wtorek, 31 maja 2016

12

ROZDZIAŁ XII




“You say you wander your own land,
But when I think about it, I don’t see how you can;
You’re aching, you’re breaking and I can see the pain in your eyes”.


~



Może… Może, po prostu, czasem człowiek wypełnia się goryczą smutku. Wiesz, to ten dziwny ból rodzący się przy każdym skurczu serca… Może właśnie wypełnił go głęboki żal, tak płynny i docierający do centrum człowieka, potrafiący zmyć resztkę uśmiechu i sprawić, byś zjednoczył się z ciemnością jak z bratem.

Ciężko przyznać się do własnych słabości, kiedy nienawidzisz być tym bezbronnym, podatnym na zranienia. Sam sobie stajesz się spokojną przystanią, siłą, epicentrum wszechświata. Cierpiąc, gdy obce ramiona już dłużej nie potrafią ukoić bólu, pomocy szukasz przede wszystkim w potencjale swego umysłu. Zdarza się, że za dużo myślisz, zbyt często kwestionujesz czyjąś prawdomówność i szukasz drugiego dna, zatartych śladów, czegoś, co wpaja się twojemu mózgowi, byś czuł się dobrze. Po to, aby nie sprawić przykrości, bądź nie zawieść prawdą. Sęk w tym, że każda nieścisłość intensyfikuje tą groteskową sytuację, żłobi coraz głębsze korytarze, które porywają ze swym nurtem zawiłe myśli, zmieniając w porywiste potoki, rozwidlające się rzeki.

„Niestety, nieważne jak bardzo bym chciał, rytm naszego życia zawsze pozostanie rzeczą kontrastującą ze sobą”, pomyślał z żalem, wiodąc opuszką palca po szorstkich krawędziach pudełeczka. Spoczywało na białym blacie jego biurka, tuż obok rzeczy ważnych i ważniejszych, listów i innych korespondencji. Jego wzrok zatrzymał się na tym sześcianie, resztę myśli i ludzi wokół niego zamiatając pod dywan.

Tom był dniem, światłem, radością, kiedy Bill stawał się upiorem, stworzeniem nocy, ciemnością. Żyjąc obok siebie dopełniali się, chronili przed fatalnymi aspektami osobowości, lecz rozłączając, wszystkie obietnice odchodziły do lamusa, wypuszczając z więzienia ich dusz najlepiej strzeżone demony. Ale kiedyś, dawno temu, nawet szatan był aniołem. Pięknym, inteligentnym i mądrym, który rozważał każdą kwestię świata i znajdował nieścisłości w miejscu, gdzie boski plan nie został dokładnie sprecyzowany. Bóg docenił go, oferując piekło jako własne królestwo, którym będzie mógł zarządzać według swoich zasad. I tak oto zaczęła się wojna dobra ze złem, zła z dobrem, gdzie głupcy sprzeczają się ze sobą pragnąc władzy, a nie mając jej nawet nad sobą.

Ale gdyby nie istniało cierpienie, głód, niedola… Gdyby nie istniały światy przeciwstawne do siebie, nikt nie zdobyłby się na odwagę, by wyciągnąć dłoń ku temu, co piękne, ale najeżone ostrymi kolcami. Spójrz na różę – jej krwistoczerwone płatki przyciągają wzrok, słodki, duszący zapach kusi zmysły, dopóki nos nie zagłębi się wokół ich jedwabnej struktury… Pragniesz jej, pragniesz obiektu swego pożądania, więc sięgasz do smukłej szyjki, wyginając wątłą konstrukcję w bok, jednocześnie odrywając łodygę od korzeni. Jej zasilania, źródła życia. A ona, w zemście za czyn tak haniebny, wżyna się kolcami w twoją skórę przerywając sieć naczyń krwionośnych, dopóki linie na jej wierzchu nie pokryją się szkarłatnym płynem.

