Rozdział XVIII,
część I.
„Każde głębsze uczucie prowadzi do cierpienia.
Miłość bez cierpienia nie jest miłością”.
Jan Twardowski
~
Zostałem oślepiony blichtrem osobistości
plotkujących wokół mnie i blaskiem lamp zawieszonych na bogato zdobionych,
kryształowych żyrandolach zwisających z ociekającego złotem sufitu. Każdy z
reprezentantów wyższych sfer mienił się niźli diamenty w promieniach słońca,
strumień światła przechodząc przez pryzmat rozszczepiał się na siedem kolorów
tęczy, które promieniowały w każdy kąt pomieszczenia, niemal zalewały parkiet ulegając
zjawisku iryzacji.
Od całego tego przedstawienia zaczęły boleć
mnie oczy; oparłszy opuszkę kciuka i wskazującego palca o nasadę nosa,
przymknąłem oczy i wsłuchałem się we własny oddech, bicie serca, szum krwi
pędzącej żyłami. Hałas z wolna krył się za kurtyną ciszy, wyimaginowanego
spokoju. Byłem sam w pomieszczeniu pełnym ludzi i szczęścia, sam we własnym królestwie
zbudowanym z cegieł szarości i frasunku. Znalazłem się w świecie który dobrze
znałem, gdzie nic ani nikt nie był mi obcy. Nie czułem, że jestem z innego
świata, że odstaję od reszty. Odzyskałem nieskazitelność myśli i odczuć,
pożerającą mnie pustkę, która doprowadzała niemal do euforii.
Wyprostowawszy plecy poluźniłem splot
krawatu pod szyją, następnie rozejrzałem się uważnie wokół siebie. Wzrok
leniwie przebiegał po roześmianych twarzach zgromadzonych gości, aż nagle,
niezauważenie, tuż pod moim ramieniem zlokalizowała się drobna azjatka ubrana w
granatową, obcisłą sukienkę do połowy uda. Między jej piersiami błyszczały
niewielkie, złote guziki, a do pukli hebanowych włosów przytwierdzony miała
kwiat, sztuczny, którego nazwy nie potrafiłem sprecyzować. Przebiegłem wzrokiem
od jej oczu, szerokiego nosa, pełnych, poprawionych chirurgicznie ust, na szyję,
ramię, bark i przedramię,
dopóki nie dostrzegłem okręgu tacy i trunku wypełniającego smukłe, wysokie
naczynia. Mienił się złotem, przerywany gdzie niegdzie pęcherzykami powietrza,
które pragnęły wyrwać się z gęstwiny cieczy i połączyć z cząsteczkami w
atmosferze.
- Ma pan może ochotę? – zaszczebiotała, a
jej angielski akcent pozostawiał wiele do życzenia.
Nie chcąc być niegrzeczny, ani zwracać na
siebie większej uwagi, ująłem między palce wąską nóżkę i podziękowałem
skinieniem głowy. Już odchodziła, jakby speszona, a wtedy przypomniało mi się,
że mogę tę kobiecinę wykorzystać do zdobycia potrzebnych mi informacji.
- Przepraszam… Nie wiesz może, czy Bill Trümper
już się pojawił? – uśmiechnąłem się szarmancko, zawężając uścisk na jej
ramieniu. Zmarszczyła brwi i wydawało się, że się nad czymś zastanawia. Minęła
minuta, może dwie. Kobieta zacisnęła wargi i uniosła wzrok na mnie.
- Bill… Tak tak, on pojawi się tutaj. To
nasza gwiazda wieczoru – Zawahała się czy mówić dalej jakby właśnie zdradzała
największą i najlepiej strzeżoną tajemnicę w swoim życiu, ale po kilku chwilach
uśmiech rozlał się na jej twarzy, rozjaśniając ją i czyniąc przyjemniejszą dla
oka. – Ma być o ósmej.
- Dziękuję… - spojrzałem na plakietkę, którą
miała przytwierdzoną do uniformu. – Ria. Możesz odejść. – Wykorzystała okazję i
odeszła, a zanim to zrobiła, skorzystałem z możliwości i porwałem jeszcze
jednego drinka. Trzymając go między palcami obróciłem się i przytknąłem krawędź
drugiego kieliszka do ust, zwilżając ich powierzchnię słodkawym, rześkim
szampanem, w którym wyczułem kwiatową nutę, smak brzoskwiń i chyba miodu, acz
tego ostatniego stuprocentowo pewny nie byłem.
