ROZDZIAŁ X
„Everywhere
I go I feel you,
Can you
feel me? Why can’t I just forget you?
I wanna
shed my skin to remove you,
Can you
hear me?”.
~
Uczucia
są jak złoto; drogocenne, rzadkie. Wydobywając je z głębi serca trzeba się
natrudzić, włożyć sporo wysiłku, by eksploatacja okazała się opłacalna. Często
znikają chwiane wiatrem, zawieruchą obcych ciał. Ludzką głupotą, która wzbudza
w nas grzeszne pragnienia, zaś te sprawiają, że tak nagle, jeden człowiek
przestaje być naszym całym światem. Wszystko rozpływa się w nicość. Zapewnienia
o wieczności, o byciu tym jednym, jedynym. Wszystko, co miało trwać zawsze
staje się chwilą, nic nieznaczącym epizodem. W takim razie, czy można wierzyć
przyspieszonemu biciu serca? Czy odnajdując nadzieję, warto brnąć wciąż w
przód, aby jej nie stracić? Aby delikatne sukno nie utraciło na wartości, aby
nie wypłowiało wystawione na działanie promieni słonecznych…?
Rozkojarzonym
wzrokiem wodził po jego twarzy tak, jakby pragnął odnaleźć w jego oczach
zapewnienie, że wciąż go kocha. Jakby chciał, żeby zmył brud z jego ciała,
poradził sobie z rozchwianą psychiką, która zdążyła skamienieć jeszcze bardziej
podczas wszystkich tych dni, w których wypełniała go samotność. Samotność,
która pochłaniała go niczym ciemność, infekując wrażliwe serce mrokiem. Czuł
się wyizolowany, jakby stracił kontakt ze wszystkim, co ludzkie, co moralne i
wartościowe. A może, po prostu, w głębi serca czuł się bezwartościową,
szmacianą lalką, która buduje swój autorytet na podstawie wmawiania innym, że się
liczy i jest kimś.
„Pięknie, Bill”,
pomyślał z rezygnacją, pozwalając powiekom odciąć jego oczy od umiejętności
widzenia.
„Krzyknij mu w twarz, żeby
spierdalał, a później płacz, że za tobą nie goni”,
odpowiedział jakiś cichy głosik, który zrodził się we wnętrzu jego chorego
umysłu. Sumienie Billa było okrutnie szczere, tak szczere, że aż bolało. W
głębi serca wiedział, że zachowywał się jak kretyn pragnąc jego uwagi, jednocześnie ją odtrącając. Więc teraz, kiedy
jego otępiały alkoholem umysł pracuje wolniej, może udałoby się...? Może
udałoby się coś z tym zrobić, aby później, ewentualne wyrzuty, zwalić właśnie
na tą substancję. Wszak ludzie pod wpływem robią dziwne rzeczy; pobierają się,
zdradzają najskrytsze tajemnice, nie boją się prawdy. Tak teraz on, Bill, pełen
uczuć które wezbrały w nim niczym fale podczas sztormu, wpatrywał się w Toma
niczym w greckiego boga, kogoś, kogo stawia na piedestale i wielbi ponad
wszystko. Bezwiednie wysunął dłoń w kierunku jego twarzy, omiatając szorstki
policzek ledwie koniuszkami palców. Wyczuł każdą nierówność, twardość zarostu,
ciepło skóry… Tak odległe, tak bliskie, tak dobrze znane, tak nieznajome…
Otworzył
oczy, spoglądając w te, które nie traciły go z pola widzenia przez cały ten
czas, gdy błądził we własnych myślach.
-
Ja… No Bill ja tak – wymamrotał nieskładnie, chrząkając. – Tak, to ja. – dodał
pospiesznie poprawiając poprzednie, pozbawione sensu zdanie.
Lepiej
być nie mogło. Tyle mu nagadał, traktował jak najgorszego wroga, a teraz
zachowuje się w jego towarzystwie niczym nowoorleańska dziewica, która na sam
dźwięk słowa „penis” chowa głowę w piasek. Jak struś, bądź inne tałatajstwo.
