Choć Bill był wolnym duchem wiedział, że obecność mu imponuje. Nawet wtedy, kiedy rzuca kąśliwe uwagi i się denerwuje wie, że jest ważny. I takim sposobem najłatwiej można go do siebie przekonać. Zawsze był ciężki, ale jeżeli tam w środku wciąż jest coś z młodego chłopaka którego znał, właśnie znalazł dobry sposób na to, aby do niego dotrzeć.


            - Aha, i co? Mam niby uwierzyć, że tylko to tobą powoduje? – prychnął, zakładając ręce przed klatką piersiową. Jego usta wykrzywiły się w grymasie bólu, na co Tom zareagował tak, jak na lekarza przystało. Oplótł jego nadgarstki palcami i zmusił, aby opuścił ramiona do poprzedniej pozycji. Z tego, czego się dowiedział po drodze, miał zwichnięty bark i nie powinien się przemęczać.

            W tym momencie, dla Billa, świat stanął w miejscu. Gdy poczuł na swojej skórze dotyk spracowanych dłoni, przez chwilę zapragnął schować się w ramionach silniejszego mężczyzny i pozostać tam tak długo, dopóki świat nie upomni się o nich. Dopóki nie będą musieli biec, dopóki mogą rozkoszować się chwilą. To była sekunda, a może jej ułamek. Bo pragnienie tak prędko, jak się pojawiło – odeszło. Przegonione przez drzazgę tkwiącą w sercu, która mimo czasu, wciąż potrafiła sprawić, że kwiliło żałośnie, chcąc rozpłynąć się w nicość i zapomnieć. Zapomnieć o nim, o wszystkich dobrych i złych chwilach. Tak, jakby to wszystko, przez co razem przeszli – nigdy nie istniało.

            - Mam swoje powody. Pierwsze co przyszło mi do głowy, jak do jasnej cholery się w to wpakowałeś? – Tom odpowiedział pytaniem na pytanie.

            - A może ty mi powiesz? Nie pamiętam zbyt wiele.

            Bill odrzucił na moment gorycz jaką w sobie miał, całą żółć i złośliwość. Musiał się dowiedzieć nawet, jeżeli oznaczało to spoufalanie się z wrogiem. No i, co stało się z Olivią?

            - Moja wiedza jest ograniczona – skłamał, marszcząc brwi. To nawet nie było kłamstwo, a niewinne mijanie się z prawdą. Nawet jeżeli chciałby, nie mógł mówić teraz. Nie teraz, kiedy Bill wciąż był w szoku i mógł zrobić coś głupiego. Tom wiedział, że jest do tego zdolny, toteż postanowił, że najistotniejsze szczegóły zostawi na potem, a może do tego czasu zdoła sobie przypomnieć co nieco. Spojrzał niepewnie na swojego towarzysza. Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy to, że jego wzrok nie wyrażał wrogości po raz pierwszy od dawna, więc może są na dobrej drodze ku temu, aby wszystko odkręcić…? To, co zobaczył dało mu nadzieję, ale i siłę, żeby się nie poddawać. – Z tego, co się dowiedziałem okazało się, że znalazłeś się w tej sytuacji ponieważ utknąłeś wraz z koleżanką w samochodzie staranowanym przez ciężarówkę. Chyba, o ile moja wiedza nie jest błędna. Jakimś cudem wyszedłeś z tego bez szwanku, z kilk…

            - Omijasz temat, albo czegoś mi nie mówisz, Tom. A może powinienem zwracać się do ciebie per doktorze Kaulitz? – uśmiechnął się, na co mężczyzna musiał zdusić w sobie pragnienie, aby się roześmiać. – Co z Olivią? Gdzie leży? Jak się czuje? – zalał go lawiną pytań, starając się zachować neutralny wyraz twarzy choć wiedział, że z głowy odpłynęła mu cała krew.

            Tom poczuł, że zaczyna się stresować. Nigdy nie lubił przekazywać rodzinom złych informacji, ponieważ czuł ich ból głęboko w sercu i nie mógł go stamtąd wygonić. Teraz, zakładając kolejną z masek na twarz, westchnął ciężko.

            - Bill… - zaczął łagodnie. – Nie jestem odpowiednią osobą, żeby przekazywać takie informacje. Musisz odpoczywać i dojść do siebie, później przyjdzie czas na wyjaśnienia.

            - Nie obchodzi mnie to. Chcę wiedzieć co się stało w tej chwili.     
           
            - Wciąż jesteś w szoku i musisz odpoczywać. Zaraz, czy Ty wyrwałeś wenflon? - Tom utkwił wzrok w kablu zastygłym w niewidzialnej materii, po czym zwrócił go na zgięcie łokcia młodego pacjenta i zagryzł dolną wargę. Bill nigdy nie lubił kroplówek, ale takiej niesubordynacji się po nim nie spodziewał… Można było mu wiele zarzucić, ale nigdy tego, że był głupi czy nie dbał o swoje życie. On kochał żyć. Nie znał nikogo, kto miałby tyle energii i potrafił rozwiązać każdy problem. Nigdy się nie poddawał, zawsze zarażał ludzi swoim optymizmem. Więc co, do jasnej cholery, się stało…? Dlaczego był tak nieodpowiedzialny, kiedy powinien w spokoju poczekać, aż kroplówka ureguluje poziom elektrolitów w jego krwi, wzmacniając organizm. Bill obdarzył go ironicznym spojrzeniem, po czym skinął głową.

            - Jaki ty jesteś głupi, nie mam słów. Muszę zawołać pielęgniarkę. – mówiąc napotkał wzrok Billa mówiący coś, co można było odczytać jak: „Spróbuj mi to założyć. No spróbuj, skoro wiesz, że nienawidzę kroplówek”. Kontynuując swój monolog, dopowiedział jeszcze: - Nie stawiaj się choć ten jeden raz. Z powodu  współpracy z lekarzem, a właściwie to ze mną, nie będziesz miał problemów, a możesz wynieść jedynie korzyści.

            - Wiesz, że flirtowanie z pacjentami jest surowo zabronione? – uniósł brew w górę, uśmiechając się wymownie.

            - Jakbym kiedykolwiek przejmował się przyjętymi normami, poza tym nikt tu nie flirtuje.

            - Jeszcze nie, Tom. Jeszcze nie. – zaśmiał się, wiedząc, że mężczyzna posiada konkretny cel swojej wizyty i nie podda się dopóki on, Bill, nie wysłucha wszystkiego, co ma do powiedzenia. Co najgorsza, ten coraz częściej rozważał taką opcję i był wręcz przerażony, że w końcu się podda. Tak długo był sam, a on był tak blisko, więc może…? Zdradził go. Nie ma takiej opcji. – Idź po tą pigułę.

            Dla Toma to było idealne wyjście z niezręcznej sytuacji. Rzucił szybkie: „poczekaj”, po czym wyszedł na korytarz, aby poprosić jedną z koleżanek o pomoc przy niesfornym pacjencie. Pacjencie, który dla każdego był tylko jednym z wielu, a dla niego był pierwszym i ostatnim… Był tym, który uratował go w chwili, kiedy zaczął zatracać się w znieczulicy, zgryzocie i niemocy zmienienia tego, co już zostało zrobione.

