sobota, 16 stycznia 2016

9

ROZDZIAŁ IX



„Już nie pamiętam prawie jak w dobrym wstać humorze,
I coraz częściej kłamię, i sypiam coraz gorzej.
Łatwiej mi, nic nie mam, więc nie tracę nic”.


~


Nabrał powietrza głęboko w płuca, ledwie przesuwając opuszkami palców po twardych okładkach książek. Spoczywały na półkach niczym polegli żołnierze, zapomniani i niechciani. Wytrwali w walce o kraj, o wolność, stanowczy aż po kres. Zastanowił się przez chwilę, coś wpadło do jego głowy, wywołując chaos. Znów czuł się jak szmaciana lalka; tracił siebie, a wszystkie myśli, które miał uciekały tam, gdzie nie powinno ich być. Chwycił pierwszą lepszą pozycję, tą, która akurat znalazła się pod jego palcami, po czym zapadł się w miękkim, skórzanym fotelu.

Trzymając ją w rękach, przymknął na chwilę oczy, przypominając sobie chwile, które Tom spędził z nim w czeluściach szpitalnej sali. Był taki czuły, wydawał się martwić o niego, a on…? Potraktował go podle, jak największego złoczyńcę. Denerwował się na własny brak zdecydowania, na chwiejny umysł i fakt, że wszystko w nim zmieniało się tak, jak obrazy w kalejdoskopie. Własny mózg fundował mu przejażdżkę kolejką górską, w której zepsuły się hamulce i nie mogła się już zatrzymać…

Otworzył książkę mniej więcej w połowie, zauważając złożoną kartkę, która zasłaniała większą część tekstu. Uniósł brwi w górę, dziwiąc się, skąd się tu wzięła, ale kiedy otworzył ją i przesunął wzrokiem po pierwszych literach, zrozumiał… To jego własne myśli, nauka życia bez niego.

Zaczął czytać, ciekaw własnych upadków, własnego bólu, własnych łez i tego, jak okrutny potrafił być, cierpiąc.


Los Angeles, 13.08.13


            Jak smakują uczucia? Jak gorycz kawy? Jak pierwsze czereśnie zrywane prosto z drzew? Czy miłość to potęga, która zniewala i poprawia jakość życia, a może studnia bez dna, która obdziera człowieka ze wszystkich wartości...? Może żyjemy po to, by każdego dnia umierać po trochu; nie fizycznie, a duchowo, kiedy każdy krok w przód równa się kilometrom w tył.

            Czasem przegrywam walkę sam ze sobą, toczę zawziętą bitwę z demonami wewnątrz mojej głowy. Przemierzam sekretne korytarze oglądając obrazy malowane wspomnieniami, a nogi kierują ku nowym horyzontom. Lądom, których dotąd nie zwiedziłem. Emocjom, które drzemią uśpione, dawno zapomniane, odległe, nieistniejące. Niczym przerażona sarna wychylają się zza cienkiej kurtyny, nieśmiało idą w przód, przenikają przez opór i stal, docierają do najwrażliwszych struktur duszy, wnikają we mnie, pożądają mnie, pożerają jak górujące nad ofiarą sępy.

Często się boję samego siebie, przerażam wizją, jaką kreuje umysł. Nie uważam się za złego człowieka, uważam jednak, że jestem człowiekiem owładniętym przez szał i ideę potęgi, dominacji, stąpania po wyżynach, bycia tym jednym, jedynym, niepokonanym. Mieć świat u stóp i dyrygować nim według własnych zasad, będąc związanym samotnikiem, nieumiejącym kochać kochankiem, nieczułym wrażliwcem, owcą w skórze wilka.

Paradoks. Wojna. Miłość. Pokój. Zwycięstwo. Przegrana.

            Brakuje mi go, czy jednak nie chcę go znać? Czym dla mnie jest? Bolesnym wspomnieniem z dawnych lat, a może ingerującym w rzeczywistość problemem? Ile dałbym, aby zniknął, przestał dręczyć, aby więcej nie zabiegał o moją uwagę. Chciałbym ruszyć dalej i przestać rozpamiętywać, zostawić go za sobą.

            A co, jeśli nie umiem? Jeżeli każdego dnia toczę ze sobą zawzięty dialog, z którego nie wynika nic? Jeżeli, niczym burza z piorunami, przetacza się przeze mnie pragnienie jego ciała, jego ust na swojej skórze? Jeżeli jestem owładnięty szaleństwem, które mogłoby doprowadzić jego geniusz do granic wytrzymałości – czy warto? Czy mógłbym pozbawić człowieka życia w chwilach, w których ogarnia mnie szał?