- Bill ty tak jak? – zaśmiał się
Tom, kręcąc głową. Lekkość dotyku, jaką naznaczył go chłopak leżący pod nim
sprawiła, że poczuł przyjemne ciepło wewnątrz swojego serca. Coś zrodziło się w
nim, coś, czego nie potrafił jednoznacznie określić… Czuł się szczęśliwy, że
nie ruga go za sam fakt istnienia, pragnąc więcej i zastanawiając się, co
nadejdzie później.
Bill odjął swą dłoń od jego policzka
i przytknął do własnej piersi, ściskając w garść, a tę zaś objął tą, która
wieńczyła ramię wcześniej spoczywające luźno wzdłuż jego tułowia. Czuł
dyskomfort z powodu mokrej koszuli i chciałby ją zmienić, ale coś, a raczej
ktoś, doskonale uniemożliwiał mu ruch. Westchnął znów, naprężył mięśnie i już
miał się uwolnić spod krępującego go ciężaru, kiedy obaj usłyszeli rumor w
pomieszczeniu obok, a chwilę później na korytarz wylał się hałas, ludzkie
śmiechy, tupot stóp i brzdęk szklanek.
Nagle zapadła cisza, a wszystkie
oczy utkwiły się w nich dwóch. Zastygłych jak marmurowy posąg w dość
dwuznacznej pozycji.
- Co tu się odpierdala? – zagrzmiał
jeden z nich, całkiem rozbawiony.
- Gwałci go?
- Sam się zgwałć – warknął Bill,
uwalniając się zgrabnie spod mężczyzny. Czuł, że palą go policzki ze wstydu i
wściekłości, co złączone w jedność, było mieszanką równie wybuchową, co koktajl
Mołotowa. Co prawda chciał trochę prywatności, czasu spędzonego z nim sam na
sam, gdzie mógłby wrzeszczeć do woli i dowiedzieć się czegoś konkretnego…
Postanowił jednak, że zachowa to w tajemnicy do czasu, w którym całe
towarzystwo nie spije się na umór, dając im okazję do odrobiny intymności.
Wyprostował się, otrzepał ubranie z
kurzu i innych paprochów, które zdążyły się do niego przylepić, zakasał rękawy
i ruszył w kierunku, który jako pierwszy przyszedł mu do głowy. O ile dobrze
pamiętał, tam miał szansę zająć się sobą i po cichu poprosić Georga, aby
wypożyczył mu jedną ze swoich niezbyt modnych bluzek. Wszystko było lepsze, niż
włóczenie się wśród obcych ludzi niczym miss mokrego podkoszulka, a to, co było
jeszcze gorsze, to pałętanie się tak przy osobniku, który gdyby mógł, pożarłby
go jak zwierzę, uprzednio pozbywając każdego skrawka materiału, pod którym
ośmielił się schować swoją nagą skórę.
Ale właściwie, czy przeszkadzałoby
mu jakoś bardzo, gdyby skonsumowali ten wieczór właśnie w ten sposób…?
Opadł na łóżko, które najpewniej
należało do Georga, po czym zakrył twarz dłońmi. Odsunął je o kilka
centymetrów, by móc wpatrzyć się w kształty nocy malujące finezyjne wzory na
ciemnym suficie. Co się właściwie stało, i jak…? Tom, tutaj?
Alkohol coraz mocniej odbierał mu
rozsądek, a świat wokół kręcił się wokół własnej osi. Jakby wsiadł na karuzelę
i obracał się coraz szybciej, i szybciej… Światła zlewające się w całość,
zapach mocnych, pieprzowych perfum, które tak dobrze znał…
- Bill… - usłyszał głos tuż obok
swojego ucha, ale kiedy, jak…? Nie słyszał kroków, nie widział nikogo. Z oddali
doszło do niego szczęknięcie drzwi wpasowujących się w futrynę, a tuż za nim
zgrzyt przekręcanego zamka.
- Odejdź, Tom – rzucił od
niechcenia, odwracając wzrok i przybierając tym samym nieczuły wyraz twarzy.
Ten jednak zamiast się zniechęcić, zmaterializował się tuż przed nim. – Czego
chcesz?