~

Czy ten dzień mógł być lepszy? Wszystko układało się po jego myśli, odniósł ogromny sukces w pracy i podpisał kontrakt ze znanym domem mody. Przecież zawsze do tego dążył, a teraz, kiedy spełniały się jego marzenia, zdawać by się mogło, że nigdy nie było i nie będzie lepiej. Chciał już wrócić do domu i podzielić się wszystkim z miłością swojego życia. Wiedział, że czekał na niego. Czekał z otwartymi ramionami, aby powitać go jednym ze swoich szczerych uśmiechów, czułym wyznaniem i lawiną pochwał. Był łasy jego uwagi, spragniony jego dłoni, wszystkiego, co miał do zaoferowania.

Wchodząc po schodach, przeskakiwał po dwa stopnie na raz, aby jak najprędzej znaleźć się u celu swojej podróży. Wsunął klucz w zamek i przekroczył je pewnie, po czym wyciągnął słuchawki z uszu i odwiesił płaszcz na metalowy hak znajdujący się w przedpokoju. Ściągnął również buty i pozostawił je w nieładzie tuż pod wierzchnim okryciem i skierował się do kuchni, gdzie miał nadzieję znaleźć Toma. Nauczył się, że mężczyzna ma nawyk przesiadywania w tym pomieszczeniu z papierosem w ręku, książką, z której mógł wyciągnąć wiedzę odnośnie swojego lekarskiego kunsztu. Zawsze przyłapywał go w chwili, gdy bezwiednie rozchylał wargi w całkowitym skupieniu. Był taki przystojny, że aż westchnął pod nosem, uśmiechając się tajemniczo. Drżał na całym ciele, paliło go pragnienie. Pożądanie tak silne, iż nie powstydziłby się go król piekieł we własnej osobie.

Jednak gdy przekroczył próg kuchni, jego wzrok nie odnalazł w nim mężczyzny jego pragnień. Na jego czole powstała głęboka zmarszczka wyrażająca zmartwienie, bo przecież, skoro nie było go tu – gdzież mógł się podziewać? Zawsze, ale to zawsze był tutaj. Nie zdarzył się ani jeden incydent, w którym było inaczej. Nawet jeśli, zawsze pojawiał się tutaj tuż za nim, ze ściągniętymi ramionami i skruchą na twarzy. A może zawsze wtedy, kiedy jego oblicze wykrzywiało się w tym dziwnym wyrazie, miał coś na sumieniu…? Pokręcił głową, bezgłośnie przeklinając samego siebie za takie irytujące wyobrażenia. Przecież to skandal, żeby podejrzewał kogoś, czyj duch jest czysty jak kryształ wydobyty z dna jeziora! Nigdy nie dawał mu powodów do zazdrości, a wszystkie jego wybuchy z jej powodu były raczej jego omamem, niż rzeczywistym aktem nierządu.

            Zdradzić mógł go każdy z kim wcześniej był w związku, ale nie Tom. Jego Tom był inny i porządny, taki, jakiego sobie wymarzył. Był snem, który stał się rzeczywistością. Spełnionym marzeniem. Kimś, bez kogo nie wyobrażał sobie życia i przy kim pragnął się zestarzeć. Samo wyobrażenie wspólnych chwil sprawiało, że w jego podbrzuszu rodziło się stado dzikich stworzeń, które ostrymi paznokciami drażniły je od wewnątrz. Czyż może być coś piękniejszego, niż budzenie się obok miłości swojego życia? Wspólne wieczory przed telewizorem? Wyjadanie ulubionych czekoladek kupionych w przydrożnym sklepie spożywczym? Spontaniczne podróże w nieokreślonym kierunku? Zgubienie się w obcym mieście po to, aby podążać zapomnianymi już uliczkami, tych, których turyści zwykle nie odwiedzają… Kawa w kawiarni, o której nie miałeś pojęcia. Trzymanie się za dłonie w chłodne dni. Skradane ukradkiem pocałunki. Bycie ze sobą nawet wtedy, kiedy wieje wiatr. Nie poddawanie się słabościom, przeklinanie partnera w duchu za jego głupotę, gorzkie łzy. Ból. Słowa, których nigdy nie chcieliśmy usłyszeć. To wszystko składa się na uczucie najpiękniejsze ze wszystkich – miłość. Miłość gorzką jak żółć, doprawioną nutami pikantnej namiętności i kłótniami wieńczącymi swą podróż w miękkiej pościeli. Seks. Połączenie doznań duchowych z fizycznymi. Nie można go porównać do zwykłego, zwierzęcego aktu… Seks z miłości jest tym, czego każdy z nas powinien spróbować i ba, nie chcieć niczego więcej.

            Tłumacząc samemu sobie w myślach to, co wydawało mu się oczywiste, opuścił pomieszczenie z herbatą w swoim ulubionym kubku i ruszył w kierunku salonu. Jednak, zanim zdążył wejść głębiej do pomieszczenia, coś go tknęło. Do jego uszu dotarły dziwne odgłosy, jakieś jęki? Westchnienia? Trzeszczenie materaca?

„Czy ja, kurwa, mam jakąś schizofrenię?”, zapytał samego siebie w myślach, stając w miejscu. „Wmawiam sobie? A może jestem pieprznięty? To niemożliwe. Co najwyżej ogląda pornosa i myśli, że jest sam. To nie dzieje się na serio, to tylko moja głowa. Właśnie Bill… Twoja zwariowana głowa”.

Odłożył kubek z herbatą na stolik i uśmiechnął się do samego siebie. Będąc święcie przekonanym o absurdalności jego wyobrażeń, ruszył w kierunku drzwi zza których wydobywały się tajemnicze odgłosy. Co złego mogło się stać…? Kiedy opowie mu o wszystkim, zacznie się śmiać, zmierzwi mu włosy i stwierdzi, że z takim zmysłem detektywistycznym powinien zostać nie modelem, a śledczym w FBI. Musiał przyznać mu rację. Kiedyś rozważał taką karierę, jednak z czasem wszystko się zmienia. Tylko nieliczne rzeczy pozostają niezmienione i z reguły to one są tymi, o które warto walczyć.

Przystanął, przyciskając płatek ucha do płaskiej, drewnianej powierzchni. Usłyszał czyjś głos, który wyraźnie szeptał o czymś „niesamowitym” i „wyjątkowym. Jednak dopiero kiedy znajomy jego zmysłom odpowiedział czymś podobnym, serce w jego piersi zabiło gwałtowniej. Ogarnęła go panika i myśl, że może lepiej udawać, że coś takiego nie miało miejsca? Ta wiedza zniszczy go, zniszczy ich, zniszczy jego… Jednak ciekawość okazała się silniejsza, stąd nabierając pewności siebie, wszedł do środka.