Kątem oka spojrzałem na szeroką tarczę
zegarka na swoim nadgarstku dostrzegając, że godzina, o której mówiła azjatka –
prawdopodobnie Koreanka z domieszką innej, obcej krwi – dawno już minęła.
Krótsza wskazówka ułożyła się niemal dokładnie na godzinie ósmej, podczas gdy
dłuższa, żywsza, bardziej ruchliwa, spoczywała na nieruchomej, pozbawionej
życia trójce.
Zrobiłem kwaśną minę.
Musi gdzieś tu być, musi… Musi! Może nawet
obok mnie, a ja jestem tego zupełnie nieświadomy?
Zaczęły pocić mi się dłonie. Czuję lepkość
między palcami, zimny pot oblewający pion kręgosłupa. Lodowate dreszcze
biegnące autostradą połączeń nerwowych, docierające do cebulek włosowych, które
unosząc się uwypuklały wzgórki dreszczy i płaszczyznę niewzruszonej skóry
między nimi.
Wycisz myśli, wycisz je! Wycisz, wycisz, wycisz…
Pum pum, pum pum, pum pum!
Uspokój się…
Dum dum, dum dum, dum dum!
Niech to dudnienie ustanie… Te głosy, które
słyszę, które mówią do mnie; echo słów rozbija się o ściany mojej czaszki
doprowadzając do obłędu.
- Cisza, kurwa! – Nie zorientowałem się, że
zaciskam głowę w dłoniach w których wcześniej spoczywały kieliszki; upadłszy na
ziemię, rozkruszyły się na tysiące drobnych, iskrzących drobinek pochowanych w
wilgotnej mogile resztek trunku zaburzającego koordynację psychoruchową. Mój
krzyk przybrał formę fizyczną, co również umknęło mojej świadomości. Kilkoro
gości spojrzało na mnie zdziwionych, jeden nawet parsknął pod nosem, ale owe
zdarzenie nikomu nie wydało się na tyle poważną fanaberią, żeby fatygować
służby specjalne.
Ot, zwykły, naćpany człowiek – pomyśleli,
puszczając zaistniałą sytuację w niepamięć.
A ja pobladłem, zrozumiawszy jak poważny
popełniłem błąd i jak fatalne może mieć skutki. Nie przewidziałem napadu lęku,
paniki, które chronicznie powracały, dając mi wolną drogę w poszukiwaniu wrót
piekieł. Jasna cholera, że akurat teraz, kiedy jestem tak blisko! Teraz, kiedy
zaledwie krok dzieli mnie od…
Uniosłem wzrok w kierunku marmurowych
schodów, którymi – nonszalancko trzymając się oszlifowanej poręczy – schodził
Bill, wysyłając wszystkim cudowny, szeroki uśmiech i machając otwartą dłonią w
bliżej nieokreślonym kierunku.
Zauważyłem coś dziwnego… To był ten sam
Bill, którego poznałem w szkole, którego pragnąłem i pokochałem. Choć dziś był
już starszy, nałożył na głowę perukę o kruczoczarnych, półdługich włosach,
które miękko opadały na jego szczupłe ramiona. Nie zauważyłem odznaczającego
się kilkudniowego zarostu na jego twarzy, co oznaczało tyle, ile to, że
specjalnie na tą okazję musiał się go pozbyć kilkoma sprawnymi pociągnięciami
maszynki. Z tej odległości nie potrafiłem ocenić jak wielka jest jego
metamorfoza, aczkolwiek niepodważalnym faktem była także czarna obwódka oczu i
błyszczące, pełne, niewinnie różane, usta.
Był nieskazitelnie piękny. Jego uroda
dopełniła atmosferę syntetycznym ogniwem, który wyparł tlen z płuc wszystkich
tu zgromadzonych. Wyglądał jak senne marzenie, spełnienie najskrytszych
pragnień… Poczułem jak moje wnętrzności zawiązują się na supeł, w gardle
powstaje gula, a podbrzusze oblewa potężna, zniewalająca fala gorąca. Członek w
moich spodniach machinalnie stwardniał napierając na materiał bielizny; czułem
dyskomfort, potężny i nieznoszący sprzeciwu.
