piątek, 1 stycznia 2016

8

Rozdział VIII


“Vows are spoken to be broken,
Feelings are intense, words are trivial,
Pleasures remain, so does the pain.
Words are very unnecessary, they can only do harm”.
~

            Czuł piasek pod powiekami i suchość w gardle, a jego myśli dryfowały w przestrzeni podobnie, jak statki na wzburzonym oceanie. Był niczym połączenie chmury gradowej i ciepłego, letniego deszczu. Spokój i szał wypełniały go, gdy próbował transmutować chaos w porządek; paradoks, który niejednego doprowadziłby na skraj rozpaczy. Jednak on nie poddawał się, szukał złotego środka, normalności tam, gdzie nie dostrzegał najmniejszego jej okruszka. Wszystko spadło na niego niespodziewanie, był święcie przekonany, że teraz rozumiał dokładnie strach władający wielkimi gadami tuż przed tym, jak z nieba spadł deszcz meteorytów. Ten, który przykrył grunt grubym kocem ognia, a ten zaś zwiastował zagładę każdej oddychającej istocie, która nie zdążyła odnaleźć kryjówki.

            Od ostatniej rozmowy z Tomem minął przeszło tydzień, a on wciąż nie mógł dowiedzieć się kiedy upłynie ostateczny termin jego pobytu w szpitalu. Wciąż wyrzucał sobie w duchu to, co spotkało Olivię, ale po rozmowie ze śledczymi ciężar spoczywający na jego barkach odrobinę zelżał. W końcu nie mógł nic na to poradzić, to nie on był kierowcą, który niemal wjechał w nich z naprzeciwka. Pozostawała jeszcze kwestia tego, że gdyby posłuchał jej i gdyby oboje pozostali tamtej nocy w domu – nic złego by się nie stało. A on nie musiałby przeżyć tylu traumatycznych chwil, nie musiałby być ofiarą. Nienawidził poczucia bezsilności i oddałby cały swój dorobek, gdyby mógł wrócić i usłuchać. Ale nie, przecież on zawsze musiał zrobić po swojemu, był buńczuczny, zwariowany i zbuntowany. Gdy ktoś mówił mu, co ma zrobić, jedyne, co było pewne to fakt, że zrobi dokładnie na odwrót. Nienawidził zakazów i nakazów, uważał, że skoro urodził się wolny, a jego nadgarstki nie zostały skrępowane grubym, żelaznym łańcuchem, ma do tego prawo. I nikt nie jest w stanie zabronić mu bycia sobą.

            Przyłożył dłoń do chłodnej szyby w szpitalnym oknie, opuszkami palców przebiegając drogą, którą tworzyły krople deszczu ciągnięte w dół przez siłę grawitacji. Ironia losu… Kochał być wolny, a jednocześnie podstawowe prawa fizyki oplatały go niewolniczymi mackami.
           
            Miał mnóstwo czasu na to, żeby dojść do ładu ze swoją nienawiścią i bólem, który nosił w sercu. Teraz, z perspektywy czasu, wydawało mu się, że zareagował zbyt nerwowo. Tom miał prawo powiedzieć mu o tym co czuł, a on, jako człowiek inteligentny, zrozumiałby przecież, że jego miłość się wypaliła. Wolałby usłyszeć prawdę wtedy, zanim zobaczył to wszystko na własne oczy… Wolałby odejść i nie oglądać go nigdy więcej, wylizać rany w samotności, a później wrócić do świata żywych i może znaleźć kolejną miłość? Tymczasem czuł się jak przybysz z innej planety, czuł, że nie potrafi już kochać, a wszystko to, co dotychczas wyprawiał, robił dlatego, żeby zagłuszyć wycie zranionej duszy. Tego odgłosu nie można było nazwać płaczem, ponieważ gdyby nauczyć ludzkie uszy słyszeć więcej, a oczy widzieć to, czego nie możemy dostrzec; kwilenie przerodziłoby się w żałosne zawodzenie, płacz w ryk, słowa w krzyk. Od tamtego dnia jego twarz nie wyrażała nic konkretnego. Kiedy się uśmiechał, robił to sztucznie. Kiedy się śmiał, jego śmiech przypominał ujadanie wściekłego psa, a nie radosny odgłos. Kiedy żartował, robił to w sposób podły i dokuczliwy. Kiedy chciał się rozpłakać, bo świat rzucał mu kłody pod nogi – robił najbardziej zaciętą minę ze wszystkich, którymi operował i zamiast pozwolić sobie na łzy, rzucał przekleństwami na prawo i lewo tak, jakby były niczym, jakby w głębokim poważaniu miał uczucia innych osób.