- Możemy porozmawiać? – usiadł na
krawędzi łóżka, a Bill obrócił się bokiem, podpierając głowę na ręce zgiętej w
łokciu. To pewnie przez te procenty, ale kurwa, tak go pragnął, teraz…
- Nie pieprz, że chcesz teraz gadać?
– wypalił, prędko siadając na krawędzi łóżka, a później przełożył nogę przez
jego uda, dosiadając go okrakiem.
Nie wiedział kiedy ich usta złączyły
się, kiedy ślina zmieszała ze śliną. Kiedy ubrania opuściły w popłochu ich
ciała, ukazując nagość, a głośne westchnienia wypełniły przestrzeń wokół nich.
Wszystko działo się tak prędko, zbyt prędko…
~
poranek
następnego dnia
Oddychał
spokojnie, dzień dopiero się zaczął, a jego duszę wypełniała ciekawość tego, co
może się przydarzyć. Coś czaiło się w powietrzu, coś na tyle wyraźnego, że
gdyby zagarnąć przezroczystą materię w objęcia ramion, objawiłaby się teraz w
namacalnej postaci. Był zaintrygowany mnogością doznań, które czuł.
Może
szalał? Może wszystko, co uważał za chore wizje, to prawda?
Chłonął
ciepło jego ciała, sycił się nim. Miał wrażenie, że sekundy ciągną się w
nieskończoność, bo teraz, odurzony, nie potrafił odciągnąć wzroku od uśpionego
kochanka. Dla niego świat przestał się kręcić, a zegary stanęły w miejscu,
zupełnie tak, jakby jakimś dziwnym trafem ktoś przechytrzył prawa fizyki i
nauczył się panować nad siłami, nad którymi nikt wcześniej nie posiadł władzy
absolutnej.
Zostawił
pogrążonego w głębokim śnie Toma pośród śnieżnobiałej pościeli, stąpając po
jasnych panelach cichutko jak myszka. Nie chciał go zbudzić, wszak pogrążony w
swoich sennych marzeniach wyglądał niewinnie i tak… tajemniczo. Przystanął na
moment, obejmując ramionami wokół nagiej talii, a usta wykrzywił w błogim
uśmiechu. Nie rozumiał tego uczucia, które wpięło się w jego duszę, budząc
uśpione serce do życia. Czuł, jak lodowata krew płynąca jego żyłami zostaje
zastąpiona przez tę gorącą i gęstą, tak, jakby nagle przypomniał sobie co to
jest życie i co w ogóle znaczy „żyć”.
Irracjonalną
złość zastąpiła miłość, ta, której podświadomie pragnął i o której nie potrafił
zapomnieć. Miłość szalona jak wartka rzeka, jak pierwsze, letnie dni. Jak
romanse trwające jedną noc, by zniknąć o świcie, pozostawiając w pamięci
najlepsze ze wspomnień.
Czy
warto było trwać w nicości tyle dni…? Długich, ciągnących się w nieskończoność,
zabierających czyste powietrze. Schylił się, ujmując w smukłe palce białą
tkaninę przydługiej koszuli, którą zgrabnie zarzucił na ramiona, zapinając jej
trzy ostatnie guziki. Tak, aby zakryła co nieco, ale jednocześnie odsłoniła
odrobinę ciała i zgrabny tył ud. Tak na wszelki wypadek, gdyby kochanek
postanowił zbudzić się przed jego powrotem do łóżka i przyszpilić go w kuchni
podczas przygotowywania smacznego poczęstunku na dzień dobry. Może to tylko
jego senne mrzonki, a może marzył o tym, aby pokazał mu swoją władzę, to, że
wciąż potrafi go zniewolić i puścić w niepamięć całą tą gamę niewybrednych
określeń, którymi do niedawna go dręczył.
Ociągał
się jak tylko mógł, pragnąc zapisać w pamięci każdy najdrobniejszy szczegół
dzisiejszego poranka. Nie mógł robić tego do wieczora, toteż z donośnym
sapnięciem, powłóczył się do przestronnej kuchni.