            Z ciekawością przesunął wzrokiem po płaszczyźnie ścian i wypukłościach obrazów zwieszonych na nich, a kiedy nie zauważył nic podejrzanego, spojrzał w dół. Dwoje ciał pokrytych satynową pościelą do połowy, dwie pary oczu wpatrujące się w niego. Jedne z niezrozumieniem, drugie zatrwożone i niepewne. Cała krew odpłynęła mu z głowy, a on poczuł, jak jego serce skuwa bryła lodu, rozprzestrzeniając się w kierunku wszystkich członków jego ciała. Jak…? Kim jest ta kobieta? Nie potrafił wydusić słowa z ust, był w szoku. Wszystkie jego marzenia… Cała wiedza o tym człowieku i zaufanie do niego, to wszystko runęło jak domek z kart, paraliżując go. Czuł się jak puste naczynie, z którego ktoś wyciągnął duszę. A przecież przeczuwał, że źle się to skończy…

            Przestając myśleć, nie będąc pewnym niczego, zagryzł wargę i o drżących nogach dotarł do kuchni. Słyszał, że ktoś w pośpiechu się ubiera, a Tom wypowiada jego imię, starając się wszystko naprawić. Jednak on, Bill, wiedział lepiej. To, co zobaczył wypaliło ziejącą pustką dziurę w najwrażliwszych rejonach jego istnienia. Teraz, gdy jego żyłami krążył szok i adrenalina, nie potrafił nic powiedzieć. Nawet nie chciał. Uparł się, że tym, co boli najbardziej jest obojętność, a przynajmniej na chwilę obecną tak myślał.


sobota, 5 grudnia 2015

6

Dzień dobry, dobry wieczór...
Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, stąd nieważne jaka pora dnia czy nocy, witam!
Standardowo mam opóźnienie, wiem. Możecie mnie bić, poniewierać, wyzywać - pozwalam. Dziękuję także za wszystkie miłe słowa, za zainteresowanie, za to, że jesteście... 
Zostawiam wam też piosenkę, która była moim natchnieniem podczas pisania: click

Miłego czytania, skarby!

ROZDZIAŁ VI




„Anxiety and pain used to bring me down,
All these skills of late made me now”.






Oparł się o uchylone drzwi lodówki, z ciekawością przemierzając wzrokiem kolejne półki, dopóki nie znalazł jogurtu naturalnego. Wyjął go, odłożył na blat kuchenny sięgając do jednej z szafek, z której wyciągnął pełnoziarniste musli i płatki owsiane. Sięgnął po miseczkę, którą wcześniej sobie przygotował i wypełnił jej dno jogurtem. Wkroił kilka truskawek, dołożył amerykańskich borówek, malin i posypał mieszanką nasion, pestek i suszonych owoców w różnych postaciach i proporcjach.

Usiadł przy stole ustawionym bokiem do okna i już miał zacząć jeść, kiedy przypomniał sobie, że nie wziął ze sobą kubka z kawą. Westchnął, po czym uniósł się i capnął go z blatu, wracając na swoje miejsce. Cieszył się, że był na tyle mądry, aby kiedyś pokusić się o mały telewizor  jaki zawiesił na ścianie, dzięki czemu zawsze mógł obejrzeć poranne wiadomości bez przeflancowywania się do salonu.

Włączył odbiornik przyciskiem w górnym rogu pilota, po czym ustawił interesujący go kanał i odłożył na bok. Skupił swoją uwagę na obrazach przesuwających się po płaskim kineskopie, kiedy raczył się swoim śniadaniem w akompaniamencie głosu spikera, stukotu łyżki o dno naczynia i siorbaniem kawy.

Cienki pasek informacyjny na samym dole informował o kilku niefortunnych wydarzeniach na jednej z głównych autostrad prowadzących do miasta, co oczywiście, nie uszło jego uwadze. Przeżuwając swoje śniadanie, zwiększył głośność, wsłuchując się w nadchodzące wiadomości.

- Zderzenie tira z autokarem wiozącym nastolatki z bogatym zapleczem finansowym pochłonęło sześć ofiar śmiertelnych, a szesnastu zostało rannych. – dziennikarz mówił płynnie, odpowiednio operując barwą głosu. Budował napięcie, a Tom, który jeszcze przed chwilą zajadał się swoim śniadaniem ze smakiem, odłożył łyżkę na bok i przełknął głośno ślinę. Nagle zrobiło mu się niedobrze i poczuł, jak krew odpływa z jego twarzy, pozostawiając ją bladą oraz przerażoną. – Samochód zderzył się z autem, które próbowało wyprzedzić inne; nie wiadomo wiele na ten temat, ale z zaufanych źródeł wynika, że są to osoby publiczne.

Poczuł, że zaczyna się w nim gotować. Żołądek skurczył się do wielkości piłki pingpongowej i wiedział, że nie przełknie już ani kęsa. Spojrzał na pozostałość jogurtu z owocami i musli z żalem, po czym zwrócił wzrok na powrót w stronę płaskiego ekranu.

Przypomniał sobie sytuację z poprzedniego dnia, a w jego głowie zakwitła pewna myśl. Czyżby to, co się działo na jego zmianie, miało coś wspólnego z tym? Czy ofiary z tego wypadku również zostały przetransportowane do miejsca, w którym pracował? Zagryzł wargę. Nawet jeżeli byłoby tak, jak pomyślał, to do jasnej cholery, dlaczego zatajano przed nim fakty? Jonathan wiedział, że jego emocje wymykały się spod kontroli jedynie wtedy, kiedy mówił o Billu. Jako jego mentor i lekarz nadzorujący staż, musiał pamiętać to, co razem przeszli. A może nie chodziło o to? Może po prostu się o niego martwił, stąd to dziwne zachowanie? Znowu przesadzał i wymyślał? A może to, co czuł zaczęło zakrawać o obsesję…?

Bill był jego obsesją. Bill wciąż jest jego obsesją. Nawet, jeżeli nie ma do niego żadnych praw.

Przypomniał sobie o tym, o czym rozmawiali, kiedy przypadkiem odnaleźli się w klubie po latach. Teraz wiedział, że to nie mógł być jedynie zbieg okoliczności, a coś więcej, coś jak opatrzność losu na przykład. Coś ciągnęło ich ku sobie, zbliżało do siebie. Nawet, jeżeli rany wciąż były świeże, a z nacięć sączyła się krew. Mieli się spotkać i porozmawiać, to znaczy, Bill miał podjąć decyzję, czy w ogóle chce się z nim widzieć. A on obiecał, że przyjdzie. Będzie czekał. Może zrobi z siebie idiotę i pozwoli się wystawić, ale jeżeli nie spróbuje, nigdy się nie dowie…

Wzdychając teatralnie po raz kolejny tego poranka, odniósł brudne naczynia do zlewu, wyłączył telewizor i poszedł do łazienki, by wziąć prysznic. Skrócił zarost, który zaczął wymykać się spod kontroli, uczesał włosy w modny kok na jej czubku, po czym poszedł się ubrać, nie za bardzo zwracając uwagę na to, co na siebie wkłada. Nigdy nie był typem człowieka, który zbytnio przykłada się do najnowszych trendów, jednak braku wyczucia smaku nikt nie mógł mu zarzucić. On po prostu miał to we krwi. Kilka rozpylonych kropel swojego ulubionego „Sauvage” od Diora naznaczyło skórę na jego szyi elektryzującą mieszanką zapachów rozpuszczonych w alkoholu. Uśmiechnął się łobuzersko do swojego odbicia w lustrze, po czym przetransportował się do przedpokoju, gdzie wyjął z szafki na buty czerwone adidasy „Nike” i założył je, narzucając jeszcze skórzaną kurtkę na tors.