Musiałem go zdobyć i zmusić, aby ulegle
wyprężył się pode mną; ukazał kształt nagich pośladków, pleców; objął wargami
jego główkę; stękał jak posłuszna suka.
Zbiegł po ostatnich kilku stopniach, od razu
zostając porwany w okrąg życzliwych mu osób; kilkoro mężczyzn i kobiet z
potężnymi, ciężkimi lustrzankami biegało wokół nich starając się o jak
najlepsze ujęcie dla swoich zdjęć. Przycupnąłem przy jednym ze stolików,
zaczepiwszy tą samą dziewczynę z obsługi, poprosiłem o szklankę wody z cytryną.
Musiałem całkowicie zniwelować działanie alkoholu, – choć jego ilość w moim
organizmie była znikoma – aby przystąpić do działania. W ukrytej kieszonce
garnituru, odziana w foliową torebkę z zatrzaskiem, spoczywała tajemnicza broń
jaka miała ułatwić mi wydostanie się z tej imprezy wraz ze swoją ofiarą.
Którą przerżnę tak, aż zedrze sobie gardło
od krzyków.
Ofiarą, której pozbawię resztek niewinności,
resztek wolnej woli…
W obscenicznym akcie przemocy, wyuzdania,
części ciała idealnie dopasowujących się do siebie. Urywanych oddechach.
Wiotkości mięśni, siły muskularnych ramion, pchnięć bioder i wilgotnych
odgłosów oddzielających się od siebie fizyczności.
Czekałem jak sęp górujący nad padliną, jak
noc tęskniąca zmierzchu, żeby przykryć nieboskłon granatem zapomnienia. Czaiłem
się, ostrzyłem zęby, warowałem jak wygłodniały pies nad kością. A okazja
nadarzyła się kilka godzin później, kiedy Bill, już nieco wstawiony, podszedł
do niedawno otwartego baru, gdzie każdy mógł zamówić drinka, jakiego tylko
mógłby sobie wymarzyć. Od kolorowych margherit, przez orzeźwiające mojito,
złocistą whiskey, aż po mocny, szybko uderzający do głowy absynt.
Prędko, uważając by pozostać niezauważonym
jak lampart obserwujący swoją kolację zza zeschniętych traw, przeszedłem przez
parkiet i zlokalizowałem się tuż obok niego.
Wsparł się łokciami o dębowy kontuar,
wpatrując zawzięcie w zbiór alkoholi. Widać było, że ma trudności z wyborem
odpowiedniego napoju… Był tak pochłonięty przez własne myśli, że nawet mnie nie
zauważył!
Punkt
dla mnie. Pora, aby działać.
Tik, tak. Tik, tak.
Zegar śmierci ruszył.
Czerwień świateł musnęła mocno zaznaczoną
kość policzkową Billa rozlewając się na jego
całą powierzchnię; lubieżnie zsunąwszy się na łuk wystającego obojczyka dosięgło
obnażonego barku. Lubił kusić, uwodzić, zniewalać. Stąd zmiana kreacji na
obcisłe, skórzane spodnie i jasną, ściśle przylegającą do skóry bluzkę. Jakby
robił to specjalnie, jakby robił to dla mnie, jakby chciał należeć do mnie i
nigdy nie złamać – jeszcze niewypowiedzianej – obietnicy o… przynależności.
Niby przypadkiem trąciłem łokciem literatkę
wypełnioną płynem stojącą tuż obok jego ręki; szkło zachwiało się
niebezpiecznie, przechyliwszy się na lewo opadło na drewniany blat z głuchym łoskotem.
Złocista ciecz, zorientowawszy się, że nie ograniczają jej już żadne granice,
że brak przezroczystych, wysokich, szklanych ścian zwraca jej wolność, znalazła
drogę ujścia i pobiegła ciurkiem prosto na ubranie mojego towarzysza, obficie
je zwilżając. Z jego gardła wydobył się krzyk, a może pisk tak głośny, że przez
chwilę zdołał zagłuszyć wypełniającą przestrzeń muzykę. Musiałem zdusić w sobie
chęć roześmiania się w niebogłosy.