Uchylił
okno, wpuszczając do pomieszczenia świeże powietrze, a wypuszczając smród
papierosów i opary alkoholu. Musiał zachowywać się cicho, jeżeli nie chciał
wybudzić Toma. Wyjrzał na opustoszałą ulicę przez szybę, dostrzegając, że jak
na tą godzinę ruch jest raczej niewielki, a przecież o tej porze zawsze roiło
się tu od ludzi. Co, do cholery? Postanowili wziąć sobie wolne? A może jest
jakieś święto, o którym Bóg raczy wiedzieć, zapomniał? Wszystko było mu jedno,
bo teraz nie liczyło się nic oprócz tego, że miał przy sobie drugą połówkę
swojej duszy, tę brakującą część, o której śnił i marzył, którą świadomie
odtrącał i wyrzucał ze swojego życia wiele razy.
Ale
to, że czuł się szczęśliwy nie oznaczało wcale, że zapomniał o jego
przewinieniach, że wyrzucił je z pamięci i nie będzie do nich wracał. To, co
zrobili było jak początkowe, powolne topnienie czubka góry lodowej. Pozostawało
jeszcze wiele pracy przed nimi, aby móc choć patrzeć na siebie bez grama goryczy.
Serce
pokiereszowane ostrzem kłamstwa nie potrafi zasklepić krwawiących blizn
dotykiem czułych słów. Nie potrafi ufnie przylgnąć do tego, które kradnie
samotność, wpuszczając do skromnego mieszkanka powiew wiosny. Nie zaufa, kiedy
choć raz zostało zdradzone. Drżąc ze strachu, zastanawiając się nad słusznością
swoich poczynań, skryje się w cieniu czekając na dowód wierności… Choć
najmniejszy, który rozwieje wątpliwości, a niedowierzanie zamieni w pewność.
Jeżeli nie spróbuje, nigdy nie zdoła
się dowiedzieć.
Tylko próbując, mogą odzyskać
siebie.
Tylko polegając na sobie, mogą
tchnąć w swoje dusze oddech miłości. Bill – bezwarunkowego oddania, Tom –
opiekuna, dzielnego towarzysza, silnych ramion gotowych bronić go za wszelką
cenę, bez zwracania uwagi na przykre konsekwencje.
Wyciągnął z lodówki wszystkie
potrzebne mu składniki; wszak nigdy nie był jakimś wprawnym kucharzem, ale coś
tak błahego, jak przygotowanie smacznych kanapek i jajecznicy wychodziło mu
całkiem nieźle. Jeżeli nie chciał umrzeć z głodu, albo wydać fortuny na
jedzenie w przydrożnych knajpach, musiał nauczyć się radzić sobie całkiem sam.
Nawet, jeżeli początkowo jego palce przypominały zarżniętą świnię zwisającą z
rzeźniczego haka. Wzdrygnął się, bo samo wyobrażenie martwych ochłapów mięsa,
które jeszcze niedawno było oddychającym zwierzęciem, wywołało w nim
obrzydzenie.
Z szafki wyjął ulubiony nóż z
szerokim, lśniącym ostrzem i czarną rączką z wgłębieniami, które sprawiały, że
mógł trzymać go pewnie i bez obawy, że przy którymś ruchu wyślizgnie mu się z
rąk, upadając na posadzkę. Chociaż… Z jego dość szczególnym talentem, nie
zdziwiłby się wcale, gdyby właśnie tak się stało.
~
Pogrążony we własnych myślach i niezwykle
skupiony na pokrojeniu ogórka w jednakowe, cieniutkie plasterki, nie usłyszał
szumu, który dochodził z któregoś z pokojów. Wpierw niezadowolone, lecz ciche
mruknięcie, skrzyp podłogi uginającej się pod ciężarem czyjegoś ciała. Kroki.
Ktoś skradał się w jego kierunku, podczas gdy on, Bill, niewinnie lawirował po
bezdrożach swoich niepewnych myśli, swojego nieskończonego strachu i brakiem
możliwości, by podjąć jakąkolwiek decyzję. Jedno wiedział na pewno – muszą dokończyć
to, co zaczęli wczoraj. To, zanim jakimś cudem usta jednego wpiły się w te
drugie, wzajemnie sycąc utęsknionym smakiem śliny. Właśnie tak… W tamtej chwili
był szaleńcem, który niczym udręczony narkotykowym głodem, zrobi wszystko dla
kolejnej dawki.