            Tylko podobni do mnie wiedzą, jak męczące jest bycie rozchwianym emocjonalnie, niezdecydowanym, silnym, ale jednocześnie słabym.

            Nie chcę go. Nie za to, co zrobił.

            Ależ chcesz, Bill, doskonale wiesz, że chcesz. Podpowiada cichy syk w mojej głowie.

            To tylko chwila. Zapomnienie, niepamięć, powrót do przeszłości.

            Która mogłaby trwać, może się zmienił? Może jego duch przeszedł detoks, może wciąż cię kocha, a jest zbyt nieśmiały, aby wykonać pierwszy krok?

            Och, zamknij się już, głupi mózgu. To, co było, nie ma prawa wydarzyć się nigdy więcej. Możemy być idealni jako para przyjaciół, możemy udawać, możemy odegrać rolę życia, będąc przy sobie. Przyjaciele, których połączyło łóżko i miłość, nigdy nie będą przyjaciółmi. Pozostanie między nimi wyrwa i strach, ból i dystans.

            A wiesz, co jest najgorsze, potworze drzemiący w moich trzewiach? Kiedy kochasz i nie umiesz zapomnieć, kiedy kochasz, ale wiesz, że jesteś w tym sam. Nic tak bardzo nie niszczy ducha i dobroci, nic tak bardzo nie wpędza w szaleństwo. Więc, jeżeli jesteś głosem mojego sumienia, odwal się. Bo ja nie będę już czuł, pozwoliłem emocjom odejść, jestem wolny i niewzruszony. Możesz istnieć w innym wymiarze, możesz być ciszą. Zachowuj się jakbyś nigdy nie istniał, spraw, bym zapomniał, jaki smak ma twój głos.

            Kochasz go.

            Niech cię trafi szlag.

~

            Spojrzał w lustro zauważając zmęczone spojrzenie i ciemne sińce pod oczami. Ile nocy już nie spał, bo zamartwianie się spędzało mu sen z powiek…? Przecież to życie, a ono nigdy nie jest proste, zawsze trzyma w zanadrzu coś, co może doprowadzić nas na skraj rozpaczy. Wypluł nagromadzoną pianę z ust i przepłukał je ciepłą wodą nabraną w dłonie, zaraz opróżniając ich zawartość. Musiał być silny, musiał być facetem, musiał zrobić to, czego oczekiwał od niego świat nawet, jeżeli miał przypłacić za to zdrowiem psychicznym.

            Jedynym superlatywem dzisiejszego dnia zdawało się spotkanie z przyjacielem i jego przyjaciółką, która rzekomo trzymała w zanadrzu ciekawe informacje. Nie byłby sobą, gdyby świadomie odmówił poszerzania wiedzy. Ta rozwijała go, ciekawiła, dawała chorą przewagę nad tymi, którzy nie rozumieli jej potęgi. Tym się różnił. Podczas gdy reszta świata podążała w kierunku rozrywki, on zaczytywał się w różnorakich sensacjach i historiach ludzi, nowinkach i starych odkryciach. To było jego życie, jego pasja, a plany tego, który spróbowałby zniszczyć jego przekonania, spłonęłyby na panewce.

            Wbrew pozorom, bycie panem swojego świata bywa ciężkie, wypełnia go tajemnicą. Słodkim zapachem migdałów i szybką śmiercią, bądź odwrotnie; kwaskowatym aromatem wiśni i powolnym obracaniem się w nicość. Zresztą, gdzie podziało się jego pozytywne myślenie? Zawsze był realistą z optymistycznymi poglądami, a tymczasem zachowywał się jak typowa nastolatka z problemami emocjonalnymi w okresie napięcia przedmiesiączkowego.

            Narzucił na siebie byle co i w ostatniej chwili postanawiając, że samochód zamieni dziś na podróż komunikacją miejską, wyszedł z domu. Pamiętał o zamknięciu drzwi na oba zamki, aczkolwiek jakby mogło być inaczej, gdyby nie wracał się dwa razy po to, by upewnić się, czy na pewno dobrze zabezpieczył swe mieszkanie przed nieproszonymi gośćmi. Czuł się dziś tak, jakby żywcem wyrwano go z „dnia świra”, czy jakiejś innej, groteskowej produkcji.