- Och… Przepraszam – wydusiłem zdławionym
głosem. Moja twarz zastygła w wyrazie szczerego pożałowania dla swojego
ślamazarstwa. – Poproszę chusteczkę – rzuciłem do barmana, który pospiesznie
podał mi jakąś – niezbyt czystą – szmatę, jaką, bardziej niż chętnie, zacząłem pocierać
koszulkę na jego piersi; w zamyśle płyn miał przeniknąć z włókien jednego
materiału na włókna drugiego, ale, oczywiście, na niewiele się to zdało. Czułem
pod opuszkami palców gorąc jaki bił od jego skóry przez ubranie, co wypełniło
moje myśli sennymi wyobrażeniami na temat tego, jaka jest w dotyku w
rzeczywistości. Czy jest gładka i śliska jak jedwab, szorstka i chropowata,
jakby zaniedbana? Czy pachnie olejkiem kwiatowym, kokosem i migdałami, a może
to inny, bardziej orientalny zapach? Pragnąłem zanurzyć nos w jego włosach,
polizać je, skosztować koniuszkiem języka smaku skóry za jego uchem.
- Uważaj kurwa co robisz, kretynie – warknął
rozwścieczony i nim zdążyłem się zorientować, wyrwał skrawek materiału z moich
dłoni. Odetchnąłem w duchu, uciszając potwora, który chciał po prostu złapać go
za gardło, przyprzeć do blatu, zsunąć spodnie do połowy ud i pozwolić męskości
wsiąknąć w niego niemal tak, jak whiskey wsiąkała w jego ubrania. Ugh… Wspominałem
już, że nawet w takim stanie rozpalał moje zmysły? Doprowadzał mnie do obłędu,
och, gdyby tylko wiedział…
- Przepraszam za swoją ciamajdowatość…
Powinienem bardziej uważać. – Odezwałem się po paru minutach spędzonych na
wlepianiu wzroku w jego poczynania. Starannie dobierałem słowa, przywołując na
usta ton skruszonego człowieka. Zawiesiłem spojrzenie na swoich pustych
dłoniach, po czym poluzowałem splot krawatu pod szyją i uśmiechnąłem się do
niego kątem ust. – Czy mogę zreflektować się za to niefortunne wydarzenie
zamawiając ci kolejnego drinka? W końcu...
- Nie pieprz, tylko to zrób. Zmarnowałeś mój
alkohol. – Uniósł brew i kącik ust w wyzywającym geście. Pewne było, że w jego
organizmie krąży już dość etanolu by przeciążyć system, a mokre ubranie stało się tylko
niekomfortowym dodatkiem o którym zapomni, gdy znów obejmie wargami kant
szklanki i zanurzy usta w trunku.
- To mi się podoba – zaśmiałem się i
skinąłem dłonią na mężczyznę stojącego za kontuarem, który w tej chwili
obsługiwał innych gości. Nienawidziłem czekać nawet, jeżeli innego wyjścia nie
miałem.
- Zrujnowałeś mój ubiór i dobry humor, masz
jeszcze czelność się śmiać? – łypnął na mnie spode łba, odchylając się na
krześle. Wsparł się łokciami o jego oparcie, zawzięcie świdrując wzrokiem ludzi
bawiących się nieopodal nas.
Człowiek widać, że zmęczony życiem zjawił
się przy nas; spojrzałem przenikliwie w jego oczy, ciemne sińce pod nimi,
zastanawiając się – co go aż tak złamało? Kłótnia z żoną? Samotność? Głowa
pełna marzeń, które nijak mają szansę na spełnienie?
- Co podać? – zapytał, wycierając ręce w
szmatę przewieszoną przez szlufkę w roboczych spodniach. Westchnął
zniecierpliwiony, wystukując o blat tylko sobie znany rytm.
- Dwa razy to samo, na co ma chęć ten pan. I
rad byłbym… - wyjąłem z kieszeni spodni portfel, szukając banknotów o
odpowiednim nominale. W końcu znalazłem kilka studolarówek, zgiąłem je i
uważając, aby nikt nie zauważył, przesunąłem przez blat w jego kierunku. –
Gdyby obsługa była częściej na naszą wyłączność. Zgodzisz się? – Wbiłem w niego
wyczekujący wzrok. Czekałem, nie zniżając spojrzenia choćby o milimetr, byłem
wymagający i nieustępliwy. W końcu ugiął się, skinąwszy lekko głową.
