wtorek, 14 lipca 2015

1

Rozdział I


„Przeszedłem piekło żyjąc z twoim zimnem,
I straciłem całą nadzieję”.


~

Granatowa połać nocy zasnuła niebo, rozpościerając się wokół z prędkością krzepnącej tafli jeziora na mrozie. Skutecznie zagarniała jak najwięcej powierzchni w zaborcze objęcia swych chłodnych ramion. Przebiegły syk oznajmił, że dziś, właśnie teraz, kiedy świat oświetla jedynie blask miliardów gwiazd, czyjeś serce zostanie złamane. Czyjeś nadzieje rozbiją się o twardy grunt niczym drobiny szkła spadające z wysokości. Marzenia odejdą w niepamięć, a rzeczywistość wymierzy srogi policzek, dzięki któremu zrozumiesz, że żyjesz. Ponieważ egzystencja nie polega jedynie na serii łatwych wyborów; to ciągła walka między tym, co słuszne, a tym, co konieczne. Musisz trwać, aby walczyć o oddech. Musisz oddychać, aby osiągać cele, które nie zostały jeszcze zaprzepaszczone. A w całym tym biegu nie możesz zapomnieć o sobie, bo jeżeli raz pozwolisz sobie na zatracenie, twoja dusza powróci do stanu autodestrukcji. Cielesnych rozkoszy i uniesień, żądzy władzy i posiadania wszystkiego, co wyrazi swoją uległość wobec majestatu istoty, którą jesteś. 

Czarnowłosy mężczyzna o grubych brwiach i gęstej, równie ciemnej brodzie, umięśnionym ciele i szerokich barach, w świetle lamp stroboskopowych kroczył szybko między ocierającymi się o niego ciałami, wprawionymi w ruch przez stopy  podrygujące w rytm muzyki.  Irytował się za każdym razem, kiedy jego umysł wracał ze stanu upojenia alkoholowego na właściwe tory, by oznajmić mu, że po raz kolejny przesadził. Kolejny, pierdolony raz, urżnął się w klubie niczym ostatnia świnia i przestał panować nad zwierzęcymi instynktami. Próbował skupić wzrok na choć jednej osobie, jednakże każda zdawała się nie wyróżniać niczym szczególnym. Lubił oryginalność, co uzmysławiał swoim rozmówcom na pierwszym kroku.

Trącił koniuszkiem języka kolczyk w wardze, po czym oparł ciężar ciała na stopie wspartej o metalową podpórkę wysokiego, barowego krzesła. Orientacyjnie przejrzał zbiór alkoholi, wzdychając teatralnie.

- Przepraszam – zaczepił barmana, siląc się na przymilny ton głosu. – Poproszę whiskey. Z lodem. Mocną.

Odwrócił się w okamgnieniu, opierając łokcie o nadgryziony zębem czasu, mahoniowy blat. Znów ci ludzie. Dlaczego żadne z nich nie potrafi wykrzesać z siebie choć odrobiny inności…? Spoglądając na twarze otumanione etanolem, skrzywił się. Czy on również wyglądał w ten sposób, kiedy upijał się do nieprzytomności na wspomnienie dawnych dni? Wtedy, kiedy uporczywie nawiedzała go myśl o smaku ukochanego ciała i z żalu za tym, co utracił? Czy był tak żałosny, tak śmiesznie mały, gdy sięgał po kolejny haust wysokoprocentowego trunku…? Nie mógł przebaczyć sobie błędów, które popełnił przez niesubordynację własnego umysłu i brak opanowania. Czy zazdrość była warta postradania zmysłów z tęsknoty…? Nie wiedział… Chciał jedynie zapomnieć. Ruszyć naprzód. Znaleźć kogoś, kto zapełni pustkę w jego sercu. Nie znosił swojego odbicia w lustrze – mężczyzny o ironicznym spojrzeniu i sarkastycznym uśmiechu. Stał się kimś, kim nigdy nie chciał być. A jednocześnie nicość przynosiła mu pewien rodzaj ulgi, odizolowania. Robił co chciał, a poczucie wolności i wiatru, który leniwie przepływał między ciemnymi piórami jego skrzydeł, dawały złudne wrażenie szczęścia.

