ROZDZIAŁ
XI
„A gdy przyjdzie brzask,
Co było w naszych sercach kiedyś,
Kiedyś jak świecący diament,
Cały straci blask”.
~
Czułem jego usta na swojej skórze.
Spragnione, dążące do celu bez skrępowania, nie pozwalające wykonać
jakiegokolwiek ruchu. Byłem bezwolny jak marionetka, poddawałem się każdemu
muśnięciu jak udręczony abstynencją alkoholik. Teraz należałem do niego...
Byłem tylko jego. On mnie miał, nikt więcej. A mój masochistyczny duch
rozpływał się pod dotykiem jego palców jak topniejący wosk w świecy.
Chyba
zwariowałem. Całe moje życie zawęziło
się do tej niewielkiej przestrzeni między nami.
Tylko,
kurwa, dlaczego tak łatwo się poddawałem? Dlaczego nie potrafiłem wyznaczyć
między nami granicy? Czy byłem już takim emocjonalnym degeneratem? Nie… Ja
kochałem. Kochałem całym sobą i mimo upływu czasu, nie potrafiłem przestać. Nie
chciałem przestawać.
Kiedy
odszedł, krucha konstrukcja stabilności jaką miał mój umysł, zawaliła się. Moim
niebem wstrząsnęła burza z piorunami; srebrne języki lizały moje rany,
elektryczność przeszywała mnie na wskroś nie pozwalając sercu pracować.
Zatrzymywało się, biło szaleńczo, umierało, wybijało leciutki, prawie
niewyczuwalny rytm. Moje oczy straciły wzrok, moje uszy przestały słyszeć, moje
serce było puste. Wypełniła je czerń, pustka. Zadomowiła się w nim, odebrała
mi… Właściwie, czemu znowu się nad sobą użalam? Poniekąd to moja wina.
Nie potrafiłem sprawić,
aby kochał tylko mnie, chciał tylko mnie.
Szukał dla siebie
czegoś lepszego, nie chciał żyć z popieprzonym małolatem, który z nienawiści do
samego siebie, niszczył i jego. Więc zostałem sam.
Sam ze swoim bólem. Sam
ze swoimi problemami. I jako samotny człowiek musiałem nauczyć się żyć.
Pech chciał, że nijak
mi się to nie udało, a za fasadą uśmiechu skrywałem człowieka obdartego z
życia. Pokruszonego jak kawałki szkła po zderzeniu z pięścią rozjuszonego
wojownika.
Skąd w nim nagle
wezbrało się tyle uczuć? Każdy pocałunek przesiąknięty tęsknotą i żalem. Każdy
dotyk, nawet najlżejszy, jest jak podpisanie kontraktu z diabłem, zaprzedanie
mu swojej duszy. W zamian za co? Za to, że opuścił mnie, człowieka, który
kochał go ponad wszystko, co mu najdroższe? Śmiechu warte…
Gdybym był nim, a nie
byłem, ale gdybym jednak był… Nie pozwoliłbym, aby ktokolwiek cierpiał przeze
mnie. Schowałbym się przed ludzkim wzrokiem i nie wyściubiał nosa ze swojej
bezpiecznej norki, dopóki ludzkość nie zaczęłaby egzystować w podziemiu, a ja
nie zostałbym na powierzchni całkiem sam.
I może dlatego, że moja
głowa jest nieuleczalnie chora, chora z miłości i zawiści, udręczona obrazem
ukochanego ciała związanego z obcym ciałem… Postanowiłem grać. Obojętnie jak.
Grać na zwłokę, grać na nerwach, igrać z pragnieniem, prześmiewczo patrzeć na
dobroć. Nie dostanie prawdziwego mnie. Teraz moja kolej, aby się bawić i
obserwować jak gnuśnieje w objęciach moich dłoni. Jak jego kolory bledną, a ja
staję się królem.
Królem zniszczenia,
władającym królestwem niedoli i cierpienia.
Ale… Czy będę
dostatecznie silny, by sprzeciwić się swoim pragnieniom? Niech czas wypowie się
zamiast mnie, bo to on jest pisarzem, a ja szmacianą kukiełką w jego ręku.