Poczuł nagle, jak jego ciało okrąża węzeł
muskularnych ramion, a jego szczupłe biodra zostają wciśnięte w krawędź
kuchennego blatu. Podskoczył ze strachu, wypuszczając z dłoni nóż, który z
donośnym brzdękiem potoczył się po kruchych kafelkach. Znikł z jego pamięci
prędko, był przerażony… Zapomniał zamknąć drzwi? Przecież Tom śpi! To nie ma
prawa być on!
- Dlaczego się wymknąłeś? – do jego uszu dotarł
głos pełen pretensji, ale był uradowany, że dobrze znał ten głos. To jednak on,
Tom, więc nie musi obawiać się o własne życie. A może jednak powinien…?
Przecież to mógł być zupełnie inny człowiek niż ten, którego poznał kilka lat
temu.
- Chciałem… - zawahał się. – I tak wszystko
zepsułeś. – fuknął zezłoszczony, kończąc swoją wypowiedź. Obce dłonie pewnie
przesunęły się w dół jego ciała połowicznie ukrytego za koszulą, poczuł jak
jego podbrzusze oblewa obezwładniające gorąco; te same dłonie zsunęły się na
uda, które kurczowo zacisnął, wniknęły między nie, zmuszając, aby rozstawił je
szerzej. Podniecenie zaczęło brać nad nim górę, dlatego zacisnął zęby na dolnej
wardze, gdy ten drugi, nic sobie nie robiąc z jego zażenowania, powoli sięgał
palcami tam, gdzie pragnął skończyć tą ekscytującą grę.
- Co ty wyprawiasz, Tom? Jest poranek, nie masz
prawa…! – zaczął Bill, jednak poczuł chłód na jednym z ud, a długie palce
mężczyzny wsunęły się we wnętrze jego własnych ust, skutecznie go uciszając.
Przesunął nosem wzdłuż długiej, pachnącej szyi aż do wystającej kostki
obojczyka; wysunął język, znacząc wilgotną ścieżkę w górę, wracając na szczyt
swej wędrówki. - … Tt-ooo-łm… - zaskomlał, jednak z wypełnioną buzią jego
argumenty i sprzeciw brzmiały raczej śmiesznie, niż odstraszająco.
- Co chciałeś powiedzieć? Nie słyszałem –
drażnił się Tom, odejmując dłoń od jego ust tylko po to, aby wniknąć nią pod
rozchylony materiał koszuli; zahaczył opuszką palca o nabrzmiały sutek,
następnie pocierając go między palcem wskazującym, a kciukiem. Bill cicho
jęknął, a reflektując się co właśnie zrobił, niemal zwyzywał się od zboczonych
kretynów, napaleńców. Był wszak facetem, który w dodatku niesamowicie lubił
seks… Nie minęła sekunda, kiedy wyrwał się z żelaznego uścisku niesfornego
kochanka; opierając płaszczyznę dłoni na silnych ramionach odepchnął go od
siebie, wpychając na przeciwległą ścianę.
Jak pokonał tą drogę umknęło mu z pamięci, tak,
jakby był zamroczony. Przestał już myśleć, a dolna część jego ciała dyktowała
mu warunki. Ta, która zapragnęła być pieszczona, ta, która zapragnęła, by Tom
zabrał go na wyżyny ludzkiej przyjemności. Billowi wydawało się, że to, co
przeżywali razem można określić mianem „boskie”, a nie „ludzkie”. Bo to, co
ludzkie zwykle jest nietrwałe i znika, a winny wynajduje najgłupsze sposoby na
uniknięcie cudzej złości.
Czarnowłosy mężczyzna roześmiał się
cicho, śledząc poczynania blondyna. Właśnie o to mu chodziło… Aby nie mógł się
oprzeć, oddając mu swoje ciało jak na tacy. Tylko to było zbyt proste, przecież
teraz nie był zamroczony alkoholem. Czy to możliwe, że wszystko, co się działo,
działo się z jego własnej, nieprzymuszonej woli?