~

Zamek w drzwiach szczęknął ulegle, kiedy przekręcił klucz. Naparł dłonią na klamkę i pchnąwszy drewnianą powierzchnię chroniącą jego mieszkanie przed niechcianymi gośćmi, przeszedł przez próg. Przywarł plecami do twardej płaszczyzny, biorąc w płuca głęboki wdech. Przymknął powieki i mimo ciężkiego dnia, uśmiechnął się. Wiedział, że mimo, iż życie nie rozpieszczało go sielankową radością – był warty tego, żeby starać się o najlepszą wersję siebie. Chciał osiągnąć swoje cele, zdobyć marzenia. Wspiąć się na koniuszki palców u stóp i sięgnąć nieba… Tak… Był romantykiem i optymistą. W czerni nocy odnajdywał okruchy szczęścia, choć niekiedy jego naiwność doprowadzała go nad skraj przepaści. Dygotał niepewnie, aby opaść w jej bezdenną toń, albo wręcz odwrotnie - zrobić krok w tył i znaleźć okrężną drogę. Urwisko było tylko jedną z opcji. Nie mogło zaprzepaścić niczego, co sobie postanowił.

Wplótł palce między burzę zmierzwionych, blond włosów i oderwał wątłe ciało od drzwi. Beżowa farba pokrywała ściany w przedpokoju, które udekorował kilkoma nieskomplikowanymi obrazami. Między wejściem do garderoby, a kuchni znajdowała się niska szafka w odcieniu wenge, a nad nią zawisło spore, poziome lustro. Obok mebla z wysokich doniczek wychylały się malachitowe, podłużne listki draceny, wsparte na zdrewniałej łodydze. Dębowe panele odpychały chłodem, jednak nie powstrzymało go to przed ściągnięciem butów, zawieszeniem kurtki na metalowym haku i prześlizgnięciu się do kuchni. Potrzebował dymu tytoniowego, który wypełni jego płuca i odegna wichry niepewności, które zaburzały spoglądanie na świat zza różowych szkieł okularów.   

     Wetknął między wargi pomarańczowy filtr papierosa, a następnie podpalił końcówkę wysokim językiem ognia z zapalniczki. Odłożył ją na kuchenny blat, pozwalając trującemu dymowi wypełnić oskrzela trucizną. To takie błogie uczucie, kiedy mentolowy obłok drapie gardło swą ostrością, spływa przez tchawicę, napełnia płuca swoją objętością… Wraca, wydostając się przez usta, by malować w powietrzu niebieskoszare wstęgi, które wijąc się i plącząc, znikają niczym łza wpadająca do bezkresnego wszechoceanu. 

„Życie jest niczym ten dym – kruche i przemija. A ja pragnę zostać zapamiętany…”.  Musiał zrobić coś, co wyrwie go z odrętwienia i przywróci wiarę w miłość. „Optymista…” prychnął w myślach. „Zasrany optymista, który utracił wiarę w czystość uczuć…”.      

     - Ja pierdolę – zaklął siarczyście, wyrzucając niedopalonego peta za okno. Mówił sam do siebie, nie potrafił znieść pustki, jaką wypełniło się jego poprzednie mieszkanie po zdradzie, której dopuścił się ostatni człowiek, którego pokochał całym sercem. Nawet zmiana domu na niewiele się zdała… Wciąż o tym myślał, żył w przeszłości, tam, gdzie drzemały ostatnie okruchy tego, co należało do „nich”.  Rozkładał ból na czynniki pierwsze, a także cierpienie, które wbijało szpile we wrażliwą strukturę jego duszy tuż po tym, jak wzrok spoczął na silnych dłoniach jego mężczyzny zaciskających się na obcych pośladkach. Gdy widział jego język kreślący wilgotną smugę wzdłuż szyi, która nie należała do niego… Jej jęki, skóra pokryta szorstkimi wybrzuszeniami dreszczy. Na samo wspomnienie trząsł się w posadach kostek, a żelazna konstrukcja – niby – poukładanego życia legła w gruzach tak, jak podmuch wiatru niszczący kruchą formę karcianego gmachu.

Zagryzając wargę, wyszedł z pomieszczenia; na powrót ubrał buty i skórzaną kurtkę, po czym opuścił swoje lokum z zamiarem uraczenia się wysokoprocentowym trunkiem w którymś z tłocznych klubów, które Los Angeles oferowało nocą. Kochał to, że w tym mieście wciąż się coś się działo. Nigdy nie mógł narzekać na nudę i zawsze znalazło się coś, co zaintrygowało na tyle mocno, aby mógł odciągnąć myśli od wydarzeń, które zmieniły jego psychikę. Tych, które sprawiły, że jego optymizm stał się niczym retrospekcja, wracająca do niego co jakiś czas. 


_____

Moja przygoda z pisaniem przeżyła kryzys i zniknęłam ze świata opowiadań na kilka lat. Jednak wielkie powroty są w moim stylu, więc... Liczę na odrobinę konstruktywnej krytyki, dzięki której będę mogła rozwijać swoją pasję.Przepraszam także za surowy wygląd bloga z powodu braku umiejętności zapanowania nad blogspotowym HTML'em. To mój pierwszy raz, trochę wyrozumiałości! ;)

Buziaki, Paulina.