            Był mężczyzną, a mężczyźni nie płaczą. Ktoś go kiedyś zranił, więc dlaczego inni nie mogą czuć tego samego, co on? Świat zasłużył na cierpienie, a ludzie na nienawiść. Na tych ostatnich też miał ograniczoną tolerancję, a nawet stojąc pięć minut w kolejce do kasy irytacja budowała w nim napięcie tak silne, iż był gotów rzucić się innym klientom do gardeł i rozszarpać skórę, dopóki niebieskosina tętnica nie ujrzy światła dziennego. Jednak, chwilę potem, reflektował się, że jego myśli są złe. Jego nastawienie jest złe. A to, co go otacza to zwyczajne życie i przez sam akt narodzenia nie ma prawa dyktować nikomu żadnych warunków. Natura zaprogramowała świat tak, aby przetrwali najsilniejsi, choć człowiek od zarania dziejów buntował się przeciwko tej niezapisanej regule i robił co mógł, aby stać się panem życia i śmierci.
           
            Odwrócił się od okna i westchnął. Był szczęśliwy, że mógł już chodzić po korytarzach i nawet zejść do szpitalnego bufetu, aby zamówić kawę i w spokoju wypić ją w jakimś zacisznym kącie. Dlatego teraz zarzucił na barki sweter, kierując się we wspomnianym wcześniej kierunku. Gdyby dłużej stał w miejscu, oszalałby przez natłok myśli i trafił do wariatkowa. Takich doświadczeń przeżył aż nadto, dlatego robił wszystko, aby ustrzec kruchy umysł przed zatraceniem.

~

W jego głowie błąkało się wiele myśli. Od najbardziej szalonych, jak i tych błahych, które niepozornie zdobywają ludzkie serce pozostając w nim na dłużej. Pragnął stworzyć nowe wspomnienia, takie, które są dla człowieka tym, czym woda dla roślin. Niezbędne do życia i rozkoszne, gdy tęsknota rozpościera się nad horyzontem niczym promienie słoneczne podczas świtu.  Jego życie było poukładane i można by rzec, że nigdy niczego mu nie brakowało, lecz dopiero teraz poczuł, że naprawdę żyje. To było to. Świeży, wiosenny maj w jego sercu i palący, letni sierpień w jego duszy. Był przepełniony miłością niczym dzban, z którego krawędzi wylewa się krwistoczerwone wino. Żył. Żył życiem, którego zawsze pragnął, a nigdy nie wierzył, że uda mu się pokochać kogoś bardziej, niż kochał samego siebie.

            Westchnął głośno, zaciskając mocniej palce wokół obręczy kierownicy. Od wyznaczonego celu dzieliły go ostatnie kilometry, a tam, na miejscu, wiedział, że zobaczy jego. Tyle było słów i pragnień wyznawanych sobie wzajemnie pod osłoną nocy, tyle szeptów, które wydobywając się z ust trafiały w nieprzenikniony ekran telefonu. Bądź, wypływały spod palców, przelewając całe uczucie i myśli w słowa, które za pomocą prozaicznego przycisku „enter” były dostarczane do tego, który podbił jego serce. Gdyby tylko wiedział, jak bardzo ten drugi wariuje na jego punkcie, jak bardzo uzależnia go od siebie… Dostrzegłby, że staje się to niebezpieczne i gdy jemu coś się odwidzi, ten drugi może wyrządzić sobie dotkliwą krzywdę. To nie było ważne, ponieważ liczyło się tylko to, co jest tu i teraz, cała reszta pozostawała w tyle i była niczym. Teraz nadszedł czas, aby cieszyć się chwilą i korzystać z niej, a to, co przyniesie jutro jest nieistotne. Zdawał sobie bowiem sprawę, że każdy moment z Billem umili mu walkę z rzeczywistością tak, jakby była senną marą, która zostanie pokonana przez blask dnia.