Miłość… Miłość jest jak ta róża, która może wiele dać, a jeszcze więcej odebrać.

Często tracisz przez nią rozsądek i cierpisz, ale tylko jej płomień może zapewnić komfort termiczny i utrzymać przy życiu. Człowiek winien na chwilę zapomnieć o swoim ego, własnej dumie, pozwalając ogniu stać się swoim sprzymierzeńcem, oddając mu należną wdzięczność, w każdej chwili, zanim zdąży pochłonąć go kompletnie.

Chwycił pakunek w dłoń, ważąc go niczym na szali, po czym chwycił w drugą, zastanawiając się  jak dobrać się do zawartości, nie niszcząc przy tym opakowania. Najpierw wysilał się by starannie odwinąć papier, dopóki nie stracił cierpliwości i nie rozerwał go na strzępy, gniotąc w ręku i celując rzutem do kosza na śmieci; nijak udało mu się, ponieważ zwitek makulatury poturlał się obok niego, finalnie kończąc w kącie między jedną, a drugą ścianą. W jego ręku pozostało jedynie pudełko w odcieniu brudnej szarości; nie zdradzało co może kryć się w jego wnętrzu, ale także nie uśpiło czujności…

Olivia ulotniła się w którejś z chwil, dając Billowi odrobinę prywatności, której potrzebował zagłębiając się w tajemniczych zakamarkach swoich wspomnień, wpływających na teraźniejszość. Był jej za to wdzięczny. W końcu, kto mógł znać lepiej jego przyzwyczajenia niż osoba, która zbierała go z podłogi, gdy był zbyt naćpany, aby samodzielnie iść?

Drżące dłonie powoli, powolutku, wolniej, niż trwa sekunda w filmie slow-motion, otworzyły prezent. Ozdobne pudełeczko zostało zapieczętowane srebrną klamrą, z którą rozprawił się niewyszukanym ruchem palców.

Wziął głęboki oddech, przymknął powieki. Jego klatka piersiowa wypięła się, trwała, aby finalnie opaść i uwolnić nagromadzony dwutlenek węgla.

Wpierw otworzył jedno oko, później włączył zmysł tego, pod którego powieką panowała przenikliwa czerń.

Na satynowym materiale, opierając się o obiekt, którego jeszcze nie spostrzegł, spoczywała mała, zgięta w pół karteczka. A może na więcej części…? Ale po jakie licho Tomowi ta szopka, skoro mógł po prostu wysłać mu sms-a? Nudzi się? A może stwierdził, że będzie zabawnie, gdy dostanie coś fizycznego, namacalnego, co będzie mógł mleć w palcach bez końca i nosić przy sobie. Odłożył list na bok, chcąc jak najprędzej dostać się do dalszej części niespodzianki.

            To był srebrny klucz.

~


            Brązowowłosy mężczyzna przecinał właśnie ruchliwą ulicę. Stanął na światłach, których jarząca się czerwień nakazywała czekać, a on przecież nigdy nie był cierpliwy! Zagryzł wargę, ze złością wpychając dłonie w kieszenie obszernej bluzy, która idealnie dopasowywała się do jego silnego, twardego, muskularnego ciała. Dbał o siebie, ćwiczył regularnie i codziennie przechodził tędy, aby zobaczyć osobę, która zdobyła jego myśli i pożądanie. Która, żyjąc po prostu, zawładnęła nim tak, jakby był opętany. Chciał go tylko dla siebie. Musiał go mieć. A jeżeli nie odda mu się po dobroci, weźmie go siłą. Po to codziennie wyciskał z siebie siódme poty, aby spojrzał na niego inaczej niż te kilka lat temu, wtedy, gdy taksował go spod uniesionej brwi i roześmiał w głos.