Dostawszy do rąk swoje drinki, pozwoliliśmy
ciszy przejąć kontrolę. Ale trwała tylko krótką chwilę, bo Bill ponownie
uraczywszy własne zmysły alkoholem, nakręcił się jak katarynka, nie przestając
mówić. Paplał i paplał, gadał po to, żeby gadać. Wspominał o tym, co robił wczoraj,
o swoich sercowych rozterkach, choć nie wychwyciłem trzech liter, które
układały się w imię jego miłości. To śmieszne… Gdyby tylko wiedział, że wiem o
nim samym być może więcej, niż on sam… Czy bałby się mnie? Czy wciąż siedziałby
u mojego boku tak beztroski, wyluzowany, uśmiechnięty? Zdawało się, że
zapomniał o drobnym incydencie, który spreparowałem bezczelnie, ażeby mieć
wymówkę do rozmowy.
Bill stawał się coraz bardziej wstawiony
podczas, gdy mnie omijało zgubne działanie alkoholu. Powoli sączyłem wciąż tego
samego drinka, którego zamówiłem na początku; udawałem jednak, że biorę ich
więcej, a chłopak był tak zaaferowany rozmową, że nie zorientował się nawet, iż
moje słowa nijak nie trzymają się prawdy.
Sięgnąłem dłonią za pazuchę marynarki,
sięgając palcami do małej kieszonki po jej wewnętrznej stronie; chwyciwszy małą
torebeczkę ledwie koniuszkami szybko schowałem ją między uda. Wciąż byłem
czujny, aby jego wzrok nie przesunął się z mojej twarzy na ręce, ale szczęście
mi dopisało, bo gdy wyciągałem zawartość z opakowania, odwrócił się, żwawo
wymachując rękoma. Połowę jego słów zagłuszała głośna muzyka wydobywająca się z
wysokich kolumn, jakimi obwieszone były ściany.
- … i wtedy ja mu mówię…
- … ja bym tego nie założył nawet, gdyby
zaproponował mi to sam Yves Saint Laurent…
- … taki byłem pijany…
- …
chcę się pieprzyć…
-
… haha, zobacz w co ona się ubrała…
- …
gdzie jest Tom?…
To
imię… Wściekłem się. Czułem, jak każdy nerw w moim ciele napina się, jak
wstrząsa nim sztorm, a ja tracę panowanie. Drżały mi dłonie i podbródek, nie
potrafiłem opanować swojego ciała, to, co się działo wprawiało mnie w coraz
większe zakłopotanie. W końcu przymknąłem oczy, głęboko wciągając powietrze,
mentalnie błagając nieistniejącego Boga o spokój. Nie odpowiedziałem, aby nie
zdradzić nerwowości w swoim głosie i, z udawanym uśmiechem, podałem mu kolejną
porcję ulubionej, krwistej Margherity.
Z
satysfakcją patrzyłem jak opróżnia szkło o rozszerzającej się czaszy z cieczy,
która miała zetrzeć mu jego imię z ust, na długo.
~
|
Tak, jakby wetknęli mu głowę pod
taflę wody w jeziorze i przytrzymali, a następnie ktoś podał mu akwalung,
dzięki któremu powietrze na nowo podrażniło jego nozdrza.
Odebrał od drobnej kelnerki
kieliszek z jakimś cudacznym, kolorowym drinkiem, od razu prosząc o filiżankę
mocnej, czarnej kawy. Od tego hałasu zaczynała boleć go głowa, a i tak był
tutaj tylko z jednego powodu: by go ujrzeć, wesprzeć, podążyć za nim gdy zgasną
światła i otulić płaszczem muskularnych ramion. Czy da mu szansę…? Czy wybaczy
mu te kilka dni milczenia, to, że praca zwaliła mu się na łeb, że jedynym, na
co miał siłę gdy z niej wracał, było położenie się z rozmachem – jeszcze w
ubraniach – na kanapie i natychmiastowe odpłynięcie do krainy snów? Czy
wysłucha go, czy porozmawiają? Co do tego, że wpierw wymyślnie zwyzywa go i
znieważy, nie miał nawet najmniejszych obiekcji.
Obrócił w palcach szkło,
przyglądając się szczegółom, które ktoś wygrawerował na nim wprawną ręką. Były
piękne, choć proste. Niczym niewyróżniające się wzory splatały się wspólnie,
rozwidlały w wąskie płatki na wzór kwiatów, obrastały każdą krzywiznę i
wybrzuszenie jak trujący bluszcz. Tak, to było dość szczególne dzieło ludzkich
rąk i aż zdziwił się, że akurat jemu przypadło raczyć się alkoholem z naczynia,
które w jego mniemaniu winno być schowane za szkłem w kredensie – po to, żeby
je podziwiać, a nie po to, żeby z niego pić.