Czasem myślę, patrząc
na bestialskość ludzkiego gatunku, że wolałbym być zwierzęciem. Mają więcej
empatii, są… Bardziej ludzkie niż my, ludzie. Owszem, jedno zabija drugie, by
przeżyć, ale nie ma wśród nich kretyńskich wojen. Nie ma rozbojów w biały
dzień, nie ma kleru, nie ma hipokryzji, egoizmu, kłamstwa.
A co ze zwierzętami,
które łączą się w pary na całe życie, dopóki ostatni skrawek sierści nie
pokryje się siwizną? Są wierne, lojalne, prawdziwe. My, ludzie, jesteśmy dla świata trucizną, codziennie emitujemy
miliardy metali ciężkich do atmosfery i dziwimy się, że klimat się zmienia,
lodowce topnieją, ziemia zamarza, to znów nagle się ogrzewa. Początek końca,
koniec początków. Apokalipsa.
~
Powietrze poruszyło
koronami drzew, które drgnęły niespokojnie, chwiejąc na wietrze. Czerń ogarnęła
poszarzałe niebo, a pojedyncze migoczące gwiazdy usłały jego płaszczyznę.
Firana, wcześniej spoczywająca w bezruchu zafalowała gwałtownie, a ich ciała
objął przyjemny chłód wieczornego oddechu natury; pagórki dreszczy wybrzuszyły
na ich skórze, stawiając drobne włoski w pionie. Bill odchylił głowę w tył,
wsparł dłońmi o kolana kochanka i przymknął zmęczone powieki. Odetchnął, biorąc
w płuca głęboki haust świeżego powietrza. Przełknął ślinę, przez co grdyka
uniosła się o parę centymetrów i powróciła po chwili do wcześniejszego stanu;
kropelki potu zrosiły brzoskwiniową skórę, przyciągane siłą grawitacji spływały
ku ziemi, tworzyły wilgotne ścieżki, co dla mężczyzny o czarnych włosach było
widokiem hipnotyzującym. Tak, zdecydowanie był zahipnotyzowany przez tę piękną
istotę, która stała się dla niego namacalna, fizyczna, była czymś więcej, niż
sennym wspomnieniem z przeszłości.
Billa wypełnił błogi
spokój, jakaś radość, której nie potrafił jednoznacznie określić. Spełniony,
kochany, wrócił do przeszłości… Do swojej idylli, idealnej krainy, w której nie
istnieje cierpienie ani złość, nie istnieje zdrada, ani oziębłość innych dłoni.
Tutaj należał do niego, a on w podzięce ofiarowywał mu bezpieczeństwo i swoją
miłość. Gwarantował, że wszystkie pragnienia są ich własnością, a zagubione
żądze znajdą swoje miejsce w czasie, aby się urzeczywistnić.
- Jeszcze – mruknął gardłowo,
opadając torsem na tors Toma. Skóra spotykając się z nagą skórą drugiego
wyzwoliła impuls elektryczny, który pognał wzdłuż ich kręgosłupów,
doprowadzając ich ciała do stanu gotowości. Miał ochotę śmiać się i płakać, w
końcu… Może to było totalne szaleństwo, coś, czego nie spodziewał się po samym
sobie… Ale czy kompletny nonsens nie może być powodem naszego szczęścia?
Zazwyczaj na całokształt składają się drobne cząstki, elementy układanki,
których kształty wpasowując się w siebie, tworzą całokształt. Obraz, który
cieszy oczy przez stulecia, a czasem przez całe ery.
- Przez twój popęd
seksualny zmienię się w suszoną śliwkę – stwierdził Tom z przekąsem, jednak
zaraz roześmiał się, opierając dłonie na szczupłych biodrach Billa. Opuszki
zagłębiły się w miękkiej skórze, a dla jego oczu coś tak błahego było piękne,
jakby przybyłe z innego świata. Pchnął go w tył, jednocześnie znajdując miejsce
między jego udami, które ten drugi zdążył rozchylić na tyle, aby wygodnie się
między nimi zmieścił. Oparł dłonie na karku Toma, gładząc opuszkami palców
drobne włoski pokrywające jego strukturę. Jednym z nich pognał na szyję, wzdłuż
pulsującej żyły wybijającej rytm jego serca, po czym wsparł opuszek na jego
dolnej wardze, leciutko wnikając we wnętrze ust kochanka. Jego nogi oplotły się
wokół bioder silniejszego mężczyzny niczym macki ośmiornicy, unieruchamiając go
i nie pozwalając wykonać żadnego ruchu. W końcu to miał być ich czas, czas,
który naładuje akumulatory w ich ciałach i pozwoli na dalszą walkę z okrutną
rzeczywistością. Bo żaden z nich nie wiedział co zdarzy się jutro, pojutrze, za
tydzień, rok, dwa…
- Kochaj mnie… -
szepnął, zmysłowo okrążając kontur warg językiem. Cały drżał z niecierpliwości,
z pragnienia, z ochoty, by znów zagłębił się w nim… Wziął! Na kolanach, pod
ścianą, przywiązanego do łóżka, obojętnie! „Niech
mnie już weźmie, teraz, natychmiast…”, błagał w myślach.