Mijał ulice bez słów, a każda kolejna przywodziła na myśl poprzednią. Obserwował świat zza szyby autobusu wciąż czując się co najmniej dziwnie, jak połączenie pękniętej, rowerowej dętki i drogiego klejnotu. Wysiadł po paru przejechanych przystankach i przemknął się przez ruchliwą ulicę. Pokonał barierę stworzoną z żeliwnych pali furtki, która ku jego zdziwieniu była dziś otwarta. Wszedł do pobliskiego budynku, wolno wspiął się po schodach nie spiesząc nigdzie. Stanął w końcu przed drzwiami swojego przyjaciela, zawahał się, czy czasem nie wybrać bardziej ustronnego miejsca, gdzie mógłby się napić piwa i nie musieć rozmawiać z nikim, lecz zanim zdążył zapukać, otworzyły się szeroko, poczuł dłonie wciskające się w skórę na jego barkach, świst powietrza, brak kontroli nad sytuacją i został bezczelnie wciągnięty do środka. Gdy zdezorientowanie minęło, jedyne, co zauważył w polu widzenia, to twarz Georga wykrzywiona w głupkowatym uśmiechu.

- Cześć, stary! Myślałem, że zapomniałeś już o swoim przyjacielu – huknął, szczerząc się przy tym jak głupi do sera.

- Taaa, nawet jakbym chciał, to chyba niemożliwe – Tom podrapał się po prawym łuku brwiowym, po czym uwolnił od wierzchniego okrycia. Przeszli do salonu, gdzie przy drewnianym, niskim stoliku siedziało kilka kobiet i mężczyzn, z czego jedna z nich wydawała mu się dziwnie znajoma, ale skąd ją kojarzył, tego już nie potrafił przywołać w pamięci. – Czy nie mieliśmy być tylko ja, ty i Eve? – zwrócił zdenerwowany wzrok w kierunku przyjaciela, bijąc się w myślach czy przyłożyć mu już teraz, czy jednak jeszcze zaczekać.

- Nie marudź jak stary dziad, pomyślałem, że przyda ci się trochę rozrywki w towarzystwie pięknych kobiet – tutaj skinął głową w ich kierunku, zwracając rozbawiony wzrok z powrotem na Toma. – Rozgość się, a ja, pozwolisz, że zrobię ci coś mocniejszego na rozluźnienie.

            - Jesteś jeszcze gorszym przygłupem, niż byłeś – westchnął. Przeszedł przez tę część salonu, która oddzielała go od roześmianych ludzi i zajął miejsce bardziej na uboczu, żeby obserwować. Żadna z nich nie była szkaradna, ale żadna nie miała w sobie iskry, „tego czegoś”, co zdołałoby skusić go i doprowadzić do zaniku części mózgu odpowiedzialnej za procesy myślowe.

            On wypełniony był kimś innym, kimś odrębnej płci, kimś, kto wydawał się wyrwany z ziemskiej rzeczywistości. Był inny, ale i cudownie zwyczajny; chłodny, ale i gorący jak sierpniowe słońce, gorzki jak kawa i słodki jak czekolada rozpływająca się w ustach. Miał w sobie coś, czego nie miał nikt inny i choć wiele razy próbował ruszyć dalej, zawsze przyłapywał się na tym, że wszystko kończy się tam, gdzie zaczęło. Przy Billu. Tym niesfornym, okropnie wrednym, podłym, czułym i wrażliwym, twardym jak stal, z której wykonano ostrze noża i kruchym jak chińska porcelana.

~

            Georg otworzył drzwiczki zamrażalnika, aby wyjąć z niego butelkę idealnie zmrożonej whiskey; wypełnił grube szkło kruszonym lodem, zalał gęstym jak krew syropem wiśniowym. Trzymając wybrzuszenie łyżeczki nad naczyniem, powoli wlał bursztynowy trunek, a całość przyozdobił słodką, koktajlową wisienką. Był dumny ze swoich barmańskich zdolności, wszak żaden z jego znajomych nigdy nie narzekał, że serwuje niedobre drinki. Robił to bardziej z pasji niż konieczności, lubił to, uspokajał się przy tym, a uśmiech rozanielonych twarzy był dla niego lepszą zapłatą, niż wszystkie pieniądze tego świata.

            Wrócił do salonu, gdzie wcisnął w dłoń Toma swoje dzieło, zauważając, że jest nieobecny duchem i choć patrzy na niego, choć uśmiecha się kątem ust i rozmawia normalnie, nie ma go tutaj. Błądzi myślami, dryfuje w odległych zakamarkach własnej pamięci, zapewne myśląc o nim. O tym pieruńskim, bezczelnym Billu, który napsuł tyle nerwów jak i jemu, Georgowi, jak i Tomowi, a na koniec wypiął się tyłkiem na nich obu przez jeden, jedyny błąd, który popełnił. Westchnął bezgłośnie, zastanawiając się, jakby podkręcić tu atmosferę, a wtedy… Wtedy wpadł na genialny plan, plan złośliwy jak złośliwa potrafi być pogoda, jednak zdawało mu się, że jego przebiegłość pomoże Tomowi. Gdyby nie seria zbiegów okoliczności, nigdy nie spotkaliby się, dalej trwali w zawieszeniu… A przecież mimo wszystkich trudności, uwielbiał ich obu. Ich miłość, która powoli stawała się legendą, czymś, o czym zwykli śmiertelnicy mogli ledwie marzyć.