            Zatrzymał się na parkingu nieopodal opuszczonej od dawna knajpy i był rad, że oprócz niego nie ma tu żadnego samochodu, w którego wnętrzu znajdowałaby się jakakolwiek istota złożona z krwi, kości i bytu niematerialnego. A nawet jeśli, nie chciał zawracać sobie tym głowy, bo wiedział, że nikt nie może przeszkodzić mu w kontemplacji uczuć, które zrodziły się w jego wnętrzu. Dziwne uwielbienie przeplatane wstęgą fascynacji, która niczym woda spływająca z klifu tworzyła spienione bałwany na tafli jeziora; stres, który wypełniał żyły trwogą, ale i podekscytowanie, jakoby każda sekunda oczekiwania gładziła po brzuchu potwora ukrywającego się gdzieś w jego trzewiach.

            Z zadumy wyrwało go ciche stukanie o szybę. Nieprzytomnie rozejrzał się wokół, a gdy wzrok przedarł się przez ciemność zauważając szczupłe nogi odziane w obcisły materiał, przestał myśleć. Uchylił drzwi do samochodu, po czym rozpostarł je szeroko, aby opleść dłonią nadgarstek tajemniczego człowieka i wciągnąć go do środka. Uprzednio odpowiednio manipulował wolną ręką, tak, aby usiadł okrakiem na jego silnie umięśnionych udach.

            Wiedział kim był. Wiedział, że ten, którego bez precedensów przyciągnął do siebie to Bill. Nikt inny nie mógł wiedzieć o tej schadzce, a cała noc należała do nich. Z całym jej pięknem zaklętym między drgającymi atomami powietrza.
           
            - Myślałem, że ten moment nigdy nie nadejdzie… - wyznał czule, ściszonym tonem głosu. Silne ramiona Toma oplotły ciasno jego ciało, tak ciasno, jakby zamykał go w żelaznej klatce, od której klucz wyrzucił za okno. Wetknął nos między kosmyki ciemnych włosów, racząc się ich słodkawym zapachem, który mógłby przysiąc, że czuje po raz pierwszy w życiu. Zresztą, odkąd pierwszy raz poznał smak i zapach jego ciała wiedział już, że mógłby rozpoznać go w tłumie pośród setek obcych mu twarzy. Należał do niego, więc już samo to czyniło go wyjątkowym i niepowtarzalnym.

            Tom posiadał pewną blokadę przed okazywaniem uczuć. Wolał udowodnić je czynem, niż słowem ponieważ w przeszłości ludzie mówili mu, że słowa to tylko słowa, a liczy się nie to, co mówimy, a to, co robimy. Wydawało mu się, że widzieli go jedynie przez pryzmat słów, jakie wypowiadał, nie wierzyli, że miłość ma odzwierciedlenie w rzeczywistości. Toteż nauczony błędami przeszłości, w ten związek pragnął wcielić więcej, starał się bardziej, mocniej mu zależało… Jednak gdzieś tam, w oddali, paliła się lampka ostrzegawcza, którą starał się zignorować. Przecież zaangażowanie to rzecz całkiem normalna, nieprawdaż…? Nie ma w tym nic złego, kiedy pozwolimy sobie na zależność od drugiej osoby, kiedy pozwolimy jej stać się całym naszym światem. Niemniej jednak wiedział, że jest jeszcze dość młody i także musi się wiele nauczyć.