Tom
spoglądał na niego spod wachlarza ciemnych rzęs okalających jego oczy. Słyszał
wyraźnie te dwa, krótkie słowa. Kuszące jak wąż w raju, namawiający niewinną
jeszcze Ewę na skosztowanie rajskiego jabłka. Wraz z pierwszym gryzem światem
zawładnął grzech, fala nienawiści, która przetoczyła się wzdłuż wszystkich
kontynentów i ugrzęzła w ludzkich sercach. Błąd jednej osoby zdołał zniszczyć
dobroć całej populacji, choć nieliczni rodzą się bez grzechu pierworodnego,
niewinni niczym anioły ubrane w ludzką skórę.
Przesunął wierzchem dłoni wzdłuż
kości policzkowej Billa; jego skóra była gorąca, rozpalona wręcz, a on zdawał
się nie mieć dość. Chciał tego ze swojej własnej, nieprzymuszonej woli. By
znalazł się w nim, kolejny raz… A pokusa była zbyt silna, by móc się jej
przeciwstawić.
Wplótł
obie dłonie w jego włosy i odchylił głowę kochanka w tył, wiodąc ścieżką
stworzoną z lekkich muśnięć wzdłuż linii szczęki. Dotarł do drżącego podbródka,
wysunął język, który wspiął się wyżej i otarł o miękką powierzchnię dolnej
wargi. Przygryzł ją, pociągnął w swoją stronę, zassał; czuł, jak tęsknota
rozpiera każdą cząstkę jego jestestwa, a męskość nabrzmiewa, przypominając o
nowo zrodzonych pragnieniach. Wpół rozchylił usta, gestem mówiąc, by nie
krępował się i wniknął głębiej.
Ich
języki splotły się ze sobą jak pnącza trującego bluszczu oplatające korę
drzewa; zahaczały o siebie, uciekały, to znowu spotykały łącząc w uścisku.
Bezwładne ciało pokryte narzutą utkaną z obcego ciała, drgnęło gwałtownie, a
zęby zagłębiły się w dolnej wardze Toma, raniąc ją do krwi. Ten syknął,
spijając szkarłatną ciecz, nachmurzył się.
- Ciebie całkiem jeb… - Bill nie pozwolił mu
skończyć.
-
Pieprz mnie, zerżnij w końcu! – zażądał. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że
przed chwilą prosił o coś zupełnie odrębnego, błagał o łagodny akt, ale czując
go, czując tę pieszczotę, zmienił zdanie. Chciał pozbyć się ciążącego mu
pragnienia, zmyć z siebie brud, a jedynym oczyszczeniem dla spopielałej duszy
było spełnienie w tych silnych ramionach. Kolejne z rzędu. Im mocniejszy ból
czuł, tym bardziej wyzwolony się stawał, im głębiej czuł go w sobie, tym
czystsza była jego skóra. Wsparł się na przedramionach o materac łóżka,
posyłając Tomowi prowokujące spojrzenie. Poluźnił splot na jego biodrach,
uwalniając nogi i wymykając spod ciążącego nad nim kochanka. Ten, zaskoczony
nagłą zmianą, nawet nie zorientował się, gdy Bill wtulił wątły tors w jego
plecy, oplatając jego sylwetkę ramionami. Nachylił twarz nad jego uchem, wiodąc
koniuszkiem języka wzdłuż jego chrząstki, po czym szepnął;
-
Weź mnie, jestem twój…
W
Tomie zagotowało się po raz kolejny tego wieczoru. Odkąd zmienili miejsce
pobytu z sypialni Georga na tą, która należała do niego, Bill zamienił się w
dzikie zwierzę, które łaknie wiecznej uwagi, mocnego dotyku i jeszcze
gwałtowniejszych aktów. Zawsze potrafił go zaskoczyć, ale teraz, jego wyuzdanie
przeszło jego najśmielsze oczekiwania… Co dla niego samego było zaskoczeniem,
nakręcił się tą sytuacją niemal do czerwoności. Gdyby było to możliwe,
wybuchnąłby… I wybuchnie, posługując się chętnym, młodym ciałem jak narzędziem rozkoszy.