Trzymając klamkę drzwi wyjściowych w dłoni, przypomniał sobie, że nie wziął kluczy od auta z salonu.

- Moja skleroza przechodzi dziś ludzkie pojęcie – burknął do siebie, wracając się, by je wziąć. Tym razem, upewniając się, że niczego nie zapomniał, wyszedł z domu i skierował się w stronę podziemnego parkingu pod apartamentowcem, w którym mieszkał.

~

Dziwiło go, że dzisiejsze natężenie ruchu na drogach Los Angeles jest tak niskie. Tam, gdzie z reguły utykał w korkach niezależnie od godziny, dziś panował spokój i dziwna pustka. Czuł się zaniepokojony tym faktem, tak, jakby w jego wnętrzu mieszkała bestia, która wyczuwając niebezpieczeństwo wychyla łeb ze swej bezpiecznej kryjówki, żeby go ostrzec. Nie lubił tego potwora, jak zwykł go nazywać, bo przyprawiał go o zawroty głowy. Mimo całej siły i dojrzałości, wciąż miał sobie ból z dzieciństwa, czuł piętno odrzucenia i choć spychał wspomnienia w odległe zakątki świadomości, ta zawsze znajdowała nieodpowiedni moment, żeby mu o tym przypomnieć. Może to kwestia tego, że dawno się tak nie denerwował, bo nie wiedział, co może go spotkać. Nie wiedział. A nieświadomość jest gorsza od wiedzy ze względu na niepokój, jakim napełnia człowieka to, co dotąd nieodkryte.

Dojechał na miejsce równo za piętnaście czwarta, zaparkował samochód przed kawiarnią w specjalnie wydzielonym do tego miejscu i zastygł w bezruchu, z dłonią wspartą o kierownicę. Przestrzeń wciąż wypełniały ciche dźwięki jednej z jego ulubionych piosenek. Muzyka była jak balsam dla jego duszy; uspokajała, wprowadzała w trans, była zapomnieniem. Czuł ją. Nie potrafił ograniczać się do jednego, konkretnego gatunku, dlatego słuchał wszystkiego, co wpadło mu w ucho. Od heavy metalowych zespołów jak AC/DC, do czegoś bardziej błahego i banalnego jak Enrique Iglesias. Wypuścił nagromadzony dwutlenek węgla z płuc i zastąpił je głębokim haustem świeżego powietrza. Musiał się uspokoić, jeżeli nie chciał wparować tam rozdygotany jak topola chybocząca się na wietrze.

Myśli szalały, kotłowały się w jego głowie, wyprowadzały z równowagi. Instynkt nakazywał ucieczkę, zaś mózg zarzucał mu tchórzostwo. Właśnie teraz musiał tak reagować…? Kiedy wszystko miało się wyjaśnić? Kiedy miał uspokoić pesymistyczne wizje pewnością, że Billowi nic się nie stało? Że to zbieg okoliczności? Zaraz… Przecież to on wymyślił, że w tajemnicy Jonathana może chodzić o niego. To wszystko działo się tylko w jego głowie. Nie miało miejsca w rzeczywistości.

Tak przynajmniej starał się sobie wmówić, kiedy trzasnął drzwiami i zablokował je wciskając przycisk wbudowany w klucz od auta.

Szedł tak szybko, że nawet nie zorientował się, kiedy przestrzeń wokół niego zmieniła się, a on zajął miejsce nieopodal okna, przy stoliku do którego były dostawione dwa, pokryte czarną skórą fotele. Zapadł się w obezwładniającej miękkości i ukrył twarz za płaszczyzną dłoni. Usłyszał czyjś głos; ciepły i miły, a w jego sercu wezbrała nadzieja, że może to Bill…? Jednak gdy odjął rękę od twarzy i spojrzał wzwyż, poczuł się zawiedziony. To tylko kelner, który jest tu, aby go obsłużyć. „Że też wszystko musi się sprowadzać do jednego, kurwa!” – pomyślał, po czym wykorzystując wszystkie swoje aktorskie zdolności, zamówił typową małą czarną. Młody mężczyzna uśmiechnął się tylko, gdy usłyszał jego prośbę, wracając po niedługim okresie wraz z płynną używką, której Tom sobie życzył.

Wpatrując się w kłęby pary unoszącej się znad filiżanki z kofeinowym naparem, zawahał się. Siedział tu już jakiś czas, a Billa jak nie było widać, tak nie widać nadal. Lęk wezbrał w nim niczym fale na szalejącym morzu, które zbliżają się do brzegu, by zalać ląd swoją furią…

Piętnaście minut. Dwadzieścia. Trzydzieści. Godzina.

Wciąż nic.

Zostawiając kelnerowi spory napiwek, wystrzelił z kawiarni jak poparzony, wiedząc, że kolejny przystanek na dzisiejszej liście to: KAISER PERMANENTE MEDICAL CENTER. Musiał wiedzieć, bo nie zniesie tej nieświadomości! Wyrzucał sobie infantylizm, że nie poprosił Billa o numer, bo teraz mógłby zadzwonić i po prostu się upewnić. A tymczasem tkwił w miejscu i nie mógł się ruszyć; ani w przód, ani w tył.  Dowie się. Niezależnie od kosztów i to już niedługo. Nic nie jest w stanie powstrzymać człowieka, którego zżera ciekawość.

~

- Padam z nóg – jęknął Bill, kiedy weszli do hotelowego pokoju. Odnalazł łóżko, na które rzucił się w ubraniach i zapadł w miękkiej pościeli. Uniósł głowę o kilka centymetrów i odszukał dłońmi poduszkę, którą bezceremonialnie pod nią wepchnął układając się wygodnie. Przymknął powieki, a jego twarz nie wyrażała nic ponad nieziemską błogość. Dla zmęczonego człowieka nie istnieje większa przyjemność niż możliwość położenia się w wygodnym łóżku. A jeżeli ma się pod ręką osobę, którą darzy się uwielbieniem, mógłby umrzeć w spokoju i nawet nie zwróciłby na to zbytniej uwagi.

- Ja też – odpowiedział krótko Tom, siadając na skraju wypoczynkowego mebla. Ułożył dłoń obok własnego uda i wygładził pościel jej wewnętrzną stroną. – Pomyśleć, że jeszcze godzinę temu byłeś gotów iść do klubu i imprezować całą noc. – dorzucił cynicznie, co spotkało się z odzewem w postaci salwy śmiechu wydobywającej się z gardła czarnowłosego.