            - Bez ciebie każda sekunda jest jak wieczność - Bill zaśmiał się przez jego gwałtowność. Kochał to w nim, to, że jest wiecznie spragniony i tylko sobie znany sposób pociąga za odpowiednie struny w jego ciele by wydobyć z jego gardła najpiękniejszą gamę jęków i westchnień. Nie przypuszczał, że seks może być tak przyjemny, dotykać głęboko, łechtać jego wrażliwość tak lekko, jak stopy kroczące po dywanie utkanym z delikatnych płatków kwiatów.

            - Kocham to ciało, jesteś piękny… - Tom mruknął bardziej do siebie, niż do niego, po czym szybkim ruchem pozbył się materiału, jaki okrywał jego tors. Poczuł przypływ adrenaliny przez fakt, że ktoś mógł ich zobaczyć – nie martwił się tym jednak, znajdowali się na totalnym odludziu, zamknięci w czterech ścianach samochodowych blach… Oparł dłonie po wewnętrznej stronie jego ud i zaborczym pociągnięciem zsunął je, aż do jego kolan. Usta przyparł do jego szyi, wędrując wzdłuż tętnicy kryjącej się za bladą skórą, ścieżką pocałunków i drobnych przygryzień. Oddychał nim, niczym najdroższym opium, uzależniając się i pragnąc coraz mocniej. Pragnienie nagliło go, stąd wiedział, że nie zdoła powstrzymywać się zbyt długo. Chciał go mieć, już, teraz, bez grama sprzeciwu! Musiał go mieć… Jeżeli nie chciał umrzeć z pragnienia jak wędrowiec na pustyni. Zsunął dotyk warg niżej, po czym okrążył językiem jeden z jego sutków, pociągając w swoją stronę metalową ozdobę, która w nim tkwiła.

            W Billu zagotowało się z nadmiaru wrażeń. Znowu mu to robił… Był o wiele bardziej doświadczony niż on, stąd byle dotyk doprowadzał go do obłędu i był gotów zacząć krzyczeć, żeby przestał i wziął go jak najprędzej. Wplótł długie palce w czarne włosy partnera, po czym mocno odchylił jego głowę w tył, by odnaleźć jego usta i wpić się w nie wygłodniały niczym wilk. Ich języki od razu splotły się ze sobą pogrążając w namiętnej pieszczocie, a Tom, wykorzystując ten moment, odpiął sprzączkę jego paska, aby poluzować splot spodni na jego biodrach. Przesunął dotyk dłoni na jego lędźwie, po czym sprytnie wsunął opuszki palców za gumkę jego bokserek i spłynął niżej, dopóki nie zacisnęły się na jędrnych pośladkach, które idealnie wpasowywały się kształtem w jego dłonie. Bill westchnął prosto w jego rozchylone wargi, wbijając długie paznokcie w skórę na jego barkach. Jasna cholera, co on z nim wyprawiał…? Budził do życia te partie jego istnienia, które pozostawały uśpione do momentu, w którym jakimś cudem trafili na siebie upojeni alkoholem.

            Poczuł jak opuszki palców Toma zakradają się w okolice wejścia w jego ciało, jak nieśmiało muskają pierścień mięśni strzegący przyjemności, którą mógł mu ofiarować. Jednak jeszcze nie teraz, jeszcze chwila… Bill chciał go nagiego, chciał go podziwiać i napawać widokiem rozpościerającym się przed jego powiekami.

            - Poczekaj… - mruknął, jednak Tom był nieugięty. Jego dłoń sprawiała, że wzdłuż kręgosłupa młodszego przebiegł silny dreszcz, który zdołał doszczętnie go zniewolić. Zagryzł z całych sił wargę, a jego determinacja chwilowo przejęła kontrolę nad męskim podążaniem prosto ku jaskini rozkoszy, którą definitywnie będzie akt, który zakończy wszystkie przyjemne tortury, jakie Tom dla niego przygotował. – Poczekaj, mówię.