Choć
wydawało mu się to niesmaczne i godzące w dumę tego drugiego, nie mógł się
powstrzymać. Sam podsunął mu się prosto pod nos, a on, jako drapieżnik, nie
zaoponowałby nawet wtedy, gdyby od tego sprzeciwu zależało jego życie.
Warknął,
wymykając się spod rozgrzanego ciała Billa i wstał, górując nad – wciąż
spoczywającym na pościeli – młodym mężczyzną. Ten uśmiechnął się złowieszczo,
wlepiając pociemniałe tęczówki w twarz Toma. Rozchylił uda i uniósł pośladki,
eksponując jeszcze więcej siebie, tylko dla jego oczu. Chciał jego
zdecydowania, siły, aby go poniżył, jednocześnie wielbiąc i pragnąc,
podniecając się nim… Nie był pewien swojej wartości, grał, udawał, a swoją rolę
w obecnym akcie upatrywał jako akt w największej teatralnej roli swojego życia.
Chwycił
go silnie za biodra, i przysunął bliżej krawędzi łóżka, przez co młodszy
stracił stabilność i poczucie równowagi, zagłębiając twarz w kołdrze. Zanim
zdążył się wyprostować, poczuł dłoń na swoich plecach, która znakomicie
uniemożliwiała mu wykonanie jakiegokolwiek ruchu. Był zniewolony, zdany na
łaskę albo niełaskę tego, którego zwał oprawcą swoich uczuć, zabójcą
„wrażliwego ja”, myśliwym kochających serc.
Później
był tylko ból. Rozrywający go na cząstki, wnikający w jego istnienie i
odbierający oddech. Ściskał w dłoni białe prześcieradło, a kostki na jej
wierzchu pobielały z wysiłku. Czuł jak jego własne ciało, niezależnie od niego,
przemieszcza się po pościeli. Jego włosy oblepiły kark, jego własne gardło, nie
pytane o zgodę, wypełniało przestrzeń gamą różnorakich jęków i westchnień,
należącego do ucieleśnienia jego pragnień imienia, rzucanego w chwilach, gdy
każde z pchnięć bioder wywoływało w nim ekstazę. Wsparł wolną dłoń o jeden ze
swoich pośladków zagłębiając w nim paznokcie; poczuł, jak Tom kładzie na niej
własną, zagłębiając się w nim do granicy własnych możliwości, jak kończy w nim,
w tym samym momencie wypełniając go swoim nasieniem, a umysł zabierając ponad
to, co metafizyczne, ofiarowując świat pozbawiony wad.
~
-
Bill! Mówię do ciebie – warknęła kobieta, machając dłonią przed oczami swojego
przyjaciela. Choć obecny fizycznie, wydawał się odbiegać myślami do innego
świata, gdy wpatrzony w obraz za oknem, nie zauważał góry piętrzących się przed
nim gazet i zleceń. Coś się zmieniło, a ona, Olivia, zauważyła to od razu,
odkąd tylko spojrzała na jego twarz.
Od
razu zorientowała się, że coś musiało się wydarzyć. Jego poszarzała skóra
nabrała koloru, a w głębi niegdyś martwych oczu, tlił się wesoły płomień.
Oczywiste było, że cieszyła się jego szczęściem, ale chciała wiedzieć co się
wydarzyło, że jego stan zmienił się o trzysta sześćdziesiąt stopni. Była gotowa
kupić nowego Mercedesa S-klasy temu, kto zdołał przywrócić do życia jej
przyjaciela, jej biednego, zagubionego Billa. Czasem czuła się jak jego matka,
opiekowała się nim, kiedy on sam miał siebie dość i nie potrafił dojść do ładu
ze swoim bólem, pakując się w coraz to nowsze kłopoty. Ona widziała wszystko i
wiele więcej, ale i tak kochała na swój sposób. Ten przyjacielski, oczywiście.