Poczuł jak drobna dłoń zaciska w
garści jego męskość, a następnie wnika za gumkę bokserek, przeciągając palcem
wzdłuż całej długości. Przymknął oczy. Odchylił głowę w tył i przełknął ślinę,
przez co jego grdyka uniosła się o parę centymetrów, uwydatniając podbródek i
szyję okrytą kilkudniowym zarostem.
- Mieliśmy dokończyć rozmowę… -
wypalił nagle, przez co Kaulitz zbaraniał. Teraz, w tej chwili? Teraz, kiedy
każda cząstka jego ciała błaga o to, by zatopić się w obezwładniającej
ciasnocie jego ciała…? To chyba jakieś żarty! I on, Tom, nie pozwoli na to
choćby za cenę własnego mózgu rozbryźniętego na ścianie za swoją potylicą!
- Możemy robić to podczas seksu –
odpowiedział niecierpliwie, obejmując jędrne pośladki towarzysza, swoimi
dłońmi. Ścisnął je, po czym rozchylił, zahaczając opuszkami palców o okrąg
mięśni, które strzegły tej rozkoszy, w której pragnął się zatopić. Wniknąć,
spenetrować, wypełnić sobą, pozostawić ślad po sobie, tak, aby nikt nie ważył
się tknąć tego, co należało do niego. Tego ciała przesiąkniętego jego zapachem,
ciała pokrytego śladami jego zębów, jego własnym DNA…
- Nie – Bill był taki pewny siebie,
że Tom zapomniał języka w gardle. Te trzy litery dźwięczały w jego głowie,
obijając się o ścianki jego czaszki. Wnikając między zwoje mózgu, docierając do
nefronów, rozciągając jego sprzeciw w czasie, tak, jakby czekał na kilka słów
zmieniających to wszystko w żart. Odsunął się od niego, podszedł bliżej szafek
i podniósł nóż z podłogi, odkładając go do zlewu. Wyciągnął czysty, wracając do
poprzedniego zajęcia.
Prawda była taka, że był rozpalony,
spragniony i niewyżyty. Resztkami silnej woli wyzwolił się spod
obezwładniającego czaru tego, który przewyższał go doświadczeniem i siłą. Ale
nie musiał tego wiedzieć.
Zrezygnowany Tom, westchnąwszy,
przysiadł na blacie stołu układając łokcie na umięśnionych udach, a dłonie
spuścił między kolanami. Wyczekująco wbił wzrok w sylwetkę Billa, który teraz
zajął dość dwuznaczną pozycję, grzebiąc między poszczególnymi półkami w
lodówce. „Jasny szlag… Specjalnie się tak
ubrał…”, myślał Tom, kontemplując piękno nagich pośladków nieśmiało
przebijających się przez tę „szmatę”, jak nazwał jedyną odzież, którą odgrodził
jego oczy od swego negliżu.
- Więc? – ponaglił go, chcąc, by zaczął
temat i jak najprędzej mieli to za sobą. Jeszcze kilka dni temu dałby odciąć
sobie głowę za możliwość, by chciał go wysłuchać, ale teraz, mając go przed
sobą i to w dodatku… Jest coś w stwierdzeniu, że człowiek dostając palec,
pragnie całej ręki.
- Dlaczego, Tom? – odwrócił się
nagle, celując w niego łodygą selera naciowego. Odłożył ją na blat wraz z
kubkiem jogurtu i czegoś jeszcze, czego nie zanotował wzrokiem, bo odwrócił się
przodem opierając dłonie po obu stronach swojego ciała. Widać było, że się
denerwuje, bo aż pobielały mu kostki od ściskania marmurowej krawędzi mebla. –
Miałeś mnie, rzekomo też kochałeś, więc dlaczego poleciałeś na jakąś siksę?
Pokazała ci cycki i nie potrafiłeś się powstrzymać? To takie męskie. – szydził.