- Na to znalazłbym siłę nawet teraz – stwierdził entuzjastycznie, po czym uniósł się na łokciach wbijając natarczywe spojrzenie w plecy kochanka. Pożerał wzrokiem jego silnie rozbudowane ramiona i nagle zapragnął zatonąć w ich mocnym uścisku po raz kolejny. – Tom... – jęknął.

- No co Tom znowu? – zapytał rozbawiony, spoglądając na niego. Iskry, które tańczyły w jego oczach i róż jaki zakwitł na policzkach zdradziły jego pożądanie, więc Tom wiedział już, co zaraz usłyszy. Miał zamiar jednak trochę go podenerwować zanim odbierze swoją nagrodę w postaci chętnego, młodego ciała wijącego się pod nim.

- Nie wiesz? – Bill wykrzywił usta w podkówkę, wyglądając na zawiedzionego. Podniósł się do pozycji siedzącej, po czym przylgnął torsem do pleców Toma. Ramiona zarzucił za jego szyję, oplatając smukłymi palcami własny nadgarstek. Długie nogi objęły mężczyznę w pasie, krzyżując się na wysokości kostek. Uwięził go w ciasnej klatce zbudowanej z własnego ciała.

- Nie mam zielonego pojęcia… Powiesz mi? – drażnił się dalej. Wykorzystał dezorientację kochanka, który już miał zacząć marudzić i protestować, by sięgnąć za siebie i sprytnie wciągnąć go na swoje kolana. Lubił górować nad nim, wykorzystywać siłę, którą miał. Przewaga. Dominacja. Te dwie rzeczy były jak narkotyk za każdym razem, kiedy pomyślał o Billu. Czemu, do cholery, aż tak go podniecał?

- Chcę się z tobą kochać – wypalił bez chwili zastanowienia, a Tom zbaraniał. Zawsze na niego działał, ale te słowa były jak iskra, która zniewoliła jego męskość i sprawiła, że jego bokserki nagle stały się zbyt ciasne.

Zanim zdążył pomyśleć o kolejnym ruchu, poczuł jak dłonie opierają się na jego policzkach, a czyjeś wargi wpijają się w jego usta. Pocałunki pełne pożądania, tęsknoty, ognia, który trawił ich trzewia. Pragnienie, które musieli zaspokoić, jeżeli nie chcieli spłonąć, umrzeć. Zęby Billa ujęły srebrny kolczyk zdobiący jego dolną wargę, a on przeciągnął dłońmi wzdłuż jego ud, osiadając na zgrabnych pośladkach i mocno je ściskając. Chłopak westchnął cicho pod nosem, a wzdłuż kręgów kręgosłupa przebiegł dreszcz. Silny i obezwładniający.

Uwielbiał jego pośladki. Były jędrne, ale i miękkie, odpowiednio naprężone i kształtne. Pod wpływem pieszczoty napinał mięśnie, a gdy się rozluźniał, jego krtań opuszczała seria pomruków i niemal bezgłośnych jęków. Im większą rozkosz mu dawał, tym bardziej czuł się podniecony. Jak nakręcająca się spirala, która dochodząc do pewnego punktu, nie może zawrócić i zmienić biegu wydarzeń. Oderwał usta od jego warg, sunąc nimi ku podbródkowi; stamtąd linią żuchwy dopadł do ucha, którego chrząstkę mocno zagryzł. Wysunął koniuszek języka torując śliską dróżkę po wrażliwej skórze za jego płatkiem, zniżył pieszczotę na jego szyję i zasugerował się linią jaką wyznaczała niebiesko-sina tętnica pulsująca pod cienką warstwą cielistego materiału, w który odziała go natura. Czuł słonawy posmak jego skóry w ustach, a narząd węchu omamił jej niecodzienny zapach. Tak… Gdy pragnął się kochać, pachniał specyficznie, a atomy powietrza wręcz drgały, przyciągając go i uzależniając.

Wsunął niecierpliwe dłonie pod materiał jego koszuli, zagarniając pod ich powierzchnię jak najwięcej ciała. Dotykał go i pieścił tak, jakby był instrumentem spoczywającym w jego dłoniach, tak, jakby to, co robił było jedynym sposobem na wydobycie najpiękniejszych dźwięków z jego gardła. Lubował się w tym i kochał to, nie potrafił przestać, choćby ceną za jego niesubordynację i demoralizujące pragnienia była śmierć.

- Och, Tom… - westchnął Bill, czując jak opuszki cudzych palców zsuwają się niżej, zahaczając o gumkę bokserek wychodzącą spod spodni. Wiedział, że właśnie tego pragnął, właśnie teraz, tu, bez grama sprzeciwu…  Nie mógł jednak czekać ani chwili dłużej, nie potrafił się opanować i pozwolić drugiemu, aby nadawał tempo. Był zbyt napalony i spragniony, musiał dostać w swoje dłonie to, czego szczędzono mu przez kilka długich dni.

Bill oparł dłonie o silne barki Toma i zmusił, aby położył się na wznak. Przesunął się wyżej, siadając okrakiem na wysokości jego krocza, a jego biodra samoistnie wykonały kilka sugestywnych ruchów.

- Igrasz z ogniem, Bill – warknął Tom, opierając dłonie na wysokości jego pachwin, a opuszki palców mocno wbiły się w skórę za materiałem spodni. Ten zaś uśmiechnął się jadowicie w odpowiedzi i schylił się, aby zagryźć jego sutek odznaczający się na tle smolistej koszulki. Tom westchnął gardłowo i zacieśnił uścisk, po czym rozpiął rozporek jego spodni, wsuwając dłoń głębiej, tak, aby podrażnić naprężoną męskość ukrywającą się pod materiałem bokserek.

Oddając się cielesnym rozkoszom do ich uszu dotarł niesforny dźwięk telefonicznego dzwonka. Bill zmarszczył brwi, a Tom uniósł jedną z nich w wyrazie zaskoczenia.

- Nie odbieraj – poprosił cicho młodszy, wydymając wargi i patrząc na niego błagalnie. Tom przełknął ślinę, jednak wbrew jego woli zrzucił go z siebie, by dosięgnąć smartfona spoczywającego na jednej z szafek nocnych. Kiedy spojrzał na ekran, serce zamarło mu w piersi, a na czole pojawiła głęboka zmarszczka. W gardle formował się słup, który uniemożliwił mu wydobycie z siebie choćby najmniejszego dźwięku.

- Kto to?

- Nie chcesz wiedzieć. – uciął.

- Powtarzam: kto to? – Bill nie dawał za wygraną, kiedy jego ciekawość przejmowała kontrolę.

- To ona.

Ona…? Czyżby to była ta, która…? Nie, niemożliwe… To nie może być prawda.

Bill zerwał się z łóżka jak poparzony i uprzednio zabierając swoją kurtkę i papierosy, wypadł z hotelowego pokoju jak burza, nie wiedząc co myśleć.