            To była jego motywacja, aby się nie poddawać. Bo tylko ciężką pracą nad sobą mógł zmienić się ze słabeusza o nędznych, chuderlawych ramionach w kogoś, kto będzie trzymał go blisko siebie; będzie kimś, kto wypełni go pulsującym podnieceniem w ich wspólnym łożu, wsłuchując się w westchnienia, jęki i krzyki wydobywające się z jego krtani.

            Ale nie zaszkodzi wcześniej pobawić się z nim trochę, napędzić strachu. Zaszantażować i uprzykrzyć życie, by poczuł ten ból, który rozrywał go miesiącami. Gdy na zmianę był załamany i wściekły, gdy szczęście wyciekało z niego jak powietrze z dziurawego balonika, a on sam nie wiedział już czy jest warzywem, a może martwą duszą w żywym ciele.

            Wszystko było jasne, a plan idealny. Udręczony, w końcu znajdzie ukojenie w nim. Wtedy marzenia się spełnią, a jego cierpienie w końcu nabierze sensu. Cierpieć w imię wyższej idei znaczy nie cierpieć na darmo, cierpieć z miłości, znaczy być gotowym do poświęceń. A jego sekret zostanie bezpieczny we wnętrzu jego głowy.

            Rozmarzył się tak mocno, a jego uwadze uszło, że zieleń zaczyna zastępować szkarłat. Ale jak? Kiedy zdarzyło mu się tak mocno odlecieć? Mając w poważaniu każdą niezapisaną zasadę, przebiegł sprintem przez pasy i zatrzymał dopiero przy rogu budynku, o którego ścianę wsparł się dłonią, zgiął w pół, drugą przytrzymując za kolano. Oddychał prędko jakby go gonili albo właśnie przebiegł maraton, a przecież pokonał tylko marne kilka metrów. Musi rzucić palenie, bo umrze na niewydolność płuc. Uniósł podbródek, a wtedy go zobaczył. Szedł zamyślony, z torbą przerzuconą przez ramię. Najwyraźniej spieszył się gdzieś, może… Zmarszczył brwi, zauważając błyszczący przedmiot w jego ręce. Uśmiechnął się złośliwie kątem ust.

            Przesyłka została dostarczona.


~



Znajdź moje przeznaczenie.
Przywołaj myśli, które porwały mnie jak wartka rzeka, a odnajdziesz miejsce, w którym skrywam swój sekret.
Zegar tyka.

xyz


~
           

            Nie znał tego charakteru pisma, nie znał zapachu, którym pokryły się nierówności papieru. Był skonsternowany, ale zamiast strachu, czuł wypełniającą go obojętność. Jego żyły zamarzły jak lodowce skąpane w Arktycznych oceanach, a myśli, zamiast lawirować wokół sprawcy zamieszania, biegły jak szalone w kierunku Toma. Chciał się z nim spotkać, teraz, natychmiast! Choćby pod pretekstem tego dziwnego pakunku. Może kazał komuś pisać za siebie, żeby nie nabrał podejrzeń? To byłoby całkiem zabawne.

            Wybrał dziś dłuższą drogę do domu, w międzyczasie wstępując jeszcze do sklepu spożywczego zrobić niewielkie zakupy i zaopatrzyć się w papierosy, których – szczególnie teraz – bardzo mu brakowało, żeby móc ukoić skołatane nerwy.

            - Przeklęty Tom – warknął pod nosem, podtrzymując torbę między udami, gdy szukał w niej klucza do drzwi. W końcu go znalazł, wsunął w zamek i przekręcił. Wszedł do swojego mieszkania, rzucił swój bagaż wraz z zakupami niedbale na podłogę, a sam – ubrany od stóp do głów – z rozmachem rzucił się na skórzaną sofę w salonie, od razu podciągając jedną z poduszek pod brodę. Objął ją ramionami i zamknął oczy.

            Miał dość na dziś. Musiał odpocząć i zebrać się w sobie, by nie zacząć panikować nad rzeczami błahymi i nieistotnymi. W końcu był silny, nie? Bardzo silny. Utrzymał się na powierzchni, gdy do kostek u nóg przywiązano mu żelazne obciążniki, a on sam nigdy nie umiał pływać.