            - A wiesz gdzie to mam? – odpowiedział natychmiast Tom, ale Bill był szybszy. Był rad, że jego partner wcześniej odsunął fotel kierowcy o kilka centymetrów w tył, przez co teraz mógł zniżyć się i oprzeć kolanami o podłogę; rozchylił je kusząco, po czym uniósł ramiona w górę i związał długie, czarne włosy w kucyk, bez grama wstydu wpatrując się w jego oczy. Ten przełknął głośno ślinę i zamrugał gwałtownie powiekami, ponieważ wiedział, że to, co się teraz stanie będzie czymś, co wywoła chaos w jego wnętrzu… Coś, co napędzi machinę do działania i w żaden sposób nie będzie mógł się zatrzymać. Zresztą, czy już nie było za późno, aby jakkolwiek móc to zrobić?

            Puścił jego słowa mimo uszu i silnym pociągnięciem rozpiął rozporek jego spodni. Tom uniósł biodra, przez co jego palce zsunęły niepotrzebny materiał wraz z bokserkami do poziomu kostek, po czym oparł dłonie o jego kolana, rozchylając jego uda, by mieć lepszy dostęp do jego nabrzmiałej już męskości. Ujął ją pewnie u nasady i przesunął w kierunku główki, a kciukiem naparł mocniej na ujście cewki moczowej. Tom gardłowo westchnął, przymykając na moment powieki i mocno je rozchylając. Jego erekcja stawała się twardsza z każdą sekundą, a każdy dotyk bardziej intensywny i przyjemny. Bill schylił głowę i objął go wargami, docierając koniuszkiem języka w każdą nierówność wrażliwej skóry, czując ją i pieszcząc intensywnie. Akompaniamentem ich zbliżenia była cisza igrająca między liśćmi drzew znajdujących się nieopodal, skrzypienie fotela i jęki rozkoszy, jakie obaj z siebie wydobywali…

            Wsunął dłonie pod materiał jego koszulki, drażniąc paznokciami skórę na jego podbrzuszu i pnąc się wyżej, dopóki jego palce nie spoczęły na umięśnionej piersi partnera. Przesunął nimi wzdłuż jego boków i oparł na szczupłych biodrach, w tej samej chwili docierając ustami do nasady jego podniecenia. Tomowi zaczęło szybciej bić serce, a powietrze w jego płucach zdawało wręcz ciążyć. Tak, jak zawsze był gotów dręczyć go dopóki nie zaskoczy ich świt, tak teraz wszystko, czego chciał, to osiągnięcie spełnienia w jego wnętrzu.

            Pociągnął go na siebie, niecierpliwymi dłońmi klucząc po chętnym, odsłoniętym ciele. Bill czuł jego erekcję wbijającą się w skórę po wewnętrznej stronie jego uda, z momentu na moment spalając się w ogniu pożądania. Jak można kochać tak mocno, jak można pragnąć mocniej, niż zeschnięta ziemia pragnie deszczu…? Wszystko, o czym wiedział to fakt, że jeszcze moment i rozpłynie się w nicość niczym dym. Tom pozbył się resztek ubrań oblekających jego ciało, po czym obrócił go tyłem do siebie, obsypując obnażone ramiona deszczem zwiewnych pocałunków. Dłoń wsunął między jego uda, skrzętnie omijając sterczącą z wyczekiwania męskość, po czym spłynął niżej, tam, gdzie najbardziej chciał się teraz znaleźć. Palce wolnej dłoni wsunął między rozchylone wargi kochanka, a ten ochoczo oplótł się wokół nich językiem, wbijając jego koniuszek w ich opuszki i okrążając, a gdy miał dosyć, ponaglił go delikatnym przygryzieniem.

            - Niecierpliwiec… - mruknął zachrypniętym głosem, odnajdując między jego pośladkami słodką tajemnicę strzegącą niewinności Billa. Ale czy on kiedykolwiek był niewinny…? Mógłby przysiąc, że za twarzą anioła czai się diabeł, który gotów jest na wszystko, byleby osiągnąć swój cel. Co najlepsze – wcale mu to nie przeszkadzało, a intrygowało dziwnie, jakoby byli dwiema połówkami jednej całości.