            Po cichu wyszedł z pomieszczenia i zamknął się w łazience, wcześniej puszczając muzykę na tyle głośno, by była w stanie zagłuszyć ton jego głosu. Wyjął komórkę z przedniej kieszeni spodni, odblokował ekran, po czym wybrał numer, który po kilku długich sygnałach połączył go z osobą, do której chciał zwrócić się bezpośrednio i upewnić się, że go nie zignoruje.

            - Słucham – beznamiętny głos po drugiej stronie telefonu zmroził go niczym wiadro lodowatej wody wylane prosto na głowę. Słyszał w jego drganiu beznadzieję, smutek i dystans, jakby dokuczała mu samotność, a emocje wezbrały na sile. Czyżby powoli wracał do siebie…? A może to tylko jego imaginacja, w końcu to Bill, człowiek, po którym można spodziewać się wszystkiego.

            „Nawet tego, że w szale poderżnie ci gardło”, pomyślał z trwogą, jednak po chwili zaczął pogodnie swoją przemowę, wcielając w życie szatański plan.

            - Cześć, Bill, dawno nie rozmawialiśmy – powiedział na początek, a gdy jedyną odpowiedzią była cisza, ciągnął dalej: - Tak sobie siedzę i myślę, nie chciałbyś do mnie wpaść? Teraz, bo nie mam nic do roboty. Posiedzielibyśmy sobie, pogadali, wyjaśnili parę spraw.

            - Georg… Zdajesz sobie sprawę, że dochodzi jedenasta w nocy? Jestem już w łóżku, zanim dotrę, będzie pierwsza. – rzucił zgryźliwie Bill, nie mając ochoty nigdzie wychodzić. Czuł się dobrze kryjąc się w swojej nieczułej skorupie, czując dużo, nie okazując nic. Chciał tego odrętwienia, w spokoju dokończyć resztkę wódki spoczywającej na dnie sękatej butelki. Bez dodatku niepotrzebnego towarzystwa.

            - Masz dopiero dwadzieścia sześć lat, a zachowujesz się jakbyś miał najmniej dziewięćdziesiąt – nie poddawał się Georg. – No dawaj, zaszalej choć raz. Nie możesz być wiecznie sam.

- Samotność mi nie przeszkadza.

- Zrobię ci twojego ulubionego drinka…? Nakarmię orzeszkami w karmelu? Przeleję odpowiednią opłatę na twój rachunek bankowy za tak doborowe towarzystwo? – mówił żartem chcąc go przekupić ulubionymi smakołykami, a lód w sercu Billa zaczął powoli topnieć. W końcu jego przyjacielowi zależało na nim, więc westchnął i odpowiedział jedynie krótkim, urywanym śmiechem.

- Więc jak będzie…? – chłopak usiadł na brzegu wanny, wpatrując się w klamkę, która właśnie zaczęła niebezpiecznie się poruszać.

- No nie wiem… Łóżko wydaje mi się dobrą opcją na ten wieczór.

- Dorzucę do tego sex taśmę Angeliny Jolie i Brada Pitt’a.

- Och, nie pierdol już, będę w przeciągu godziny. Do zobaczenia.

Pospiesznie schował telefon w ostatniej chwili, gdy do pomieszczenia wszedł Tom, z wysoko uniesionymi brwiami. Czuł się tak, jakby ktoś przyłapał go na złym uczynku, na podkradaniu świątecznych ciastek, czy objadaniu choinki z czekoladowych ozdób. Nie potrafił kłamać, mimika jego twarzy zawsze zdradzała fakt, że coś przeskrobał. Niemniej jednak z całych sił starał się zachować pozory, to miała być niespodzianka dla nich obu. I wszystko było dobrze, dopóki wysoki mężczyzna nie wypalił:

- Coś znowu zrobił? Kolejną laskę chcesz tu sprowadzić? – jednak, z ulgą przyznał, że myśli Toma nie odgadły jego rzeczywistych zamiarów.

- Nie no co ty, mamy ich chyba komplet, nie? Chciałem zamówić pizzę, pomyliłem numery, a kiedy już się prawie dodzwoniłem, przeszkodziłeś mi – wywinął się zwinnie, paplając pierwsze, co przyszło mu do głowy. Każdy wiedział o jego miłości do pizzy z dużą ilością czarnych oliwek, więc chociaż nie posądzą go o kłamstwo.