            Na wszystko przyjdzie czas. Ale może jeszcze nie dzisiaj… Dzisiaj spał spokojnie, pogrążony w czerni kamiennego snu, okryty materiałem ubrań, których z siebie nie zrzucił.

            Nie słyszał nawet dźwięku swojego telefonu, nie słyszał pukania do drzwi. Na okrągłej tarczy Rolexa na jego nadgarstku, wskazówka goniła wskazówkę. Bezustannie odmierzały czas, były jak wiszący nad nim wyrok, który postanowił kompletnie zignorować. Zmarszczył nos i sapnął przez sen, przekręcając na bok. Podkulił nogi i przyciągnął ramiona do swojej, rytmicznie wznoszącej się i opadającej, klatki piersiowej.

            Kiedy spał, wyglądał tak bezbronnie… Był niewinny. Delikatny, subtelny, namiętny. Był piękny, był… zjawiskowy… Był wszystkim.
           
            Nie poczuł jak jego policzek muskają obce palce, jak spływają wzdłuż wgłębienia na szyi, dotykając ramienia. Nie zdawał sobie sprawy z przekleństw rzucanych w czyjejś głowie, że nie jest nagi.

            Wyciągnął zza pazuchy kopertę, której nie zapieczętował, układając ją na szklanym stoliku, w dość widocznym miejscu.

            - Na wszystko przyjdzie jeszcze czas, mój piękny… - Ciszę wypełnił szept, tak czuły, że gdyby ktoś oglądał tę scenę z boku, stwierdziłby, iż stęskniony kochanek – rozczulony widokiem jaki przed sobą zastał – kieruje je do niego w trosce. Nawet w bieli kryje się czerń.

            Wymknął się przez okno, wprawnie jak jeden z wybitnych kaskaderów. Z mieszkania nie zniknęło nic oprócz kolorowej apaszki przesiąkniętej zapachem Billa i nie został żaden ślad, oprócz tej białej koperty na stole.

            Spał spokojnie, niewzruszony, cierpliwy i zrelaksowany. Spał, nie wiedząc o niczym.


~
           

Otworzył oczy. Wszystko wokół było zniekształcone, a obrazy falowały rytmicznie, zmieniając się wraz z każdym ruchem niezależnym od niego. Wypuścił z palców koniuszek nosa i zacisnął powieki, mocno odbijając stopami od wyłożonego niebieskimi kafelkami dna.
           
            Czubek jego głowy przebił się przez taflę wody, a uszy wypełnił szmer ludzkich rozmów. Potrząsnął nią, zrzucając z włosów nadmiar wody i wziął w płuca głęboki haust powietrza.

            Odkąd pamiętał, zawsze lubił pływać. Siedząc samotnie na dnie – jakiegokolwiek – zbiornika wodnego, czuł się wyzwolony. Lepiej mu się myślało, łatwiej, tutaj rozwiązywał problemy nie do pokonania, leczył wyrzuty sumienia po odebranych ludzkich życiach, rozważał, opanowywał się. A przede wszystkim myślał o Billu. Te ostatnie myśli należały do jego ulubionych.

            Tom wciąż nie mógł uwierzyć we wszystko, co się stało w przeciągu ostatnich paru dni. Wszak nie widział go od tamtego czasu, ale jednak… Gdyby uczucia zniknęły, ich spotkanie zakończyłoby się na paru rozmowach, a nie sesji wyczerpującego seksu. I, kurwa… Było znakomicie. Dokładnie tak, jak zapamiętał, nawet lepiej! Jego namiętność przerodziła się w pożar, jego energia w huragan, a ciało, niegdyś delikatne i chłopięce, teraz rozniecało go jeszcze bardziej.