~

Rozchylił lekko powieki, jednak zamknął je równie prędko, jak otworzył. Oślepiło go jasne światło, sterylny zapach szpitalnej pościeli i szum na korytarzu. Wyraźnie słyszał zbliżające się głosy, dyskutowały o czymś namiętnie, jednak nie miał siły się nad tym zastanawiać. Bolała go każda cząstka skóry, mięśnie wołały o pomstę do nieba, a w głowie znieczulonej niebotyczną ilością środków przeciwbólowych lekko szumiało. Jak się tu znalazł? A może dalej śpi, a to wszystko, cała szpitalna rzeczywistość jest jednym z omamów, które nawiedzają go we śnie?
           
            Uniósł się o kilka centymetrów, opierając potylicą o miękką poduszkę. Zmusił do otwarcia oczu po raz kolejny, po czym spojrzał w bok, gdzie w zgięciu łokcia utknął wenflon dostarczający składników odżywczych potrzebnych jego ciału. Skrzywił się malowniczo, klnąc wewnętrznie na bezmyślność lekarzy. Czy nikt im nie powiedział, że nienawidzi kroplówek? Kretyni.

            Obolałą ręką sięgnął do przeszkadzającej mu rzeczy, bez mrugnięcia powieką wyciągając grubą igłę z żyły. Odrzucił ją na bok, po czym zgiął rękę, aby zatamować potencjalne krwawienie i przekręcił się tak, aby usiąść na skraju łóżka i spuścił stopy na zimną posadzkę. Po kilku minutach wsparł dłonie o pościel po obu stronach swoich ud, zniżając je, gdzie zacisnęły się na krawędzi łóżka.

            Spojrzał w kierunku drzwi i westchnął. Musiał sobie przypomnieć co takiego odwalił poprzedniej nocy, że wymagało to wizyty w szpitalu. Ostatnią rzeczą jaką pamiętał była rozmowa z Olivią w drodze do jednego z hałaśliwych klubów na obrzeżach miasta, a później… Pustka. Wszechogarniająca pustka, która zmieniła się w rzeczywistość kiedy zorientował się, że znajduje się w takim miejscu, a nie innym.

            Nagle ktoś wpadł do sali zziajany, przyciągając jego wzrok.

            - No nie… Znowu ty? – jęknął, wbijając zawzięty wzrok na ścianę ponad jego ramieniem.


środa, 25 listopada 2015

5

Rozdział V





“Miserable state of mind”.


~



Błysk reflektorów samochodu nadjeżdżającego z naprzeciwka oślepił go. Wartki strumień krwi płynący żyłami przeszył wstrząs adrenaliny, a ta wniknęła w czerwone krwinki, torując drogę przez krwiobieg do każdej komórki w jego ciele. Źrenice rozszerzyły się, nozdrza drgały nerwowo, a wargi rozchyliły nieco, tak, jakby zamarzł w czasie. Jednak wciąż żył, wciąż mógł zmienić bieg wydarzeń. Gwałtownie skręcił w bok, z całej siły napierając stopą na hamulec; okazało się jednak, że jego refleks nie był wystarczająco szybki by mógł zauważyć, że obrał zły kierunek i zamiast wjechać w polną drogę, zrobił coś, czego mógł żałować przez resztę życia. Oczywiście, o ile los pozwoli mu wziąć kolejny, głęboki haust powietrza w płuca. Karmić umysł świadomością, że wciąż może oddychać mimo tego, że był tak blisko obrócenia się w proch, z którego powstał.

Do jego uszu dotarł potworny huk. Słyszał jak szyby rozpadają się pod wpływem uderzenia w drobne cząstki o poszarpanych, ostrych krawędziach. Czuł jak przedzierają się przez wierzchnią warstwę skóry, aby dotrzeć głębiej. Aby go zranić. Paradoksalnie, wcale nie czuł bólu. W jego krwi znajdowało się zbyt wiele adrenaliny, żeby mógł o tym myśleć. Jeszcze nie teraz. Z paniką w oczach spojrzał na siedzenie pasażera, gdzie znajdowała się jego droga przyjaciółka. Ta, której obiecał wieczorny wypad do przytulnego pubu i urżnięcie się w trupa, dopóki któreś z nich nie odzyska samokontroli nad swoim postępowaniem i nie stwierdzi, że pora zwijać się do domu. Zanim zdążył zareagować, pomóc, poczuł jak poduszka powietrzna wystrzeliwuje z kierownicy amortyzując uderzenie, a ból przeszywający go na wskroś nie odbiera możliwości kojarzenia faktów.

Obrazy zaczęły napływać pod jego powiekami uwypuklając błędy, które popełnił. Obrazy, które miały pomóc mu zauważyć, dlaczego to, na czym zależało mu najbardziej rozpłynęło się w powietrzu niczym bańka mydlana. Wprawdzie miał pojęcie, że postępuje źle oskarżając o wszystko drugą jednostkę, ale i nie zdawał sobie sprawy z tego, że odejście ukochanej osoby potrafi tak potwornie boleć. Kiedy na twoich oczach umiera miłość, czujesz jak serce zamienia się w bezkształtną masę, każdy z jego skrawków przesiąknięty jest bólem tak dotkliwym, iż najlżejszy dotyk może doprowadzić do infekcji, która obejmie cały organizm.

Świat rozpłynął się w nicości, jakby atramentowa czerń była matką jego stworzenia.


~


 - Myślałem, że się nie pojawisz – uśmiechnął się szarmancko, oplatając ramieniem wąską talię czarnowłosego. Ten zadrżał lekko, odpowiadając nieśmiałym uniesieniem kącików ust w górę. Czuł się niezręcznie, ale wiedział, że wystarczy kilka minut, aby jego zdolność do przesadzania została zamieniona w czystą przyjemność. Bo za każdym razem, w którym pławił się w uczuciu, jakie dawało mu jego towarzystwo, przestawał analizować rzeczywistość. Pozwalał jej być taką, jaką miała być. Nie kusił losu, ani nie starał się odkryć co kryją kolejne karty na jego drodze.

- Prawdę mówiąc sam myślałem, że mi się nie uda. – zaśmiał się nerwowo, po czym prowadzeni przez Toma, przekroczyli drewniane drzwi restauracji, urządzonej w rustykalnym stylu.

Tom odsunął przed nim krzesło i pozwolił usiąść, sam zajmując miejsce naprzeciwko. Kelner pojawił się znienacka, kiedy niczym uraczeni wpatrywali się w siebie i wyciągnął z kieszeni spodni metalowy korkociąg. Krótkim nożykiem odciął folię chroniącą szyjkę ciemnozielonej butelki, podważył korek i pozbył się go, po czym rozlał rubinowy trunek do pękatych kieliszków wspartych na średniej wielkości nóżce, u podstawy rozwidlającej się w okrąg. Odstawił wino na środek stolika, odszedł na moment i wrócił z dwoma kartami menu, które podał każdemu z nich i oznajmił, że wystarczy, że Tom pstryknie palcami, a przybędzie odebrać zamówienie.

Bill nawet nie chciał myśleć o tym, ile musiał wydać na ich pierwszy, wspólny wieczór. Pierwszą oficjalną randkę, bo tej, którą spędzili w łóżku pieprząc się jak niewyżyte króliki, nie liczył. Wiedział, że namiętność wzbudziła w nim coś głębszego i bardziej skomplikowanego, jednak nie zawracał sobie tym głowy i całkowicie poddał magii chwili.