- Idź zamawiać ją gdzie indziej – zaśmiał się. – Chyba, że chcesz towarzyszyć mi w chwili, w której oddaję się przyjemności zwracania naturze wody zbędnej mojemu organizmowi.

Georg nie odpowiedział już nic i po prostu wyszedł, w duchu zacierając ręce. „To będzie długa noc”, myślał, „Długa, nieprzewidywalna i przyszłościowa”.

~

Wlepił wzrok w sufit i zastanawiał się nad tym, co najlepszego właśnie narobił. Zgodził się dotrzymać towarzystwa komuś, kto przypominał mu o bolesnej przeszłości, kto był przyjacielem osoby, która nie powinna mieć zielonego pojęcia o rzeczywistym stanie jego psychiki. Tego, jaka jest krucha, cienka jak pajęcza nić, czarna jak materia wypełniająca przestrzeń międzygwiezdną.

Klnąc w duchu na własną bezmyślność, zwlókł się z łóżka i odświeżył szybko. Ubrał w szeroką koszulę, która zakrywała jego nieco wyrzeźbiony już tors, ciemne, jeansowe spodnie, które idealnie oblepiały skórę na jego nogach. Uwypuklały zalety, jednocześnie kryjąc drobne niedoskonałości, a szerokie paski wyciętego materiału tuż nad kolanem pokazywały odrobinę jego bladego ciała, jednocześnie zasłaniając całą resztę przed natarczywym wzrokiem przechodniów. Wybrał jeszcze czarny kapelusz z szerokim rondem, wokół nadgarstka zapiął gruby pas złotego zegarka; do przepastnej torebki od Louis Vuitton wrzucił najpotrzebniejsze dokumenty, portfel, kilka kosmetyków, perfumy, butelkę ulubionego szampana, a nawet znalazł miejsce na ciepłą, podszywaną kożuszkiem bluzę „hoodie”. Zadzwonił po taksówkę, która miała go zawieźć na miejsce, choć tak szczerze, wciąż nie był do końca przekonany o słuszności swoich czynów.

Jednakże, odnalazł w tym wszystkim jakiś plus. Właśnie zrobił krok na przód, aby pokonać potwora, który zagościł w nim, który okradł go z przyjaciół i uczynił cynicznym samotnikiem, dopuszczającym nielicznych do jaskini, w której drzemało jego dobre serce. Nigdy nie był idealny, wiedział o tym, wiedział o swoich problemach ze sobą i z tym, że potrafi wyrządzić dotkliwą krzywdę. Nie, nie tą fizyczną, bo nigdy nie bił się z nikim innym, niż z własnymi myślami… Jego bronią były słowa, sztylet gorzkiej, wypływającej na wierzch prawdy, słabości przedstawionych w jak najgorszym świetle.

Zamykał drzwi, wciąż będąc sam na sam ze sobą, przywitał się z kierowcą taksówki sztucznym uśmiechem. Podał mu nazwę ulicy, na której mieszkał Georg, jednak na wszelki wypadek, gdyby jednak się rozmyślił, podał numer klatki o kilka numerów wcześniejszej. W taki sposób nikt nie będzie mógł go dostrzec, więc, gdy nie przybędzie, Georg przynajmniej nie będzie rozczarowany. Może pomyśli, że upił się tak bardzo, że zasnął?

Dręczyło go nieprzyjemne uczucie w piersi, strach zawiązywał gardło na supeł, a im bliżej celu się znajdował, tym bardziej drżały mu dłonie. To było nienormalne, bo przecież będąc wśród znanych sobie ludzi, a nawet tych, których nie znał, nie reagował aż tak histerycznie. Coś musiało w tym być, to musiał być znak. Omen, w dodatku niezbyt dobry. A może jednak powiedzieć kierowcy, żeby zawrócił…?

Zanim zdążył podjąć konkretną decyzję, podjechali na miejsce. Starszy, siwiejący człowiek jasno określił sumę, jaką musi zapłacić za przejazd, jednak on, będąc z natury hojny i dobry dla ludzi, którzy mają mniej niż on sam, wręczył mu byle jaki banknot o zbyt wysokim nominale.

- Proszę pana, miało być dziesięć dolarów, nie sto – upomniał go, jednak on skinął głową, rozbawiony.

- Bez reszty. – odpowiedział krótko i wyszedł, nieco zbyt energicznie trzaskając drzwiami.

Chłód uderzył go w policzki, gdy stanął w świetle ulicznej latarni, rozglądając się na boki. Było cicho, oprócz tego, że z któregoś z okien sączyła się głośna muzyka, gwar i ludzkie śmiechy. Nie zastanawiał się czyje to okna i kto może zaburzać spokój tej jakże uroczej okolicy, bo przecież Georg miał być sam.

