„Flames
of your desire”
Posiadłeś wiedzę cóż za uczucie włada
twym istnieniem, gdy krople deszczu lecące z niebios stają się własnymi łzami?
Wiesz jak to jest przemierzać ulice w samotności, gryźć się w myślach, że przez
swoją personalną głupotę nie możesz trzymać czyjejś ciepłej dłoni splątanej z
własnymi palcami? Wiesz jak to jest, gdy twoje wrażliwe serce zamienia się w
bryłę lodu, bo czujesz, że obumiera zdolność kochania? Stajesz się zgorzkniały
i cyniczny, żadna materialność nie satysfakcjonuje metafizycznej istoty. Żadna?
Jest pewna rzecz, która sprawia ci radość, która maluje szeroki uśmiech na twym
obliczu. Niektórych ludzi zniesmacza czym się imasz. Ale ty, zadając ból i
cierpienie czujesz się władcą tego świata, władcą tych wszystkich żałosnych
ludzi, których pragniesz zgładzić niczym najnędzniejsze robactwo. Nie obchodzi
cię to, że tak anemiczne, wiotkie i kruche stworzenie odczuwa ból. Masz gdzieś
to, że każda istota stworzona przez Boga pragnie żyć - nawet jeżeli świat jest
zły i okrutny, przyznaj przed samym sobą... Co by było, gdyby ciebie przyparli
do muru, a do twojej skroni przytknęli zimną i napełniającą przerażeniem lufę
rewolweru? Przełknąłbyś głośno ślinę i błagał Boga o przebaczenie, bo w chwili
gdy lodowate szpony śmierci zakleszczają się wokół twojego gardła, jesteś gotów
zapłacić każdą cenę, za choć jeszcze jeden oddech, jeden dzień życia...
~
Dzień zaczął się tak, jak każdy inny. Obudził się nad ranem, poprzewracał z boku na bok spieniając pościel, stwierdziwszy zaś, że już nie uda mu się na powrót zasnąć postanowił odświeżyć swoje ciało pod prysznicem po orzeźwiającej nocy. Wysunął się spod kołdry, bosymi stopami opadając na chłodne panele. Nieco się wzdrygnął, jego ciało nie zostało przyzwyczajone do ekstremalnych zmian temperatur; było to zwyczajnie nieprzyjemne, gdy rozkosznie rozpalony pod puchową połacią musiał nagle odnaleźć się w lodowatej rzeczywistości, choćby i nie była ona zatrważająco przejmująca dla tych, co zdążyli się oswoić. Paradoksalnie zdarzało mu się – od czasu do czasu – wyjść na zewnątrz ubranym jedynie w bokserki, z jedynego powodu: jego nieznośny pies był na tyle temperamentny, by grać mu na nerwach i uciekać z domu, jaki mu ofiarował, choć wcale nie musiał. Przeczesał zmierzwione, czarne włosy smukłymi palcami poczym, jak skazaniec, powiódł swoje kroki do łazienki.
Łazienka. Jego sacrum.
Z uśmiechem na ustach wspominał czasy naśmiewania się z niego przez własnego brata, bliźnięcej krwi, iż spędza w niej połowę egzystencji. Wykrzywiał wargi posiadłszy świadomość, iż on, Tom, nie potrafi zrozumieć jego obsesji, być może zwyczajnie nie chciał. Sam nie potrafił wyjaśnić co powodowało obsesję na punkcie idealnie miękkiej skóry o beżowo-kremowym odcieniu, dlaczego wciąż chce ulepszać swoją – i tak – nienaganną urodę. Szydził z drwin postronnych, uszczypliwym uwagom udzielał responsu z uniesioną wysoko głową, bo co? Zwyczajnie zazdrościli mu indywidualności, tego, że nie obawiał się okazać jaki jest, kim jest, jakie ma poczucie estetyki. Pociągał za sobą spojrzenia pięknych kobiet i mężczyzn, uwodził każdego i każdego miał na skinienie palcem. Czy to złe? Nie. To odważne.
Niegdyś był łasy na pożądliwy wzrok pięknych przedstawicielek płci przeciwnej, zmieniło się to jednak, gdy tak nagle zapragnął, by właściciel identycznych oczu które posiadał on sam, spojrzał na niego w szczególny, niedostępny postronnym sposób. Nie pragnął jego miłości. Nie czuł potrzeby chowania się w jego silnych ramionach przed światem. Sam był mężczyzną, ba, dwudziestoletnim mężczyzną, który z każdej sytuacji potrafi wyjść cało. Chciał się z nim kochać. Dziko, namiętnie, do białego rana, aż obydwoje padną wycieńczeni miłosnymi igraszkami.