~

- Skusisz się na krótki spacer przed tym, jak odprowadzę cię do domu? – zapytał Tom, wycierając kąciki ust czerwoną serwetką. Czuł się spokojny i radosny, choć do pełni szczęścia brakowało mu smaku jego skóry, który dopełni zawarty pakt niczym lampka stuletniego wina przy posiłku; nada mu charakteru, sprawi, że każdy kolejny kęs stanie się wyraźniejszy.
           
- Nie będę oponował… - odparł Bill, starając się nie brzmieć zbyt nadgorliwie. Spacer oznaczał przecież więcej czasu spędzonego z Tomem.

- Nawet jeżeli, to znalazłbym sposób, aby cię przekonać… - w odpowiedzi puścił mu oczko, po czym pstryknął palcami w kierunku kelnera, by uregulować rachunek i wręczyć mu suty napiwek za dobrą obsługę.

Wstali ze swoich miejsc, zasuwając za sobą krzesła. Tom podszedł do wieszaka stojącego w kącie pomieszczenia i ściągnął marynarkę z jednego z haków, trzymając ją za kołnierz przerzucił przez ramię. Uśmiechnął się w kierunku Billa i obaj, ramię w ramię, opuścili budynek. Noc była dość ciepła, ale skóra drobnego mężczyzny pokryła się kocem dreszczy po drastycznej zmianie temperatury między zamkniętą przestrzenią, a tą, której nikt nie odgrodził od świata czterema murowanymi ścianami. Zaczął żałować, że zapomniał wziąć ze sobą kurtki, która właśnie teraz zapewniłaby mu potrzebny komfort termiczny.

Ich stopy zstąpiły z betonowych płyt chodnika na żwirowaną alejkę prowadzącą dookoła średniej wielkości zbiornika wodnego. Wdychali w płuca powietrze przesiąknięte wonią świeżo skoszonej trawy, która kontrastowała z mdławym, słodkim aromatem siana. Jeden z pierwszych paradoksów, które pojawiły się w ich życiu, a przecież miało być ich tak wiele… Miały doprowadzić do obłędu i zrzucić w bezdenną otchłań, która zrani ich dusze i wskaże drogę ku upadkowi. Bill oparł dłonie na ramionach uprzednio krzyżując je przed klatką piersiową, a smukłe palce potarły skórę na nich, pragnąc wyzbyć się dyskomfortu, jakim był chłód.

Jego zachowanie, oczywiście, nie umknęło uwadze Toma.

Delikatny uśmiech zakwitł na jego twarzy. Poczuł jak wzbiera w nim potrzeba zaopiekowania się tym człowiekiem. Chciał jego szczęścia, pragnął dla niego wszystkiego, co najlepsze. Działając w konspiracji, zsunął marynarkę z ramienia, po czym okrył nią drobne ciało towarzysza. Tym gestem sprawił, że ciemny materiał odgrodził jego fizyczność od chłodu wbijającego się w skórę Billa niczym drobiny tłuczonego szkła. Nie chciał ofiarować mu możliwości sprzeciwienia się jego decyzji, dlatego gdy zauważył parę okrągłych, bursztynowych oczu wpatrzonych w niego jak w muzealny eksponat, zaśmiał się cicho pod nosem.

- Nawet nie próbuj nic mówić, Bill.

- Ale… A-ale… Tak nie może być, że będziesz marzł, kiedy mi będzie ciepło – bąknął pod nosem.

- Jak widzisz i tak nie miałem jej na sobie. Poza tym twoja obecność rozgrzewa mnie na tyle, że wcale jej nie potrzebuję.

- Skoro jesteś zgrzany, tym bardziej możesz się zaziębić – zaoponował. Uniósł brew w górę, zatrzymując się. Zdążyli przemierzyć spory kawał drogi, wszak czas spędzany wspólnie uciekał tak prędko, jak ziarenka piasku przeciskające się przez zwężenie klepsydry.
           
Kroki Toma zatrzymały się tuż za postacią kroczącą przed nim i wlepił w nią rozbawiony wzrok. Otaczała ich jedynie ciemność, szum wiatru w koronach drzew. Ciche nawoływanie ptaków ukrytych między zielonymi liśćmi i odgłos alarmu antywłamaniowego dochodzącego z oddali. Chwycił pewnie jego podbródek między palce i uniósł w górę, aby na niego spojrzał. Później objął dłonią jego policzek, napierając kciukiem na dolną, pełniejszą wargę. Obrysował jej kontur, oddychając przyjemnością, jaką niewątpliwie była możliwość by znów go dotknąć. Pocałować…

- Zdaje się, że ktoś tu się o mnie martwi… - wymruczał, sprawiając, że atmosfera wokół nich zgęstniała niczym krzepnąca krew, a mrok rozjaśniły miliardy iskrzących drobinek, które chybotały się w szalonych podrygach wiatru niczym świetliki i czekały na odpowiedni moment, aby wybuchnąć niczym supernowa.

Bill przełknął głośno ślinę, przez co jabłko Adama na jego szyi uniosło się o kilka centymetrów wzwyż, po czym wróciło na swoje miejsce wraz z płynem osiadającym na dnie żołądka. Miał wrażenie, że grzywka przykleiła się mu do czoła, a całą resztę ciała objęła gorączka; paliły go policzki, drżały dłonie, a nogi zmiękły w kolanach. Tak bardzo chciał go pocałować, wpić się w pełne wargi; całować zaborczo, do utraty tchu, do utraty resztek moralności, jakie w sobie miał… Jednak nie wykonał żadnego ruchu. Zamarł w miejscu, a cały świat wokół przestał istnieć. Pragnął go tak, jak nie pragnął niczego w życiu. Pożądanie było niczym tatuaż wrysowany w jego skórę; nie mógł go ukryć, ani pozbyć się bez utraty zdrowia i pieniędzy. Był głodny jego ciała. I tylko on, Tom, mógł zaspokoić jego głód.

Był tylko on. Tom. Jego Tom. Jego wybawienie, obiekt adoracji. Był tylko on. Ten, który wziął jego ciało podczas alkoholowego uniesienia. Był tylko on, był tylko on…

Wyładowanie elektryczne przeszło wzdłuż jego kręgosłupa, kiedy poczuł jak znika nacisk na jego dolnej wardze, który zaraz po tym zostaje zastąpiony naporem czegoś o znacznie lżejszej teksturze. Rozkosznie miękkie, lekko wilgotne usta objęły jego dolną wargę; poczuł delikatne przygryzienie, które zmusiło odrętwiałą prawą dłoń do uniesienia się, by finalnie spocząć na karku Toma. Lewą ułożył pośrodku jego torsu, gdzie pod mostkiem serce wybijało swój szaleńczy rytm. Zacisnął w palcach biały materiał jego eleganckiej koszuli, czując, jak jego chwyt zrobił się tak silny, że aż pobielały mu kostki na dłoniach. Wbił paznokcie we wrażliwą skórę na karku towarzysza i przechylił głowę w bok, aby pogłębić pieszczotę ust. Wpił się w rozkoszną otchłań lubieżnie; całował tak, jakby miało nie być jutra, a wszystko, co mieli, mieli do wykorzystania właśnie w tej chwili. Język wsunął się bez wahania między wargi starszego mężczyzny, koniuszkiem zahaczając o zęby, po chwili splatając się ze swoim odpowiednikiem niczym para węży pogrążona w erotycznym tańcu. Poczuł, jak każdy milimetr mięśni spina się pod wpływem pieszczoty, a krew odpływa z mózgu w dolne rejony jego ciała.