Z drugiej strony, właśnie dlatego
nienawidził snobów. Zaopatrywali się w piękne, drogie przedmioty, wcale ich nie
szanując. Zapominali o wartości pieniądza, a także o wartości tego, czego za
pieniądze kupić nie można.
Uniósł wzrok znad zajmującego go
widoku, skupiając się co rusz na innej twarzy. Tłum przerzedził się, a mu
wpadło na myśl, że musiał się spóźnić, przeoczyć wielkie wejście największej
gwiazdy wieczoru. Zaklął siarczyście pod nosem, nie bacząc na to, że ktoś może
spojrzeć na niego krzywo, czy też się obruszyć. Gdzieś miał maniery i dobre
wychowanie: był wściekły na samego siebie! Na pracę! Na to, co go przetrzymało!
A może na to, że źle zapisał w swoim terminarzu godzinę tego eventu, ze
zwykłego, ludzkiego zmęczenia.
Zależało mu na tym, żeby pojawić się
o czasie, aby Bill go zauważył i wiedział, że znalazł się tu specjalnie dla
niego. Nie dla drogich drinków, nie dla towarzystwa. Dla niego. Chciał patrzeć na
niego i podziwiać go, pożerać wzrokiem i pragnąć w ciszy, cieszyć się jego
sukcesem. W końcu zawsze był dla niego, wspierał go na tyle, ile starczało mu
sił. Kłócili się, ale ludzie zawsze kłócą się wtedy, gdy zależy im na sobie.
Zdrowy związek potrzebuje burzy, deszczu, który zwilży zeschnięte ziemie i
przygotuje grunt dla roślin, dla kwiatów, by mogły rosnąć. Tak, jak żywa
materia nie potrafi żyć bez wody, tak związki rozpadają się bez drobnych
wybuchów złości, bez kontrastów i tej pojedynczej nici porozumienia, która
warunkuje, czy będziecie trwać przy sobie przez wieczność, czy rozpadniecie się
po krótkim czasie, lekko i bez wyrzutów sumienia.
Może to pech… A może miłość to tylko
złudzenie.
Oderwał się od swoich myśli,
łapczywie opróżniając szkło z wypełniającego je alkoholu. Poczuł jak gorycz
szczypie go w język, ostrość rozpala przełyk, jak pali i trawi
żywym ogniem jego trzewia, jak dreszcz wypełnia każdą komórkę jego skóry,
stawiając włoski na jego ramionach w pionie. Wzdrygnął się i skrzywił,
ocierając usta wierzchem dłoni.
Wtedy zamarł, z dłonią wciąż
zastygłą przy miękiszu jego warg.
Rozpoznałby tę sylwetkę wszędzie,
rozpoznałby jej właściciela… Te włosy, ubrania, sposób, w jaki się poruszał.
Kątem oka spostrzegł profil jego twarzy, biel zębów wyszczerzonych w uśmiechu i
spojrzenie wlepione w swojego kompana. Oczy szybko przesunęły się na człowieka
u boku Billa. Był jakiś dziwny… Wysoki, o brązowych, rozwichrzonych włosach i
ostro wyciętych wargach. Omiatał opuszkami palców mocno zarysowaną, kwadratową
szczękę pokrytą kilkudniowym zarostem, pilnując blondyna – teraz zresztą
czarnowłosego za sprawą peruki – jak oka w głowie. Dosłownie, warował przy nim
jak pies nad kością, chcąc upewnić się, że wszyscy doskonale wiedzą z kim Bill
opuszcza dzisiejszego wieczoru lokal.
W Tomie wezbrała wściekłość. Zacisnął
dłonie w pięści i rąbnął nimi o blat stolika, machinalnie unosząc się do pionu.
Serce waliło w jego piersi prędko jak dzwon, przepływ krwi dźwięczał w uszach,
a pomieszczenie, w którym przebywał, zamarło. Lodowata cisza przepływała w
zdeprymowany umysł w chwili, gdy nogi ugięły się pod nim w kolanach, a Tom na
powrót opadł na krzesło. Co, do jasnej cholery, sobie myślał przychodząc tutaj?