            Podpłynął bliżej barierek i chwycił ich metalowe pręty, aby wydostać się z basenu. Krople wody osiadły na opalonej skórze Toma, a grawitacja ciągnęła je w dół, przez co przyjaciel obserwujący go z boku, zagwizdał ironicznie.

            - No, no, bo zaczynam żałować, że nie jestem na miejscu Billa – zaśmiał się, podając mu ręcznik. Wytarł w niego twarz, po czym, z materiałem wciąż przyciśniętym do rumianych policzków, rzucił mu rozbawione spojrzenie.

            - Z kutasem się na głowy zamieniłeś – pokręcił z politowaniem głową, a następnie obaj udali się do szatni, gdzie zmienili kąpielówki na czystą bieliznę, a nagą skórę ukryli za ubraniami.

            - Nie wiem jak ty, ale ja bym coś zeżarł – Georg poklepał się po brzuchu, wyginając usta w podkówkę. No tak, ten to zawsze lubił sobie podjeść… Pamiętał jak przyłapał go na maczaniu krakersów w bitej śmietanie, zagryzaniu ich korniszonem, a następnie popijając tę mieszankę sokiem pomarańczowym. Tom na jego miejscu na pewno dostałby torsji i przez miesiąc nie mógł w ogóle spojrzeć na jedzenie.

            - Żarłok – Wystawił mu język.
           
            - Nie wiem jak ty, ale taki mężczyzna jak ja musi porządnie zjeść. Chodź na te kebaby na rogu, podobno są zajebiste.

            - Miażdżyca też jest po nich zajebista – uniósł brew, ponieważ niejednokrotnie już zetknął się z otłuszczonymi sercami, których naczynia wieńcowe posiadały zerowy prześwit, bo ich światło zatkały trójglicerydy i cholesterol. Cóż, nie w jego kwestii leżało uświadamianie go. Właściwie, nie zależało mu na tym, na co umrze. Musiał dbać o siebie sam, bo on, Tom, dbał tylko o Billa. Ciekawe co robi o tej porze.

            Wybrał jego numer na dotykowym panelu swojego telefonu, pozwalając Georgowi prowadzić go w stronę wspomnianej wcześniej knajpy. Próbował jeszcze kilka razy, aż w końcu wysłał mu sms’a, zmartwiony. Nie chciał go widzieć…? Czy znów będzie walczyć o choć krztynę jego uwagi…? Czy to wszystko było udawane, czy to była zemsta?

            Jedząc, nawet nie czuł w ustach smaku jedzenia. Równie dobrze mógłby jeść trawę, smakowałaby tak samo. Zawiesił głowę w dłoniach między ramionami, wpatrując się w czarny ekran swojego smartphone’a leżącego na drewnianym blacie.

            Nagle jednak rozświetlił się, a sygnał oświadczył, że dostał wiadomość tekstową. Jego serce od razu zerwało się do galopu; porwał urządzenie, odblokował i dotknął odpowiedniej ikony.

            „Tom, mógłbyś… mnie odwiedzić? Boję się…”.

            Zamarł. Zapomniał o oddechu. Nie chciał wyolbrzymiać, nie chciał pozwolić myślom kreować czarnych scenariuszy, które tak, jak prawdziwe, mogą pozostać tylko wytworem wyobraźni. Nie wiedział nawet kiedy palce, nie słuchając mózgu, wystukały:

            „Będę najprędzej jak mogę”.

            - Możesz zjeść moją porcję. – Zerwał się z miejsca jak oparzony, pozostawiając zdziwionego Georga samemu sobie.
           

            - Dzię-łki stał-ły – wyjąkał z ustami pełnymi jedzenia, jednak Toma już nie było. Usłyszał tylko trzask zamykających się z impetem drzwi. 