Musiał się zastanowić, żeby nie
powiedzieć zbyt wiele, a zarazem nie narazić ich kruchego rozejmu na
pochłonięcie przez nicość. Spojrzał na swoje dłonie, nagie uda pokryte siecią
czarnych jak smoła włosków. Westchnął, przełknął ślinę. Zwrócił wzrok na sufit,
później na przezroczyste szkło odgradzające ich od świata zewnętrznego. Po paru
dłużących się sekundach wlepił go w te oczy, które należały do jego miłości. Jego
Billa. Tego, którego zdradził, okradł ze wszystkich najlepszych cech
osobowości…
- Ta kobieta… Ona… - zająkał się,
przez co przypominał bezbronne dziecko przyłapane na gorącym uczynku. –
Wydzwaniała do mnie od miesięcy, Bill. Osaczała mnie. Szykanowała. Chciała mnie
zniszczyć, zniszczyć moją karierę… Miała obsesję na moim punkcie.
- I to tłumaczy fakt, że wsadziłeś
jej kutasa do pochwy?
- Nie! Nie bądź tak ordynarny Bill,
ja…
- Ty, co? Nie mam racji? Właśnie to
zrobiłeś, nazywajmy rzeczy po imieniu.
W Tomie zagotowało się ze złości,
stąd wstał, zaciskając dłonie w pięści. Wiedział, że ta rozmowa nie będzie
łatwa, ale im bardziej w nią brnął, tym gorzej się z tym czuł.
- Wiesz co czułem później? Jakbym
był największym złoczyńcą na świecie, jakbym kurwa stracił cały swój świat!
Pragnąłem wrócić czas, albo chociaż nie skazywać cię na to, żebyś to widział… Ale po prostu
uciekłeś, nie dałeś mi dojść do słowa! A ona?! Śmiała się, że osiągnęła cel!
Byłem pijany! Przyćpany! Nie wiem! Pamiętam tylko drobne szczegóły.
- Aha, uważaj, że w to uwierzę –
rzucił sarkastycznie Bill, nie mogąc patrzeć dłużej na jedzenie. Nagle żółć
zalała jego żołądek i zachciało mu się wymiotować, a z racji, że nic nie jadł,
nie mógł sobie na to pozwolić. Okrył się szczelniej prowizoryczną narzutką,
pragnąc ukryć nagie ciało przed jego osaczającym wzrokiem. Poczuł wyrzuty
sumienia, które wryły się w jego duszę i zniewoliły, bo przecież… Oddał mu się…
Oddał mu się, mimo, że miał świadomość, że usta, którymi go całował dotykały
innego ciała. Obrzydzenie do samego siebie wzmogło jeszcze mocniej, jego
żołądek skurczył się gwałtownie, potęgując mdłości. Osunął się na podłogę,
opierając plecami o drzwiczki szafki; kolana podciągnął pod brodę i oparł na
nich podbródek, wlepiając natarczywy wzrok w Toma.
- Jak boga kocham, kochałem tylko
ciebie, a to… Nie odczuwałem wtedy tego tak, jak teraz. Nie wiedziałem, że to
złe, a może nie chciałem tak myśleć.
Przeciągnął palcami wzdłuż burzy
jasnych włosów, delektując się ich jedwabistą miękkością. Starał się, wciąż o
siebie dbał… Był piękny, a jego skóra nieskazitelna. Więc co miała ona, czego
nie miał on? Dlaczego…? Dlaczego, do jasnej cholery?! Potrafiła kochać
mocniej…? Bardziej się starała…? Przepraszała, kiedy on tego zapragnął? Czy
mógł mieć ją bardziej, niż on kiedykolwiek mu pozwolił? Czy jej psychika nie
była równie skomplikowana, co jego? Dlaczego go odrzucił? Dlaczego, kurwa, ktoś
zasłużył na jego miłość, a on nie…? Jego Toma? Tego, któremu zaufał, który go
uratował, z którym chciał się zestarzeć. Kochał go tak bardzo, że bolało go
serce; w jego towarzystwie czuł się lepszym człowiekiem, a jego dusza wręcz
ulatywała do nieba. Był tak szaleńczo zakochany, to była prawdziwa miłość, a
nie jakieś tam nastoletnie mrzonki… Może był młody i niedoświadczony, ale czuł
to głęboko w kościach. Tak, jakby urodził się ze świadomością, że właśnie ten
człowiek jest mu przeznaczony i nawet, jeżeli będzie mu dane być z kimś innym,
do grobu, martwy, zostanie złożony z lodowatym pocałunkiem tej miłości na
ustach. Był pewien, że nie zdoła pokochać mocniej, lepiej, oddać siebie w
większej części. Tom zabrał mu duszę, a później oskalpował ją z przezroczystej
skóry. Ukradł mu serce, które pokroił, zdewastował i rzucił wilkom na pożarcie.