Tom czuł się zniewolony słodkim posmakiem jego śliny. Jego ciałem, które w umięśnionych ramionach zdawało się spetryfikowane. Zduszonymi westchnieniami, które wypełniały jego usta w trakcie pocałunków… Nie mogąc się powstrzymać, wsunął dłoń pod materiał koszulki czarnowłosego młodzieńca, na nowo pozwalając palcom lubować się aksamitem, jakim wydawała się jego skóra pod ich opuszkami.

Stali tak, jakby w przeciągu sekund ich świat zawęził się do tych kilku milimetrów, które ich dzieliły. Gdy w końcu oderwali się od siebie, ich oczy błyszczały ze szczęścia, a myśli biegły w jednym, niezaprzeczalnym kierunku.

- Chodźmy do mnie – rzucił głucho Bill, a Tom nie zamierzał się przeciwstawiać.


~


Plamy na jego fartuchu przypominały pole pełne poległych żołnierzy. Krew czerwieniła się na jego nieskazitelnej bieli niczym płatki róż rozrzucone po alabastrowym prześcieradle. Ślady zbrodni, jaką było ratowanie ludzkiego życia niezależnie od poniesionych kosztów.

Był zmęczony do granic możliwości, kiedy przekraczał próg dyżurki pielęgniarek, aby opaść na jeden z foteli niczym szmaciana lalka i otrzeć pot z czoła wierzchem dłoni. Wprawdzie widział już wiele i przysiągł sobie, że ludzka tragedia nie będzie w stanie wywołać w nim emocji, ale jednak był tu. W swojej głowie, błądząc między korytarzami myśli, wysnuwając wnioski i zastanawiając się nad tym, jak kruche jest życie, skoro coś takiego jak prędkość, siła i czas mogą tak dotkliwie pogruchotać człowieczą fizyczność.

Zamrugał kilkakrotnie powiekami, zmuszając się, by przestać analizować. Musiał, jeżeli nie chciał zwariować i dołączyć do grona pacjentów leczących się z chorób umysłowych. Ba, ci, którzy nie wykazywali dostatecznej odporności psychicznej, wariowali. Popadali w obłęd. Obsesję, która zniewalała ich ciała jak trujący bluszcz pnący się wokół zdrewniałego pnia drzewa. Zmusił się by wstać, po czym zaparzył sobie kawy gorzkiej jak żółć i modlił w duchu, aby jego zmęczenie nie skończyło się drzemką podczas całonocnego dyżuru.

Nie przyszło mu zbyt długo cieszyć się wolnością. Obserwując jak śmietanka tworzy finezyjne wzory w kofeinowym napoju zmieniając jego barwę z czarnego na beżowy, usłyszał nieznośne pikanie pagera ukrytego w kieszeni. Kolejna sprawa. Kolejny pacjent, który nie może czekać. Żyjąca istota, dla której jest ostatnią nadzieją.

Przeklinając w duchu, że nie może napić się kawy w spokoju, wypadł z pomieszczenia, natykając się na jednego ze swoich kolegów po fachu. Starszy, siwiejący mężczyzna z okularami na nosie i cerą pełną głębokich zmarszczek, spojrzał na niego tak, jakby był duchem. Był blady jak kreda.

- Ciebie też wezwali? – zapytał głupio, przełykając głośno ślinę.

Jonathan Strike. Człowiek pełen empatii i dobra, które kazało ratować ludzkie życie nawet wtedy, kiedy mógł nie wynieść z tej sytuacji żadnej materialnej korzyści. Był jedyną osobą, z którą Tom potrafił porozmawiać, wyjawić swoje sekrety z pewnością, że pójdą do grobu wraz z nim. Ufał mu. I nie miałby żadnych obiekcji, gdyby to od niego zależało jego życie.

- Mój pager zaczął jęczeć, więc chyba… To kolejny wypadek. Powariowali dzisiaj na tych drogach, czy co? – warknął. Chwytając kostkę nosa między kciuk i palec wskazujący, pokręcił głową z niedowierzaniem. – Wiesz coś na ten temat, John? Kim są ci ludzie?

Tak, jak nigdy go to nie interesowało, tak teraz wydawało się, że bez potrzebnych informacji nie będzie w stanie wykonać swojej pracy tak, jak należy.

- Myślę, że to nie jest odpowiednia pora, żeby o tym mówić… Powinieneś odpocząć Tom, dużo pracujesz, zajmę się tym własnoręcznie wraz z pozostałymi – odparł niemrawo, definitywnie coś ukrywając.

Na czole Toma pojawiła się cienka linia, która wyrażała jego konsternację i świadomość, że pewne fakty są poza jego zasięgiem. Czy naprawdę się przepracowywał? Czy powinien poprosić przełożonych o urlop?

- Może masz rację… Jestem cholernie zmęczony, ale mam dyżur i nie mogę go przerwać. Wiesz, że Morgan nie zostawi na mnie suchej nitki, nie lubi mnie – przyznał, nie chcąc odbierać koledze ciekawego przypadku. Był jednak zmartwiony, co nie uszło niezauważone, bo usłyszał to, co właśnie potrzebował usłyszeć.

- Jedź do domu, rano wstawię się za tobą u naszej drogiej dyrektor Morgan. Poradzę sobie, a teraz wybaczysz. Czas mnie nagli, a nie sądzę, aby ci ludzie byli zdolni pokonać prawa śmierci i jej uniknąć.

Pokiwał głową ze zrozumieniem, podążając wzrokiem za przyjacielem, który kilka minut później zniknął za rogiem korytarza.
           
Myśl o Billu napłynęła do niego znikąd. Poczuł jak jego gardło zawiązuje się w ciasny supeł, bo nie mógł powstrzymać wrażenia, że ma coś wspólnego z tą sytuacją. Trudno, dowie się jutro. Dość myśli na dziś. Dość ciągłej przejażdżki kolejką górską, nakręcania się wydarzeniami, które mogły, ale wcale nie musiały mieć miejsca.


Jednak, jakby nie patrzeć, Jonathan nigdy niczego przed nim nie ukrywał. Co mogło być tak złe, skoro nie chciał powiedzieć wprost? Czy to coś, przez co mógł wpaść w paranoję? Zagryzł wargę będąc na tyle zdeterminowany, że choćby paliły się mosty, a góry sypały, odkryje co jest tak ciekawe, że pozostaje poza jego zasięgiem.