-
Przepraszam, mówiłaś coś? – zapytał, starając się przybrać swój zwyczajny,
nieczuły ton głosu. Sprawiało mu to niemałą trudność, bowiem nie chciał, aby
ktokolwiek zauważył jak wielka zmiana w nim zaszła i jak musiał zapomnieć o
swojej złości, by pozwolić się dotknąć. Jednak tylko on wiedział, że w końcu
sam sobie je odbierze, chcąc zemsty. O ile zemsta nie przyjdzie sama,
odbierając im obu więcej, niż te kilka, ponownych chwil szczęścia.
-
Od dobrych dziesięciu minut gadam i gadam, a ty jak ta sroka gapisz się za okno
– Uniosła brew, wykrzywiając usta w grymasie, który początkowo miał być
uśmiechem.
-
No chyba śnisz Olivia, po prostu za dużo gadasz, więc po dwóch minutach
straciłaś mnie kompletnie.
-
Yhy, jasne, skowronku. Przyznaj się, coś wyprawiał w nocy? I z kim? Musiało być
nieźle skoro jesteś taki… Wesoły. – zażartowała, zakładając kosmyk jego blond
włosów za ucho.
Bill
poczerwieniał, od razu zmieniając temat rozmowy na taki, który dotyczył
kolejnego z ich wspólnych zleceń. Ostatni raz kiedy pracowali ze sobą na planie
przybierając przed obiektywem najróżniejsze z dziwacznych póz, minęło sporo
czasu. Nawet nie wiedział, czy zdoła zachowywać się naturalnie w jej
towarzystwie, w końcu było to trudne, szczególnie teraz.
Gdy
Bill odstawił kubek kawy na blat, do ich uszu dobiegło pukanie do drzwi. Najpierw
ciche, a później bardziej naglące. Mężczyzna uniósł brew, wymieniając zdziwione
spojrzenie razem z Olivią.
Któż
to może być o tej porze? Tom nawet nie wiedział gdzie teraz urzęduje, gdzie
znajduje się jego agencja. Wprawdzie mógł wpisać to w Google i z łatwością
wyszukać, ale szczerze wątpił, aby mu się chciało. Zapewne miał dyżur i zero
czasu, aby napić się choćby kawy czy odetchnąć, więc do cholery, nachodziłby go
teraz? Prychnął w myślach i byłby się zaśmiał, gdyby nie głos najbliższego
człowieka, kobiety, którą zdołał do siebie dopuścić.
-
No powiedz, żeby wchodził. – Szturchnęła go w ramię. Odchrząknął i powiedział;
-
Proszę.
Do
pokoju wszedł młody chłopiec, miał góra dziewiętnaście lat, a na piersi
widniała plakietka popularnej firmy kurierskiej. Spojrzał na dwójkę przyjaciół
spod uniesionej brwi, po czym zobojętniał i oficjalnie oznajmił;
-
Do Billa Trumpera. - spojrzał na Billa
jako na odbiorcę paczki ze względu, że był jedynym mężczyzną w pomieszczeniu. -
Proszę podpisać tutaj. – Podszedł bliżej i zaoferował swój długopis. Ten
wziął go między smukłe palce, podpisując papier pokrętnym zawijasem, po czym
wcisnął go z powrotem w jego dłoń. Młody mężczyzna, ba, jeszcze nastolatek,
podał mu niewielki pakunek owinięty w niezbyt piękny, brązowy papier,
przewiązany szarym sznurkiem.
Bill
wpatrywał się w owy prezent przez kilka minut, dopóki kobieta nie wyprosiła
gościa i nie ponagliła;
-
No dalej, otwieraj, jestem ciekawa co to jest!
Przełknął
ślinę. Był pełen obaw odnośnie zawartości tego małego pudełka, ale zrozumiał,
że jest także podekscytowany, a jego serce bije radośnie w piersi. Złapał za
koniec jednego z cienkich sznureczków i pociągnął…
...i koniec. Mam właśnie ochotę obedrzeć cię ze skóry, jak mogłaś..
OdpowiedzUsuńMam cichą nadzieję, że teraz odcinki będą pojawiały się nieco częściej, może całkiem często, troszkę dłuższe i och, więcej tych scen erotycznych! Życzę dużo weny i czekam na część kolejną, buziaki ;*
Widzisz, taka ze mnie okrutna kobieta jest! Ze scenami erotycznymi nie można przesadzać, ale obiecuję, że jakieś na pewno się pojawią...