A teraz stoi tu przed nim, korząc
się i niemal błagając o przebaczenie. Życie potrafi być zabawne, nieprawdaż?
Tyle razy odtwarzał tą scenę w myślach, a teraz, mając ją namacalną przed
oczyma, nie potrafi się cieszyć. Może to dlatego, że jego serce wciąż krwawiło,
teraz jeszcze mocniej, niż na samym początku. Chciał krzyczeć, wrzeszczeć,
wyzywać go, kazać, aby spierdalał gdzie pieprz rośnie, ale nie potrafił.
Wbił paznokcie w skórę na łydkach,
przeciągając nimi w kierunku kostek, przez co pokryła się krwistymi
żłobieniami.
Tom widząc, że młodszy traci
panowanie nad swoim ciałem, przycupnął przed nim i okrążył jego nadgarstki
własnymi palcami. Ten uniósł podbródek, obserwując go niewidzącym wzrokiem.
- Proszę, wybacz mi… - powiedział
cicho, przyciągając drżące dłonie do swoich ust, musnął miękkimi wargami ich
zziębnięty wierzch. Jego serce szalało, miał wielką nadzieję, że przyjmie jego
przeprosiny i da mu szansę na coś więcej niż ten krótki, przelotny seks. –
Błagam, Bill… Wybacz mi, idiocie, który rozumie swój błąd i chce go naprawić…
Daj mi szansę.
Bill wciągnął powietrze głęboko w
płuca, a pojedyncza, jakby zagubiona łza zrodziła się w kąciku jego oka i
pognała po bladym policzku, spływając na szyję. Bolało go serce, tak bardzo
bolało… Nie wierzył swoim uszom, nie ufał zmysłom, wydawało mu się, że śni i
to, co się dzieje, nie dzieje się naprawdę. Że to piękny sen, a jednocześnie
najgorszy koszmar. Był szczęśliwy, ale i dobity, bo nie wiedział, jak ma sobie
z tym wszystkim poradzić. Chciał dać mu szansę, ale jednocześnie wiedział, że
nie może, bo co się stanie, jeżeli znów wykorzysta tę naiwność przeciwko niemu?
Jeżeli za kilka tygodni, miesięcy, lat, stwierdzi, że to wcale nie to? Że
potrzebuje przygód, kogoś nowego, jakiegoś szaleństwa, a stagnacja nie jest
jego sposobem na życie? Bał się, a strach go paraliżował, odbierając zdolność
mówienia. Oddychał szybko, niespokojne. A serce przepełnione ołowiem dyktowało
swój własny rytm, biło mocno i tętniło życiem, pompowało krew, a wszystko to
dlatego, że chciało zgrać się z muzyką, jaką tworzyła ta miłość. Biło dla
niego, tylko dla niego… Ale czy na pewno?
Tom, widząc ten obraz, niepewnie zbliżył się do
jego szyi i spił słoną ciecz, podczas gdy drobniejszy mężczyzna wciąż
zastanawiał się nad odpowiedzią.
„Nie popuszczę mu tak łatwo… Dostał szansę, lecz nie musi
o niej wiedzieć. Jeżeli mu na mnie zależy, jeżeli rozumie swój błąd, jeżeli
przeanalizował go i wie, na co się pisze… Pominie moje milczenie i będzie się
starał”, pomyślał, przełykając gorzko ślinę.
Postanowił, postawił kropkę nad „i”
odpowiadając Tomowi milczeniem. Wyrwał drżącą dłoń z uścisku Toma, wszczepiając
się w jego kark paznokciami.
-
Pocałuj mnie – zażądał, nie ciągnąc dłużej tematu.