Bo miał być sam, prawda? Nic nie wspominał o trwającej imprezie, alkoholu lejącym się hektolitrami, ani przed tuzinem napalonych wariatek czyhającym w każdym kącie jego domostwa.

Szczelniej otulił się chustą wokół twarzy, po czym wetknął zziębnięte dłonie w kieszenie swojego płaszcza w cytrynowo-brązowym odcieniu, przeplatanego krzywizną czarnych linii, które razem tworzyły kombinację barw dodających mu seksapilu. To, co jeszcze lubił w tym płaszczu to fakt, że sprawiał, że wcięcie w jego talii wyglądało kobieco; ostatnia pozostałość po dawnych, chłopięcych dniach, gdy jego włosy spływały kaskadami na chude ramiona, oczy spoglądały spod kurtyny smolistych rzęs, a powieki zdobiły drobinki iskrzącego cienia w monochromatycznych barwach.

Szedł raz prędko, raz wolno, aż w końcu dotarł do bram, strzegących klatkę schodową przed niechcianymi gośćmi. Nacisnął przycisk z odpowiednim numerem i odczekał, aż furtka ustąpiła, a on wniknął w przestrzeń za nią. Zaraz dotarł do odpowiednich drzwi i ruszył w górę klatki schodowej, omiatając ciekawym wzrokiem poszczególne kondygnacje.

Nastroszył się, gdy zrozumiał, że muzyka, którą usłyszał na zewnątrz dochodziła właśnie z tego mieszkania, przed którym teraz stał. Co to do cholery ma znaczyć? Czy właśnie został bezczelnie oszukany…? Nie… Nawet nie chciał w to wierzyć, to byłoby zwyczajne świństwo, a on odwróciłby się na pięcie i po prostu wyszedł.

Nagle wszystko ucichło, a on postanowił śmiało zapukać do drzwi, przybierając zacięty wyraz twarzy, choć we wnętrzu cały drżał. Smagany strachem, złością, sam nie wiedział czym.

Zza drzwi wyłoniła się burza brązowych włosów Georga, a zaraz gestem zaprosił go do środka. Przeszedł przez próg i z nonszalancją oddał mu swój płaszcz, równocześnie zdejmując ze stóp buty.

- Dobrze, że zdecydowałeś się przyjść – uśmiechnął się do niego, oplatając żelaznym uściskiem silnych, umięśnionych ramion. Do Billa dotarło, że zapomniał jak to jest, gdy ktoś go przytula… Trzyma tak kurczowo, pewnie, jakby cały świat stanął w miejscu. Tak, jakby ktoś mógł go odebrać.

- Zwyczajnie stwierdziłem, że jesteś głupi i potrzebujesz, żeby ktoś zaczął działać ci na nerwy – puścił mu oczko, po czym odsunął się na bezpieczną odległość, nawet nie oddając uścisku. – Więc gdzie obiecany mi drink?

- Chodź do kuchni, przedstawię cię Tili Tequili.

Idąc korytarzem, Georg denerwował się, że Tom przez przypadek wylezie z salonu i zderzy się z Billem czołowo, jednak dla jego własnej ulgi, nic takiego nie miało miejsca. Blondyn zajął miejsce na wysokim krześle przy wyspie kuchennej, a łokcie oparł o jej blat, uparcie wpatrując się w kolegę.

- Nie jesteśmy tu sami, nie? Wyraźnie słyszę głosy – dobitnie stwierdził Bill, jednak na chwilę obecną nie miał mu tego za złe. Przed chwilą się pieklił i był gotów obedrzeć go żywcem ze skóry za to, co zrobił, ale kiedy już znalazł się z nim twarzą w twarz, nie potrafił. Całą jego złość diabli wzięli, a on poczuł się przyjemnie zrelaksowany. Tak, jakby nic złego nigdy się nie wydarzyło.

- Masz rację… Są nasi znajomi, nawet Olivia skusiła się, żeby wpaść.

- Moja Olivia? – zdziwił się.

- We własnej osobie.

- Jesteś nienormalny, Georg – zaniósł się śmiechem, trzymając ulubioną, krwistą margheritę w dłoni. Zanurzył usta w palącej przełyk toni, a gdy je odciągnął, na jego wargach osiadły pojedyncze kryształki cukru. Oblizał je koniuszkiem języka, zupełnie nieświadomy, że znajduje się w pomieszczeniu pełnym drapieżników. Hien, które gotowe są rozszarpać go na strzępy, by dosięgnąć do najsmaczniejszych partii jego istnienia.