            Bill nie zdążył skomentować jego zwięzłej wypowiedzi, kiedy poczuł jak niczym intruz wbija się w jego ciało. Najpierw jeden palec, później drugi, którymi poruszał na boki i wbijał głębiej, ocierając o wrażliwe ścianki, które powoli zaczynały robić się wilgotne. Nerwowo zwilżył wargi językiem i jęknął przeciągle, odchylił głowę w tył i oparł się potylicą o umięśnione ramię Toma. Oplótł palcami nadgarstek Toma, gdy paznokcie drugiej dłoni wbił w wewnętrzną stronę jego uda.

            - Wejdź we mnie… - jęknął błagalnie, wykonując kilka sugestywnych ruchów biodrami.. – To trwa stanowczo zbyt długo… - Tom nie ociągał się, automatycznie uwalniając dłoń od poprzedniego zajęcia. Nakierował atut swojej męskości na jego wejście, wnikając w niego zaledwie jej koniuszkiem.

            A Bill doskonale wiedział, co ma zrobić. Złączył kolana ze sobą, opierając się dłońmi o te należące do partnera, powoli nasunął się na niego, dopóki cała jego długość nie zniknęła w czeluściach jego ciała. Wiedział, że daje mu jeszcze większą ciasnotę, lepsze schronienie, cudowniejsze doznania… Taniec bioder, który z każdą sekundą robił się bardziej szalony, a cały akt zakrawał o zwierzęcą pasję. Docisnął się plecami do klatki piersiowej Toma, zarzucając ramię za siebie tak, aby wbić paznokcie w skórę na jego karku.

            Sami nie wiedzieli ile czasu upłynęło, ile słów padło z ich ust. Ile razy powiedzieli w myślach: „kocham cię”, choć żaden nie miał odwagi, aby wypowiedzieć głośno czułe wyznanie… Pędzili ku bramom niebios i miłosnej agonii w zatrważającym tempie, dopóki uda Billa nie zaczęły drżeć, a Tom nie wyszedł naprzeciw jego ruchom. Przyspieszone oddechy i dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa, światło, które westchnieniem rozkoszy przykryło ich świat łuną obezwładniającej przyjemności.

            Byli dla siebie stworzeni i żyli dla siebie, stąd opadając z swojego własnego nieba, Bill zebrał w sobie całą odwagę jaką miał i wypalił:

            - Myślę, że zakochałem się w tobie bez pamięci i… Ja… Ja cię kocham, Tom.

            Tom uśmiechnął się pod nosem, wolno gładząc go po udzie. Jego serce było lekkie jak obłok płynący po lazurowym niebie i nie chcąc więcej niedopowiedzeń, odpowiedział bez ogródek:

            - Kocham cię, Bill.
~

Noc zawitała już w jego rzeczywistości, kiedy leżał w łóżku, tępo wpatrując się w sufit. Pamiętał wszystko, co się wydarzyło w dniach, w których mógł poszczycić się mianem szczęśliwego człowieka… Człowieka pełnego marzeń i celów, które pragnął spełnić. Co się z nim stało, że zaledwie zawód na ukochanym sprawił, że odechciało mu się starać i zachowywać pozory? Kimże był, że jednego dnia przepełniała go motywacja do działania, a drugiego nie chciał wychodzić z łóżka i witać się nawet z tymi, których dopuszczał blisko siebie i których nawet uważał za przyjaciół? Teraz, kiedy nie miał nic do roboty, a bezsenność męczyła go niczym kat, zastanawiał się. Gdyby świat inaczej ułożył jego życie, gdzie znajdowałby się teraz…? Czy nie miałby się gdzie podziać i wynajmował mieszkanie, pracując w sklepie spożywczym za marne pieniądze? A może, gdyby był tylko zwykłym człowiekiem, który nie jest ani sławny ani bogaty, mógłby mieć szczęście w miłości?