9 komentarzy:

  1. Wow! Tego, co zaserwowałaś nam, czytelnikom w tym odcinku zupełnie się nie spodziewałam. Byłam pewna, że tajemniczy pakunek Bill otrzymał od Toma, a tu jednak nie. Zagadkowa postać podarowała mu klucz, a później zakradła się do jego mieszkania, zostawiając list i kradnąc przy tym apaszkę... To podchodzi pod obsesję. Wprowadziłaś do opowiadania niepokojące akcenty, przez co moja ciekawość jeszcze bardziej wzrosła. :D Rozdział oczywiście cudownie napisany ( jak zawsze zresztą :))
    Niech Cię wena nie opuszcza!
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pakunek to jedynie czubek góry lodowej, kochana. Ale poczekaj, akcja jeszcze się rozwinie, a wtedy będzie jeszcze mocniej kolorowo :)
      Dziękuję za zainteresowanie i za każdy komentarz. To potężny kop w moją rozleniwioną dupę! Buziaki :*

      Usuń
  2. Hmmm... na początku myślałam, że dostał ten klucz i list od Toma. W sumie to nadal mam takie podejrzenia, ale po końcówce stwierdzam, że mógł być to tez ktoś inny bo przecież Tom by się tak nie przeraził gdyby wiedział o co chodzi. No zaciekawiłaś mnie... i to bardzo. Teraz mam w głowie niemały mętlik. Mam nadzieje, ze jak najszybciej będę miała okazję dowiedzieć się co i jak. :)
    Twoja twórczość to jednak mile wytchnienie od naukowych bzdur, których dzisiaj mam już dość :P
    Niech wena będzie z Tobą.
    Buziaki :* ;>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tom w tym wszystkim jest Bogu ducha winny, ale pozwolisz, że wytłumaczę to resztą rozdziałów, które teraz płyną spod moich palców jak poronione. :P
      Dziękuję za Twój komentarz i za to, że wyrażasz swoją opinię. Buziaki <3

      Usuń
  3. Ja jednak wczoraj byłam pijana jak to sprawdzałam, mam nadzieję, że jeszcze po mnie to przejrzałaś ;) Wszyscy zajarzyli, że przesyłka nie była od Toma, tylko ja nie... No cóż, bystra ja xD
    Ja przynajmniej czytam zupełnie nie mając pojęcia co tam zamierzasz, i powiem, że coraz bardziej zaczynasz mnie zadziwiać, a tak w ogóle piszesz niesamowicie, mogę powiedzieć tylko tyle, aby Cię skrytykować jakkolwiek, samemu trzeba pisać choć tak, aby choć móc kwalifikować się do tej samej ligi, ale jeśli ktoś jest Zenkiem, a krytykuje Adele, jest to bardzo groteskowe.
    Dziękuję i do napisania :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, masz rację, bo później jeszcze wyłapałam parę nieścisłości, ale Tobie wszystko wybaczę kochana ;)
      Mam nadzieję, że jeszcze niejednym uda mi się zaskoczyć, a może i jakiś nowy Zenek się zjawi, który stwierdzi, że piszę chujowo i w ogóle, wstawiam tu chłam. xD
      Dziękuję i buziaki ;*

      Usuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Opowiadanie robi się coraz ciekawsze. Przełamujesz schematy i choć Bill jest tym pokrzywdzonym to już widać, że łatwo Tomowi nie odpuści... Napisane jak zawsze doskonale, dopracowane i przemyślane, tak, by czytelnik płynął przez tekst i nie zatrzymywał się na błędach.
    Czekam na kolejną część i oby pomysły pojawiały się tak szybciutko, jak ostatnio. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bill często hiperbolizuje i widzi problem tam, gdzie go nie ma. To umysł pokręcony i podpadający pod zaburzenia psychotyczne, jednak mam nadzieję, że z czasem zauważysz, że jego stan nie zależy tak do końca od Toma, a Tom nie jest tak utytłany, jakby mogło się początkowo zdawać.

      Dziękuję za komentarz i buziaki, mam nadzieję, że do zobaczenia pod następnym rozdziałem <3

      Usuń