            - Chciałem, żebyś przestał zachowywać się jak palant, to tyle – wzruszył ramionami. Bill nie odpowiedział już, tylko wstał, tym razem nie z kieliszkiem który zdążył już opróżnić, a z czymś o większej pojemności. Tym razem zażyczył sobie mojito, czuł się jak król, którego nikt nie zniszczy.

            Wyszedł z kuchni i wpatrując się w obrazy zawieszone na ścianach, skierował do salonu. Jednak zanim tam dotarł, poczuł, jak traci stabilność, jak szkło trzymane w dłoni wypada z niej i tłucze o zimne panele, poczuł ból w kręgosłupie i obce ciało, przyciskające go do podłogi.

            „Kurwa mać, jeszcze tego mi brakowało”, bluzgał w myślach wymyślnie jak szewc, a gdy zdezorientowanie minęło, oparł dłonie o barki nieznanego mu napastnika i mocno od siebie odepchnął. Świetnie. Teraz nie dość, że wyszedł na łamagę, to w dodatku miał mokry bok koszuli.

            - Bill…? – usłyszał szept, tak cichy, że ledwie wyczuwalny w powietrzu. Rozpoznał ten głos, a jego serce zabiło szybko; czuł, że muska klatkę jego żeber delikatnie jak płatki róż, a jednocześnie tak prędko, jak trzepoczą skrzydła kolibra. Podniósł nieśmiało wzrok, wbijając go w odbicie oczu, które przecież doskonale już znał…

20 komentarzy:

  1. Nadrobiłam wszystko natychmiast i powiem tylko tyle, że... Uwielbiam. To, jak piszesz, jak opisujesz zwyczajne, prozaiczne czynności, nadając każdemu pojedynczemu słowu magii. Po prostu bajka, rozpływam się. Tak pięknie ubierasz wszystko w słowa, że nie wiem, czy mam się nad tym zachwycać, czy może jednak uciec do szafy i zamknąć się w niej razem ze swoimi kompleksami.
    Cóż... Widzę, że ty również uwielbiasz zakańczać swoje rozdziały w najmniej odpowiednim momencie :D Jestem ciekawa, co wyniknie ze spotkania naszych bohaterów. Czekam z ogromną niecierpliwością na dziesiątkę.
    I przy okazji pragnę zaprosić cię do siebie na prolog! :) http://masks-and-masquerades.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdę mówiąc, wracając ze swoją twórczością po kilkuletniej przerwie, byłam nastawiona na każdy rodzaj krytyki, ale tak pozytywny odzew jest dla mnie jak boska ambrozja. Dziękuję za każde słowo, bo każde z nich jest jak ogromny kopniak w moje leniwe, cztery litery, moja motywacja i jednocześnie uśmiech.
      Na prolog chętnie się skuszę, wszak to, co dobrze napisane jest tym, co tygryski lubią najbardziej.
      Buziaki!

      Usuń
  2. Robi się ciekawie i konkretnie.
    Cieszę się, że Tom skusił się na imprezę, a Bill dał wyciągnąć się z łóżka i wybrał się w to samo miejsce! Mam nadzieję, że nie skończy się histerycznym krzykiem i nasza gwiazda nie ucieknie... ;) w każdym razie ciekawa jestem, czy wreszcie ze sobą porozmawiają, czy Bill będzie tak uciekał do końca życia. Podobał mi się opis jego uczuć i przemyśleń - własnie tak sobie zwykle wyobrażam Billa jako przesadnie histerycznego i zbyt uczuciowego.
    Brawa dla Georga, mały cwaniak! Bardzo sympatyczny i aż nie sposób go nie lubić.
    Wpadnę na 10, powodzenia! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Georg stanowczo zawsze jest nastawiony pozytywnie i nawet w najczarniejszych chwilach zamiast rozpaczać robi coś, co może pomóc rozwiązać problem. :)
      A co do Billa... Jako, że trochę zdążył się spić, tak i jego zachowanie może być ciekawe. Choć to histeryk i człowiek, który często unosi się honorem, czasem potrafi schować go w kieszeń.
      Dziękuję za komentarz. :*