UsuńDziękuję za komentarz i tym razem niczego nie obiecuję, pozwolę wenie mówić na siebie w odpowiednim czasie ;*
I skonczylas w takim momencie... :< Mam nadzieje, ze następny odcinek nie będzie za tak długo, że juz zapomnę, że pozostawiłaś nam taką zagadkę :P.
OdpowiedzUsuńJak zwykle jestem pod wrażeniem... ba... wielkim wrażeniem tego jak potrafisz to wszystko pięknie opisać. Akt seksualny, niegrzeczny, a opisany w tak piękny sposób, wszystko tak idealnie ubrane w słowa... zachwyciłam się... juz nie pierwszy raz z resztą :)
To życzę żeby wena pozostała na dłużej ;>
Nie będę niczego obiecywać tym razem, bo zauważyłam, że im bardziej się spinam, żeby szybko napisać, tym dłużej mi to zajmuje haha :D
UsuńDziękuję także za wszystkie miłe słowa, bo ja rzadko jestem zadowolona ze swoich tworów :P Buziaki ;*
Wiesz, że pięknie piszesz, że Twoje teksty są przyjemne, skłaniają do refleksji, dają rozrywkę i po prostu przyjemność. Każdy odcinek jest pełen ciekawie zbudowanych zdań, Twoje pióro jest specyficzne i prosto mówiąc, bardzo je lubię! Cóż, może wstyd się przyznać, ale gdy piszesz o zbliżeniu pomiędzy Billem i Tomem to ten dotyk się dosłownie czuje. Okrutnie skończone, ciekawe jak zaskoczysz... czy będzie to uroczy prezent, może zabawny, a może piękny i zachwycający? Czekam na kolejny odcinek, nie każ czekać zbyt długo...
OdpowiedzUsuń<3
I o to chodzi, aby pióro potrafiło łechtać nie tylko umysł, ale także zagłębić się w duszy i tam pozostać. A co do kontynuacji - możliwe, że trochę zaskoczę, trochę pomieszam. Nie może być za słodko. ]:->
UsuńBuzi ;*
Skończyłaś w takim momencie... Teraz moja wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach i zastanawiam się, jakiż to prezent otrzymał Bill? Wydaje mi się, że będzie to coś subtelnego, ale przekonam się o tym, czytając kolejny odcinek. Mam nadzieję, że szybko do nas wrócisz. :)
OdpowiedzUsuńŚmiało mogę powiedzieć, że Twoje opowiadanie ze względu na świetny styl pisania, zalicza się do moich ulubionych. Doskonale dobierasz słowa, dlatego ubolewam nad tym, że rozdziały pojawiają się rzadko. :<
Przy okazji... Chyba zmieniłaś nieco wygląd bloga? :D
Pozdrawiam i ściskam :*
Coś jest w tych końcach, że im większą tajemnicą są nasycone, tym bardziej czeka się na kontynuację. Jednak zbyt słodko na pewno nie będzie, bo w nadmiernej ilości cukier psuje zęby! ;D
UsuńI dziękuję za komentarz, za każde miłe słowo... Tym razem nie będę obiecywać, że zrobię coś szybko, bo jak pisałam wyżej - im bardziej się spinam, tym gorzej na tym wychodzi częstotliwość dodawania odcinków. A z wyglądem trochę kombinowałam, teraz wydaje mi się, że jest przyjemniej dla oczu.
Buziaki :*
Myślę, że pochlebne komentarze zmotywują Cię do pisania i szybszego wstawiania części. Cóż ja mogę powiedzieć... Jak zawsze genialnie napisane, sama wiesz, bo nie miałam nic do poprawienia.
OdpowiedzUsuńBill chce się zemścić za tę zdradę Toma, ale czy to zrobi? Oj wątpię, mimo ran i bólu przecież wciąż go kocha, prawda? Myślę, że nie wdroży planu (jakikolwiek on jest) w życie.
Pisz, pisz, oby jak najszybciej pojawiła się dwunastka :*
Znasz mnie już na tyle, żeby wiedzieć, że im bardziej stresuję się terminem, tym większa możliwość, że zrobię to na ostatnią chwilę xD
UsuńA Bill jeszcze nie pokazał pazurów, nie doszedł do konsensusu z samym sobą. Trochę słodyczy jest jednak potrzebne, by móc zastąpić ją goryczą bólu.
Buzi <3