Nagle usłyszał, że ktoś wchodzi do jego sali i cicho zamyka za sobą drzwi. Uważne kroki, które zmierzały wprost do miejsca, w którym, udając, że śpi rozmyślał nad swoim życiem i tym, czy zostało w nim cokolwiek z człowieka, którym był wcześniej. Szuranie nóg krzesła o podłogę, które zamilkło dopiero tuż obok niego. Zamarł. Kto do cholery przesiaduje tutaj po nocach? Kto ośmiela się przeszkadzać mu, kiedy potrzebuje samotności? Ukradkiem uchylił jedną powiekę, jednakże ciemność była nieprzenikniona i nie mógł nic zauważyć. Zaklął wewnętrznie na to, jak ironiczny jest los, jednak zaprzysiągł sobie, że nie zdradzi się teraz, nie powie głośno, żeby dana persona odwróciła się na pięcie i wyszła. Zżarła go ciekawość, stąd udając pogrążonego we śnie, oddychał tak spokojnie jak wcześniej.

Poczuł, jak czyjaś dłoń wodzi po pościeli tuż obok jego dłoni, po czym łapie ją i splata jego palce ze swoimi. Chciał przełknąć ślinę, jednakże siłą woli zmusił się do tego, aby tego nie robić.

            - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz… Niczym się nie martw, bo to, co się dzieje jest skutkiem tego, co niegdyś narobiłem. Chciałem dla ciebie wszystkiego co najlepsze, a wszystko, czego dokonałem to przeciwieństwo pierwotnych zamiarów. Tyle chciałbym ci powiedzieć, tyle chciałbym naprawić, chciałbym cię odzyskać… Poczuć smak twoich ust, słuchać twojego śmiechu, denerwować się przez twoje bzdurne zachowanie. Chciałbym cię chronić, a tymczasem dałem się zmanipulować, oszukać osobom, które nigdy nie powinny mieć wpływu na to, co czuję do ciebie i na to, co robię. A teraz, niczym ostatnia łajza przychodzę do ciebie wieczorami kiedy już śpisz i mówię. Bo co mam zrobić? Tylko nieprzytomny nie jesteś w stanie wywalić mnie za drzwi. Gdybym mógł wrócić do tamtych czasów, powiedziałbym sobie samemu, żebym nie robił nic głupiego, bo wszystko, czego pragnę mam w zasięgu swoich dłoni. Śpij dobrze, Bill… Pójdę już.

            Za drzwiami wybuchło jakieś poruszenie i było słychać hałas. Tom machinalnie puścił jego rękę i zmarszczył czoło, nasłuchując i nie wiedząc, że Bill jest w szoku tak głębokim, iż żadne słowa nie byłyby w stanie wyrazić tego odpowiednio. Zamarł jak szmaciana kukiełka, jak metalowy słup przyrośnięty do ziemi. Był wzruszony i wściekły, smutny i szczęśliwy, niepewny i… zaciekawiony.

            Może to była odpowiednia chwila, aby dotrzeć do prawdy u źródła, tam, gdzie wszystko się zaczęło i od kogo się zaczęło. Musiał odnaleźć sprawców i umiejętnie wyciągnąć każdy, nawet najdrobniejszy szczegół z ich gardeł. A później uda się ze wszystkim do Toma, aby potwierdzić zasłyszane wersje, albo, zupełnie im zaprzeczyć. O ile nie zapomni o tym jak już się obudzi.

            - Gdzie jest ten pieprzony Kaulitz, kiedy go potrzeba?! – usłyszeli, jednakże żadne z nich nie chciało się ruszyć. Tom jednak podniósł się z miejsca i wyszedł zaraz po tym, jak gwar i szmer ucichł, pozostawiając Billa samemu sobie. Ten zaś był pewien, że wszystko to, co się wydarzyło wmówi sobie jako jedno z jego sennych wyobrażeń. Bo tak do końca nie był pewien czy to, co się stało to prawda czy może śnienie na jawie, a dużo łatwiej było nie wierzyć i przyjemnie się zaskoczyć, niż wierzyć i poczuć, jak zawód przecina twoje serce na wskroś i sprawia, że ufność odpływa w niepamięć jakby była jedynie wytworem wyobraźni pijanych poetów.