      Usuń
  3. Nadrobione! Bill jest taki zimny, lubię go <3 A Tom jest słodki i ten jego charakter, nie umiem zgadnąć. Chociaż po tym odcinku wreszcie porozmawiają i dojdzie między nimi do porozumienia :D Z tej całej gromadki słodkich bachorków, to Georg jest osobą, której nie da się nie kochać. Teraz trochę zasłodzę, piszesz bardzo ładnie. Tak miękko, czasami dla mnie za miękko, bo ja lubię czuć te ich charaktery, tutaj czuje się jak bym pływała w mleku, ale i tak mi się podoba :) W końcu nudno by było, jak by wszyscy pisali tak samo. Czekam z niecierpliwością na następną cześć, bo chłopacy wreszcie zaczął, może normalnie ze sobą gadać, chociaż teraz nie wiem, co jest normalne. Bardzo mi się też podoba jak odbierasz słowa, wszystko jest takie spójne :D Pisz dalej, i zapraszam do siebie jak jestem przy głosie. Na bloga twc dotyk-by-white-daisy.blogspot.com mam nadzieje, że przeczytasz i może zostaniesz na dłużej? Pozdrawiam :)
    Daisy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bill to po prostu Bill, to, jak się zachowuje zależy od tego, którą nogą akurat wstanie! Niemniej jednak wszystko zmierza w kierunku, z którego nie ma już odwrotu, a co z tego wyniknie... Zobaczysz zresztą sama. :)
      Co do stylu, faktem jest, że jestem dość wymagającym czytelnikiem, więc i od siebie dużo wymagam. I chyba właśnie dlatego owe "pływanie w mleku" jest tym, co chcę przekazać jako to, jak widzę słowa i jak ich połączenie wpływa na moją duszę.
      Wpadnę na Twojego bloga i postaram się wszystko przeczytać, a jak już mi się uda, powiadomię Cię o tym. Tymczasem dziękuję za cudny komentarz i "pracuję" dalej, wszak i tak dużo czasu upłynęło. :)
      Buziaki.

      Usuń
  4. Kiedyś zabiję Cię za kończenie w takich momentach. Bill mała fajtłapa się przewrócił :( Nie wiem jak tu zmotywować Cię do częstszego dodawania części, ale może te pochlebne komentarze powyżej, bardziej zachęcą i zmotywują niż ja, hmm? ;>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba powoli zacznę obawiać się Twoich zabiegów motywujących! ;D
      Poza tym wiesz, że nowy rozdział pojawi się już niebawem.

      Usuń
    2. No i gdzie to Twoje "niebawem"?

      Usuń
  5. oczywiście musiałaś przerwać w takim momencie, ech.. ale na pocieszenie powiem, że jutro już luty i przydałaby się kolejna część :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja wena twórcza przechodziła lekki kryzys, jednakże pracuję już nad nowym rozdziałem i powinien pojawić się wkrótce :) A przerywanie w najciekawszym momencie jest chyba ulubionym zajęciem każdego, kto kiedykolwiek starał się stworzyć coś swojego!
      Dziękuję za komentarz :*

      Usuń
  6. Spokojnie pisz jak napiszesz to dodasz nowy odcinek :) No cóż z tym przerywaniem w najciekawszym momencie to już tak jest i trzeba się przyzwyczaić ehhh Jak już raz napisałam Georg to mój bohater w tym opowiadaniu. Krętacz jeden :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Georg jeszcze odegra w tym opowiadaniu kilka scen, wszak taki przyjaciel to skarb :)

      Usuń
  7. Gorzkie uczucia przewijają się przez Twoje opowiadanie. Z bijącym sercem kończyłam czytać ten odcinek. Nadeszła długo wyczekiwana konfrontacja i szczerze powiedziawszy chyba nawet wiem, jak się skończy. Jeszcze większym rozgardiaszem w ich głowach.
    Czy naprawdę warto zadawać sobie tyle bólu?
    Pozdrawiam i ściskam mocno. Czekam na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może choć odrobinę Cię zaskoczę, a przynajmniej mam taką nadzieję... Trochę słodyczy przyda się w ich życiach, przeżyli dużo bólu. Jednakże nie byłabym sobą, gdybym pozwoliła, żeby różowe chmury i lazurowe niebo trwały zbyt długo; bo kto nie zaznał cierpienia, nie pozna smaku prawdziwej radości. I odwrotnie.

      Dziękuję za komentarz i za wytrwałość... A na odcinek zapraszam już niedługo, może nawet jutro, o ile moja beta zdąży go sprawdzić. Buziaki. :*

      Usuń
  8. Kiedy następny odcinek? Już nie ma nic od ponad miesiąca i zapominam powoli co w tym opowiadaniu było :/ mam nadzieję że następny już szybko będzie :-) nie mam pojęcia czemu nie ma już tyle czasu odcinka ale jeśli to brak weny to życzę jej jak najwięcej. A jak jakieś problemy w życiu to życzę żeby sie wszystko ułożyło :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja wena przeżyła straszliwy kryzys i samą siebie bym zlinczowała przez tą przerwę, ale...
      Pojawi się jak tylko przejdzie przez betę :>

      Usuń
  9. halo, kiedy coś nowego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niedługo, obiecuję! Wiem, że trochę długo to trwa, ale prawie skończyłam. ;)

      Usuń