Zsunął ze swoich bioder jedyny materiał okalający jego ciało, po czym podszedł do wysokiego lustra zawieszonego na ścianie. Lubił oglądać swoją fizyczność w objęciach subtelnej nagości. Doskonale wiedział jak uwodzić i kusić, jak dawać rozkosz i jak ją odbierać. Kobiety zazwyczaj pragnęły czułości i uścisku jego męskich ramion po – w jego mniemaniu – zwierzęcym rżnięciu, on makiawelistycznie proponował papierosa, uwodząc swoją wybrankę figlarnym uśmiechem. Uwielbiał to. Jego pasją było rozkochiwanie w sobie naiwnych dziewcząt, które wierzyły, że blask jego oczu może oznaczać tylko jedno – miłość…
Jeden krok, drugi... Rozsunął szklane drzwi kabiny prysznicowej, w ciągu sekundy znajdując się wewnątrz zaparowanych, kryształowych ścian. Odkręcił kurek z letnią wodą, pozwalając pojedynczym kropelkom gnać w szalonym tempie w dół jego pleców. Ulegle zgadzał się na pieszczotę miękkiej skóry za ich pomocą. Niekiedy nadchodziły chwile w których marzył o osobie, która go pokocha i którą będzie w stanie pokochać on. Mógłby scałować każdą, nawet najmniejszą kroplę wody z jej ciała, dać nieziemską rozkosz... Wszczepił palce pomiędzy swoje kruczoczarne włosy i odchylił głowę w tył. A co gdyby dać ponieść się swojej fantazji?
Bill zagryzł wargę, przymykając powieki. Pożądanie wybudzało się z zimowego snu, czuł się tak, jakby sięgał po zakazany owoc z drzewa umieszczonego w samym środku raju. Czyżby jego wyobraźnia popełniała właśnie jeden z najcięższych grzechów…?
Jesteś tutaj. Czuję jak napierasz na mnie swoim ciałem, tym samym zamykając mnie w klatce między nim, a chłodną ścianą. Twoje muskularne ramiona, silne dłonie zsuwają się wzdłuż moich pleców, aż w końcu zakleszczają w swoich objęciach moje jędrne pośladki.
- Pragniesz mnie, prawda...? - szepczę namiętnie do twojego ucha, przesuwając mokrym językiem po skórze za jego chrząstką. Dźwięk, który wydobył się z twojej krtani może świadczyć jedynie o tym, że wypowiedziane przeze mnie słowa jeszcze bardziej cię rozpaliły. Jesteś jeszcze bardziej stanowczy, obsypujesz moją szyję i ramiona mnóstwem zwiewnych pocałunków, prowokując mnie, abym objął cię udami wokół pasa.
Czarnowłosy mężczyzna oparł czoło o zimne kafelki, pozwalając szczupłym palcom objąć atut jego męskości. Pieścił ją powoli, subtelnie, z wyrafinowaniem... Tylko on wiedział jak dotykać swojego ciała, aby odczuwać jak największą przyjemność. Poznał wszystkie jego tajniki, każdą słabość i mocną stronę - nie potrafił jedynie przyporządkować którejś z grup faktu, że uwielbiał, wręcz kochał seks...
Opieram dłoń na twoim karku, wpijając się szaleńczo w twoje pełne wargi. Całuję cię tak zaborczo i zachłannie, jak jeszcze nigdy nikogo nie całowałem. Badam każdy zakamarek twoich ust za pomocą wilgotnego języka, który razem z twoim splata się niczym połączona w tańcu namiętności para węży - jesteśmy jak ogień i woda, ziemia i powietrze, słońce i księżyc, jednakże w tym momencie łączymy się w jedność. Jesteśmy żywym ogniem, trucizna płynie w naszych żyłach powodując, że zatracamy się w sobie bez pamięci. Zgrabnym ruchem powoduję, że niczym szesnastolatek przed swoim pierwszym razem stoisz pod ścianą, a ja tymczasem obejmuję wargami twoje sutki, ssę je, przygryzam, okrążam językiem... Odchylasz głowę w tył mamrocząc coś pod nosem, jednakże mnie to nie obchodzi. Schodzę niżej, spijając z twojego ciała pojedyncze kropelki wody - odbierać je z twojego ciała to niczym odnalezienie oazy pośrodku pustyni. Kucam pomiędzy twoimi nogami obcałowując twoje podbrzusze, a tymczasem ty wszczepiasz palce w moje włosy, moje pełne wargi obejmują twoją wyprężoną erekcję...