Że uda mu się załagodzić sytuację, zniwelować ból i odepchnąć od siebie
tęsknotę, która doprowadzała go do szaleństwa? Wzrok leniwie przesunął się po
ścianach, zsuwając orzechowe zwierciadło z powrotem na nich. Jego umysł chyba
zaczął płatać mu figle, bo był zdolny przysiąc, że oczy człowieka, który
posiadł Billa na tę noc, wpatrują się z niego z drwiną i wyraźną satysfakcją.
Chciał się podnieść i podejść do
nich, odebrać mu to, co należało do niego, ale zabrakło mu siły. Bill wydawał
się taki szczęśliwy, ale jak…? Schował twarz w dłoniach, przymykając powieki.
Niepotrzebnie pił, nie odnosiłby wrażenia, że traci panowanie nad swoim życiem.
Miał go chronić, miał przy nim być, nie pozwolić, aby ktoś go dotknął… Ale nie
potrafił sprzeciwić się swoim morałom, swoim przekonaniom i temu, że był
zagorzałym przeciwnikiem wszystkiego, co choć w małym stopniu zakrawało o
egoizm czy hipokryzję.
Jego serce rozpadało się na pół,
jednak, wbrew swoim myślom, przekonaniom i ogarniającej go słabości, wstał.
Zaczął przedzierać się przez tłum w ich kierunku, w uszach dudniła mu muzyka,
woń ocierających się o niego ciał doprowadzała do obłędu, jednak adrenalina
trzymała go przy zdrowych zmysłach, nie pozwalała się zatrzymać. Teraz dotarło
do niego, że Bill z własnej woli nigdy nie zgodziłby się na opuszczenie lokalu
z kimś, kogo nie zna… O ile go nie znał, oczywiście…
I wtedy, gdy był już niemal u celu,
u wyjścia z tego całego koszmaru i dogonienia ich, ktoś zagrodził mu drogę,
uśmiechając się bezczelnie. Bystre spojrzenie przebiegło po jego przystojnej
twarzy, po każdej drobnej zmarszczce, którą przyozdobił ją czas.
- Szmat czasu, Tom…
O matko... to Tom tam był! :O I jak to tak? Nie mów mi, że coś mu zrobili? :< A ten koleś to się powinien leczyć gdzieś w psychiatryku. Ja sama się go boję... brr... Biedni B&T, ciągle mają pod górkę. ;<
OdpowiedzUsuńW ogóle opis Rii xD Ria kelnerką... xD
To opowiadanie tak wciąga, że nawet nie zauważyłam kiedy dotarłam do końca... Tak cudownie piszesz, zawsze jestem pod wrażeniem. Wszytskie emocje tak doskonale przekazane. Arcydzieło :D
Trzymaj się, niech wena będzie z Tobą! :D
Theo jest nieszczęśliwie zakochany, zresztą jeszcze wyjdzie w międzyczasie dlaczego zachowuje się tak, jak się zachowuje. Psychopaci nie rodzą się sami, kształtuje ich środowisko w jakim się wychowują :) A B&T jakoś sobie poradzą, ale jak? Tego już nie zdradzę...
UsuńDziękuję za miłe słowa i choć sama uważam, że mogłabym pisać lepiej, że stać mnie na więcej, taka dawka komplementów zawsze jest super motywatorem do dalszego tworzenia <3
Buziaki!
Dzięki tej retrospekcji dużo się wyjaśniło. Trumper nie zdaje sobie sprawy w jakim niebezpieczeństwie się znalazł. Jest jakby w sercu huraganu. Ten psychopata jest naprawdę niebezpieczny, nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć obrany cel, nie ma moralnych barier, ktorych nie przeskoczy, by posiąść Billa na własność. Tom nie miał szans na pokrzyżowanie szyków Theo, bo ten sobie wszystko zaplanował z precyzją szwajcarskiego zegarka... Ciekawe, co dla tych biednych bohaterów jeszcze planujesz. :D
OdpowiedzUsuńKochana, wracaj do nas częściej z rozdziałami, bo Twoje teksty są prawdziwą ucztą dla duszy.
Buziaki :*
Z jednej strony tylko wariaci są czegoś warci, zaś z drugiej... Taki człowiek sądzi, że należy mu się wszystko i może zrobić co tylko przyjdzie mu do głowy, aby osiągnąć dany cel. Nie rozumie, że miłości nie da się kupić ani zdobyć siłą, musi przyjść sama, spontanicznie i nieproszona, inaczej pozostanie platoniczną mrzonką jednego z kochanków, a dla drugiego cierpieniem i męczarnią.
UsuńDziękuję za wszystkie słowa kochana, uwielbiam czytać Twoje komentarze <3
Buziaki!
Ja czytałam z zapartym tchem, cała ta akcja w klubie tak mnie mocno wciągnęła, że zagalopowałam się nie zważając na ewentualne błędy (jakich praktycznie nie ma), a potem musiałam wracać, no ale to przecież była czysta przyjemność.
OdpowiedzUsuńPowiem tylko, że nieźle się namotało, Tom teraz pewnie pomyśli, że ten go najzwyczajniej z premedytacją zdradził i nie odezwie się przez najbliższy czas.
Twoje pióro jak zawsze będę wychwalać pod niebiosy, ale dobrze o tym wiesz.
Będę czekać na kolejną część, już mi ślinka cieknie! <3
Theo dopiero zaczyna zabawę i nie ma zamiaru jej kończyć; pytanie jak poradzą sobie z tym B&T, czy zauważą spisek, a może będą brnąć w tą niebezpieczną grę bez pomyślunku?
UsuńCo do dalszego rozdziału wiesz, że chwilowo straciłam smykałkę, ale jak wrócą chęci, wróci i rozdział.
I wiesz... Arcydzieło to może nie jest, ale skoro jest nim dla moich czytelników - jestem bardziej niż zadowolona <3
Buziaki!
No i teraz wszystko stało się jasne, bo nie powiem, zgłupiałam czytając rozdział 17. Biedny Bill wpakował się w niezłe tarapaty, a Tom widząc go uśmiechniętego zapewne pomyślał, że ten chce go zdradzić.. I jeśli mam dobre przeczucie, osobą, która zaczepiła Toma była siostra Theo. Po przeczytaniu tej części chodzę ciągle nakręcona, ciągle o tym rozmyślam.. Nie mogę się doczekać kolejnego odcinka, wracaj tutaj do nas jak najszybciej z kontynuacją <3
OdpowiedzUsuńChyba po prostu lubię motać i wprowadzać chaos, ale dzięki temu człowiek myśli i zastanawia się cóż też mogło się stać, że sytuacja jest taka, jaka jest?
UsuńI przepraszam też za opieszałość, po prostu... Zaczęłam kolejną część w kilku stronach i nie mogę zmusić się do tego, żeby zacząć pisać dalej, co przysiądę z zamiarem dokończenia to rezygnuję, więc doszłam do wniosku, że po co się zmuszać? Być, będzie na pewno, jak spontanicznie kopnie mnie wena! :)
Dziękuję pięknie za cudny komentarz i cierpliwość wraz z całą resztą. Buziaki <3
Ej, gdzie jesteś?! Wracaj tutaj z kolejną częścią! :-(
OdpowiedzUsuńPrzeżywam lekki kryzys twórczy względem tego opowiadania, jednocześnie zajmując się dwoma pozostałymi, na które mam pomysł i zanim je opublikuję, chcę mieć oba napisane choć w połowie :)
UsuńPoza tym, dziękuję za pamięć i mam nadzieję, że do przeczytania niedługo :*
Muszę przyznać, że to jeden z ciekawszych odcinków. Theo szaleje na punkcie Billa... jest bardzo intrygującą postacią, ale wiernie trzymam kciuki za Toma! Chociaż znając Ciebie... to nie skończy się po mojej myśli! Pięknie to wszystko opisałaś...
OdpowiedzUsuń❤
Takie słowa są jak balsam dla moich uszu! Choć fakt, trochę za późno zreflektowałam, by odpisać :D
UsuńBuziaki ;*
Hej, wróć do nas ...
OdpowiedzUsuńPamiętam o Was, pamiętam o opowiadaniu i wrócę. Nie obiecuję kiedy, ale wrócę.
Usuń:*
Hey. Wrócisz z opowiadaniem?
OdpowiedzUsuńA wrócę :)
UsuńChcę wiedzieć co dalej.. Wróć szybko ♥
OdpowiedzUsuńJak miło zobaczyć kogoś nowego! :)
UsuńTrwało to długo, acz na dniach można spodziewać się czegoś nowego. Pozdrawiam i dziękuję za pamięć...