6 komentarzy:

  1. Hmm, ale tu ciekawie.
    Podoba mi się to mieszanie czasów akcji, chociaż na początku nie mogłam się w tym zorientować, ale teraz stawiam przy tym plus. Wiemy, co było wcześniej, wiemy, co jest teraz. Ciekawa jestem, czy to się później jakoś ze sobą połączy w jedną całość.
    Najbardziej zaskoczyłaś mnie Tomem lekarzem! O rety, nie mogłam się temu nadziwić, ale potem przypomniał mi się tekst z jakiegoś serialu - Doktor Sexy - i sobie pomyślałam, że może jednak to niezły pomysł... ;)
    Dużo weny, wiary i radości w nowym roku :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej... Niezmiernie miło mi czytać o Twoich odczuciach, jak i o tym, że zdołałam zaciekawić chorymi wizjami swojego umysłu. A tam, wewnątrz mojej głowy wszystko jest dopracowane i skończone, wystarczy jedynie przelać myśli w słowa. :)
      Hahaha, tak! Doktor Sexy idealnie pasuje do Toma, chociaż czasem wspaniały wygląd może skrywać zniszczoną psychikę.
      Za życzenia dziękuję raz jeszcze i nawzajem. :*

      Usuń
  2. Aaa! Nie pomyślalabym nawet, że Nowa część pojawi się tutaj tak szybko, a jednak! Miłe zaskoczenie :) szczerze mówiąc ją też na początku nie ogarnialam ppmieszanych czasów, ale teraz wszystko jest w porządku, oczywiście to dodaje całemu opowiadaniu takiego charakterystycznego klimatu, lubię to. W ogóle jestem zdania, że takiego opowiadania, tak pisanego z doskonałym pomysłem nie da się nie lubić. Rozczulilo mnie to przychodzenie Toma w nocy do Billa, kiedy ten udaje, że śpi. Myślę, że kiedy jeszcze się tak nagada to ten mały uparciuch w końcu mu wybaczy. A skoro wszystko masz dopracowane do konca, to mam nadzieje, ze sprawnie będzie ci się pisało kolejne części, i że równie szybko jak ta będą się tutaj pojawiać. I wszystkiego najlepszego w Nowym roku kochana! :)*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, czasem zdarza mi się wystartować jak rakieta kosmiczna, a z racji, że ostatnio trochę mnie wcięło, chciałam skrócić czas oczekiwania.
      Wiedziałam, że pomieszane czasy na samym początku mogą być problemem, jednakże o to chodzi w tej historii, aby dać wgląd w to, jak wyglądało ich życie, ich miłość, ich więź. To, co razem przeszli i jak mocno uzależnili od siebie, dlaczego ból trwa od lat i nie chce minąć.
      Zanim Bill otworzy się i wybaczy, nieźle da Tomowi popalić, ale ten nie poddaje się nigdy, nawet wtedy, kiedy upadnie i obije sobie pośladki.
      Strasznie lubię Twoje komentarze, są takie motywujące i optymistyczne... Dziękuję za każde słowo i życzę Ci tego samego. :*

      Usuń
  3. Jestem i ja. To, że kocham Twój styl to chyba już doskonale wiesz.
    Podobała mi się ta część, a wiesz dlaczego? Bo wnosi wiele nadziei, że jednak między nimi poukłada się. Tom zbłądził, ale przecież kocha go wciąż tak samo, niezmiennie i nie może o nim zapomnieć. Rozczuliła mnie ostatnia scena...
    Pisz kochana, pisz! Czekam niecierpliwie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie da się zapomnieć miłości życia, nie da się wyrzucić jej z pamięci. Na każdym kroku przyłapujesz się na tym, że każdego partnera porównujesz do tego, którego Twoje serce pokochało najbardziej...
      <3 Buziaki.

      Usuń