Jego zgrabna dłoń swoim posuwistym ruchem doprowadzała do szaleństwa, utraty szacunku między być, a nie być. Czy to rozkosz? Nie... Znacznie więcej. Dzięki swojej wyobraźni i wrażliwości na dotyk czuł, że rozpada się na kawałki, że jego skóra parzy, że jest demonem w ludzkim ciele, więźniem, który pragnie wolności... Rozchylił usta, czując jak życiodajny płyn raczy jego spierzchnięte wargi wilgocią.
Odwracasz mnie przodem do ściany, a ja czuję jak mój policzek styka się z zimną powierzchnią kafelek. Jesteś tak cudownie stanowczy, że mam ochotę krzyczeć wniebogłosy, abyś mnie wziął. Jednakże ty wiesz lepiej, wiesz jak rozpalić mnie do czerwoności i nie masz zamiaru rezygnować ze słodkich tortur.
Wysuwasz koniuszek języka przesuwając nim wzdłuż mojego kręgosłupa, a korzystając z mojej nieuwagi i tego, że bardziej jestem zajęty głośnymi jękami niż reagowaniem na to co robisz, bądź rozważaniem tego co możesz uczynić, czuję, jak kolanem rozsuwasz szerzej moje nogi. Serce bije mi mocniej, czyżby to już...? Czyżbym teraz miał poczuć rozkosz tak wielką, której nie sposób opisać?
Bill nie był zażenowany faktem, że na własną rękę prowadzi swoje ciało prostą drogą ku spazmom, spełnieniu, sodomistycznemu szaleństwu. Zresztą czuł, że powoli sięga czegoś wspaniałego, cudownego… Czuł, że ramiona rozkoszy porywają go w swoje objęcia aby zrzucić go z wysokości, by opadł łagodnie w utkane z najdelikatniejszej tkaniny gniazdo ekstazy.
Wniknął we mnie bez uprzedzenia, opierając dłonie na moich biodrach. Czułem się jak w niebie, gdy wypełniał mnie całą swoją wielkością, a ja obejmowałem go swoim ciepłem. Był we mnie, a ja byłem w nim. Słyszałem jak moje pośladki obijają się o jego biodra, słyszałem jego chrapliwy oddech, czułem jego zęby zagłębiające się w miękkiej skórze na moim ramieniu.
Nie wiem kiedy...
Świat nagle zawirował, wszystko stanęło w ogniu, a on ulatywał w przestworza na skrzydłach przyjemności. Przechadzał się po raju obserwując inne kochające się pary, wsłuchując się w najpiękniejszą melodię. Drżały mu uda, jego oddech był nierówny - nigdy czegoś takiego nie przeżył, co to do cholery mogło oznaczać...?
~
Miłość jest jedyna w swoim rodzaju… myślał. Taka piękna, tak nieprzewidywalna… Gdy muśnie nasze dusze swoim jedwabnym skrzydłem, podążamy w jej stronę chociażby przez najwyższe góry, bo wiemy, że w końcu uda nam się ją zdobyć. Rozum często droczy się z sercem, że to niemożliwe, gdy organ tłoczący życiodajną krew wciąż uparcie wierzy, że wystarczy mieć nadzieję i dążyć do wybranego celu – a wszystkie nasze marzenia się spełnią. Miłości nie można zabić. Mogą odebrać człowiekowi wszystko, każdą rzecz materialną, wmówić mu, że jest nikim – ale najważniejszej rzeczy nigdy nam nie odbiorą. Nie mają prawa.
W chwili obecnej wkładam całą swoją siłę i nadzieję w znalezienie osoby, która pokocha mnie całym sercem. Którą ja będę zdolny pokochać do utraty tchu. Wprawdzie nie chcę jej szukać. Chcę by sama się znalazła. I nie obchodzi mnie czy będzie to chłopak czy dziewczyna. Ważne, żeby jej uczucie było krystalicznie czyste. Aby zahaczało o szaleństwo, niczym szalony jest górski strumyk. Pragnę oddać całego siebie i dostać to samo w zamian. Nic więcej nie jest mi potrzebne do szczęścia. Kompletnie nic.
Trudno uwierzyć, że młodzieniec który niegdyś uważał, że zadawanie bólu łamiąc niewiastom szereg przekonań, niszcząc i sprowadzając do poziomu gruntu to jedyny powód trzymający go przy życiu, że człowiek, który utracił wiarę w miłość, po przeżyciach pewnego poranka zmienił się nie do poznania...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz