ROZDZIAŁ
VII
“His
window's open anytime he's home, but now it's locked up at last,
He gonna
get beaten playing with the dark, innocence under attack.
He was bound to be stabbed in the back, all for some fun in the sack”.
He was bound to be stabbed in the back, all for some fun in the sack”.
Do budynku wpadł tak prędko, jak
burza z piorunami. Niczym wściekły byk, taranował po drodze ludzi, których miał
w głębokim poważaniu. Teraz to nie było dla niego istotne, miał inne
priorytety. A największym z nich była wiedza, rozwiązanie zagadki, która
męczyła go i spędzała sen z powiek. Gdyby był mądrzejszy, dowiedziałby się już
wcześniej, ale oczywiście musiał zignorować podszepty rozumu. Tak, jakby
racjonalne myślenie kiedykolwiek go zawiodło… Wszystko, czego mógł się spodziewać
ze swojej strony to ochrona wrażliwych struktur jego duszy, tych, które nie
zapomniały jeszcze jak to jest być człowiekiem.
Pchnął
ciężkie drzwi gabinetu swojego przyjaciela, a nie napotykając oporu z ich
strony, przekroczył pewnie próg. Oparł się plecami o drewnianą płaszczyznę i
splótł ramiona przed klatką piersiową, wpatrując się w starszego człowieka
niczym drapieżca w swoją ofiarę.
- Tom… Czy
ciebie czasem nie powinno tu nie być? – rzucił kwaśno, spoglądając na niego
sponad swoich okularów.
- Mało mnie
to obchodzi. I nie wyjdę stąd dopóki nie wyjaśnisz mi co tu się do cholery
dzieje!
- A co ma
się dziać? Oprócz tego, że wpatrujesz się we mnie jak sęp w padlinę? – zapytał
ironicznie, spokojnie przeglądając resztę swoich notatek.
W Tomie aż
zagotowało się z bezsilnej złości. Jak mógł być tak bezczelny i udawać, że nic
się nie dzieje, kiedy tak naprawdę działo się wszystko, a może nawet jeszcze
więcej? Odepchnął się plecami od twardej powierzchni drzwi po czym podszedł
bliżej; oparł dłonie o blat biurka i nachylił się nad Jonathanem.
- Mówię o
tym, o czym nie chciałeś powiedzieć mi wczoraj. Słucham.
Jonathan
zadrżał i poluzował splot krawatu pod szyją, po czym westchnął. No tak, nie ma
innego wyjścia, musi powiedzieć… Oparł się wygodnie o oparcie swojego biurowego
fotela, zsunął okulary z nosa i odłożył je na biurko. Potarł kciukami kąciki
oczu, po czym wzdrygnął się i wbił zmęczony wzrok w brązowe tęczówki młodego
lekarza. Nie wiedział nawet jak ma zacząć; od czego zacząć… Jak ma mu wyjaśnić?
Jak ma dobrać odpowiednie słowa, aby ten człowiek nie zrozumiał go opatrznie?
- Widzisz,
ten drugi wypadek… - zaczął, jednak chrząknął i się poprawił. – Był wypadek,
gdzie ucierpiały dwie osoby. Jedną musieliśmy wprowadzić w stan śpiączki
farmakologicznej, a druga oprócz kilku ran, zadrapań i wstrząsu mózgu, nie
doznała poważniejszych obrażeń. Mówili o tym w wiadomościach, tak przy okazji –
zatrzymał się.
- Wciąż
mówisz omijająco. Kto to?
- Tom,
słuchaj… Posłuchaj mnie jako przyjaciela, ja wiem, że T-…
- Kto?
- Bill
Trumper i jakaś dziewczyna – wyrzucił z siebie za jednym zamachem, po czym
zacisnął dłonie w pięści. Bóg jeden wiedział jak bardzo nie chciał mu o tym
mówić, ale z dwojga złego lepiej, że dowiedział się od niego, niż jakby przypadkiem
wpadł na młodego modela na jednym z korytarzy. Poza tym ta sprawa była objęta
ścisłą tajemnicą i nie mógł ot tak powiedzieć, bo wiedział, że mógłby liczyć
się z poważnymi konsekwencjami. Gdyby któremuś z bogatych pacjentów nie
spodobało się wyjawienie sekretu, mógłby zostać pozbawiony prawa do wykonywania
zawodu, a jak łatwo się domyśleć, nie chciał tego. Pomoc i leczenie ludzi było
pasją jego życia, bez tego hobby, przepadłby z kretesem. Zabakarydował w swoim
apartamencie, w fotelu przed telewizorem, z puszką piwa w ręce i pilotem w
drugiej i nie chciałby nawet słuchać o tym, że może prowadzić inne życie od
tego, które widzi w tej chwili.
Tom zamarł
w miejscu. Przestał się ruszać, nawet powietrze nie znajdowało drogi ujścia z
jego płuc. Wszystkie jego lęki, cały strach… Wszystko znalazło ujście w tej
chwili. Przestrzeń zaczęła zwężać do rozmiaru pudełka po zapałkach, a on czuł
się uwięziony. Uwięziony jednej z cel swojego mózgu, w labiryncie nieporozumień
i niedopowiedzeń. Wiedział jednak, że lepsza najgorsza prawda niż najsłodsze
kłamstwo, stąd zebrał całą siłę jaką w sobie miał, żeby odetchnąć ciężko. Jego
umysł wypełniała pustka, a czasem pustka to nic innego jak multum myśli i
odczuć, których nie sposób ubrać w słowa.
- Możesz mi
powiedzieć gdzie go znajdę? – zapytał niemal błagalnie. Jeżeli nie dowie się od
niego, znajdzie inny sposób, żeby odnaleźć tą przeklętą salę. Dosyć już
nieporozumień! Dosyć! Musiał go zobaczyć i to jak najprędzej. Życie właśnie
dało mu lekcję, że nie można zwlekać, ponieważ nigdy nie wiadomo, kiedy
zawiłość losu sprawi, że wyjaśnienia staną się niepotrzebne. Nigdy nie wiadomo
za którym rogiem czyha śmierć. Z życia trzeba brać garściami, cieszyć się każdą
sekundą i nigdy nie zwlekać. W przeciwnym razie można żałować, że nie miało się
odwagi ku temu, aby spełniać marzenia.
- 114 –
odpowiedział lapidarnie, a zdawać się mogło, że nim skończył, Toma już nie
było.
~
Puścił się
biegiem przez korytarz, a kiedy przystanął zorientował się, że ciężko dyszy. No
tak, jego kondycja pozostawiała wiele do życzenia, choć kiedy wyciskał z siebie
siódme poty na siłowni, nigdy nie narzekał. Wiedział, że robi to dla siebie i
dlatego, żeby nie zgnuśnieć podczas dni wolnych, czy wtedy, kiedy nie miał do
roboty nic więcej, ponad wpatrywaniem się w ściany i sprawdzaniem lodówki po
raz siedemdziesiąty dziewiąty tak, jakby jakimś cudem coś ciekawego zdążyło się
w niej pojawić nie mając możliwości zrobienia zakupów. Spojrzał na plakietkę z
numerem, która została zawieszona mniej więcej pośrodku drzwi strzegących
sekretów jednej ze szpitalnych sal. Wiedział, kto znajduje się za nimi,
wiedział, że obraz, jaki ujrzy może być nieprzyjemny. Wyrzucał sobie w duchu,
że nie był w stanie go ochronić… Nie mógł być przy nim w chwili, w której
najbardziej go potrzebował. Może, gdyby zaistniała taka możliwość, role
odwróciłyby się? Może to on, Tom, leżałby za tymi szpitalnymi drzwiami obolały,
a Bill byłby zdrów, w pełni sił. Może. Słowo tak odległe i irytująco
frustrujące. Może. Gdyby tylko mógł zamienić pragnienia w rzeczywistość,
zrobiłby to.
Ułożył dłoń
na klamce i zawahał się przez chwilę. Czy powinien nagabywać go swoją
obecnością, kiedy potrzebuje spokoju…? Przecież wiedział w jaki sposób
podchodzi do jego osoby i, że jego przybycie zostanie przywitane ozięble. Mimo
wszystko postanowił być silniejszy od potworów zamieszkujących we wnętrzu jego
umysłu i zrobił krok na przód. Uchylił drzwi, po czym przekroczył pewnie próg i
omiótł spojrzeniem salę.
Dostrzegł
Billa siedzącego na skraju łóżka, wpatrywał się w coś intensywnie, z
nieodgadnionym wyrazem twarzy. Zdawał się tak słodko bezbronny, tak kruchy;
idealny, dokładnie taki, jakiego uwielbiał go najbardziej. Ten człowiek, który
jawił się przed nim był niczym wspomnienie. Blada skóra, wąskie barki, szczupłe
ramiona. Oddychał spokojnie, choć jego twarz pełna była drobnych zadrapań i
głębokich skaleczeń. Kto, do jasnej cholery, ośmielił się go skrzywdzić…?
Mógł
odpłynąć łodzią swoich snów dalej, kiedy cierpki komentarz Billa zwrócił go
światu rzeczywistemu.
- No nie… Znowu ty?
Postanowił
rzucić jego ton mimo uszu, ruszając w jego kierunku. Milczał jak zaklęty, a
choć zazwyczaj w takich sytuacjach jego umysł wypełniało multum myśli, tak
teraz istniała jedynie pusta przestrzeń złożona z miliardów tajemnic. W dodatku
zapisanych w języku, którego nie znał. Uśmiechnął się delikatnie, po czym
przysiadł obok niego i złożył dłonie w koszyczek zawieszając je między
rozchylonymi kolanami. Chciał mu tyle powiedzieć, ale od czego zacząć…?
- Jakbyś
zapomniał, jestem tu lekarzem, a ty pacjentem – wywinął się zgrabnie,
automatycznie wyrzucając sobie infantylność. Dlaczego akurat teraz zabrakło
odwagi, aby strzelić czułym wyznaniem, dlaczego? Mógł coś zmienić! Teraz,
natychmiast! A, może, po prostu nie chciał się spieszyć? Może zamiast próbować
coś na nim wymusić, postawi na spontaniczność jednocześnie zmuszając go do
swojego towarzystwa. Choć Bill był wolnym duchem wiedział, że obecność mu
imponuje. Nawet wtedy, kiedy rzuca kąśliwe uwagi i się denerwuje wie, że jest
ważny. I takim sposobem najłatwiej można go do siebie przekonać. Zawsze był
ciężki, ale jeżeli tam w środku wciąż jest coś z młodego chłopaka którego znał,
właśnie znalazł dobry sposób na to, aby do niego dotrzeć.
- Aha, i co? Mam niby uwierzyć, że
tylko to tobą powoduje? – prychnął, zakładając ręce przed klatką piersiową.
Jego usta wykrzywiły się w grymasie bólu, na co Tom zareagował tak, jak na
lekarza przystało. Oplótł jego nadgarstki palcami i zmusił, aby opuścił ramiona
do poprzedniej pozycji. Z tego, czego się dowiedział po drodze, miał zwichnięty
bark i nie powinien się przemęczać.
W tym
momencie, dla Billa, świat stanął w miejscu. Gdy poczuł na swojej skórze dotyk
spracowanych dłoni, przez chwilę zapragnął schować się w ramionach silniejszego
mężczyzny i pozostać tam tak długo, dopóki świat nie upomni się o nich. Dopóki
nie będą musieli biec, dopóki mogą rozkoszować się chwilą. To była sekunda, a
może jej ułamek. Bo pragnienie tak prędko, jak się pojawiło – odeszło.
Przegonione przez drzazgę tkwiącą w sercu, która mimo czasu, wciąż potrafiła
sprawić, że kwiliło żałośnie, chcąc rozpłynąć się w nicość i zapomnieć.
Zapomnieć o nim, o wszystkich dobrych i złych chwilach. Tak, jakby to wszystko,
przez co razem przeszli – nigdy nie istniało.
- Mam swoje
powody. Pierwsze co przyszło mi do głowy, jak do jasnej cholery się w to
wpakowałeś? – Tom odpowiedział pytaniem na pytanie.
- A może ty
mi powiesz? Nie pamiętam zbyt wiele.
Bill
odrzucił na moment gorycz jaką w sobie miał, całą żółć i złośliwość. Musiał się
dowiedzieć nawet, jeżeli oznaczało to spoufalanie się z wrogiem. No i, co stało
się z Olivią?
- Moja
wiedza jest ograniczona – skłamał, marszcząc brwi. To nawet nie było kłamstwo,
a niewinne mijanie się z prawdą. Nawet jeżeli chciałby, nie mógł mówić teraz.
Nie teraz, kiedy Bill wciąż był w szoku i mógł zrobić coś głupiego. Tom
wiedział, że jest do tego zdolny, toteż postanowił, że najistotniejsze
szczegóły zostawi na potem, a może do tego czasu zdoła sobie przypomnieć co
nieco. Spojrzał niepewnie na swojego towarzysza. Pierwsze, co rzuciło mu się w
oczy to, że jego wzrok nie wyrażał wrogości po raz pierwszy od dawna, więc może
są na dobrej drodze ku temu, aby wszystko odkręcić…? To, co zobaczył dało mu
nadzieję, ale i siłę, żeby się nie poddawać. – Z tego, co się dowiedziałem
okazało się, że znalazłeś się w tej sytuacji ponieważ utknąłeś wraz z koleżanką
w samochodzie staranowanym przez ciężarówkę. Chyba, o ile moja wiedza nie jest
błędna. Jakimś cudem wyszedłeś z tego bez szwanku, z kilk…
- Omijasz
temat, albo czegoś mi nie mówisz, Tom. A może powinienem zwracać się do ciebie
per doktorze Kaulitz? – uśmiechnął się, na co mężczyzna musiał zdusić w sobie
pragnienie, aby się roześmiać. – Co z Olivią? Gdzie leży? Jak się czuje? –
zalał go lawiną pytań, starając się zachować neutralny wyraz twarzy choć
wiedział, że z głowy odpłynęła mu cała krew.
Tom poczuł,
że zaczyna się stresować. Nigdy nie lubił przekazywać rodzinom złych
informacji, ponieważ czuł ich ból głęboko w sercu i nie mógł go stamtąd
wygonić. Teraz, zakładając kolejną z masek na twarz, westchnął ciężko.
- Bill… -
zaczął łagodnie. – Nie jestem odpowiednią osobą, żeby przekazywać takie
informacje. Musisz odpoczywać i dojść do siebie, później przyjdzie czas na
wyjaśnienia.
- Nie
obchodzi mnie to. Chcę wiedzieć co się stało w tej chwili.
- Wciąż
jesteś w szoku i musisz odpoczywać. Zaraz, czy Ty wyrwałeś wenflon? - Tom utkwił
wzrok w kablu zastygłym w niewidzialnej materii, po czym zwrócił go na zgięcie
łokcia młodego pacjenta i zagryzł dolną wargę. Bill nigdy nie lubił kroplówek,
ale takiej niesubordynacji się po nim nie spodziewał… Można było mu wiele
zarzucić, ale nigdy tego, że był głupi czy nie dbał o swoje życie. On kochał
żyć. Nie znał nikogo, kto miałby tyle energii i potrafił rozwiązać każdy
problem. Nigdy się nie poddawał, zawsze zarażał ludzi swoim optymizmem. Więc
co, do jasnej cholery, się stało…? Dlaczego był tak nieodpowiedzialny, kiedy
powinien w spokoju poczekać, aż kroplówka ureguluje poziom elektrolitów w jego
krwi, wzmacniając organizm. Bill obdarzył go ironicznym spojrzeniem, po czym
skinął głową.
- Jaki ty
jesteś głupi, nie mam słów. Muszę zawołać pielęgniarkę. – mówiąc napotkał wzrok
Billa mówiący coś, co można było odczytać jak: „Spróbuj mi to założyć. No
spróbuj, skoro wiesz, że nienawidzę kroplówek”. Kontynuując swój monolog,
dopowiedział jeszcze: - Nie stawiaj się choć ten jeden raz. Z powodu współpracy z lekarzem, a właściwie to ze mną,
nie będziesz miał problemów, a możesz wynieść jedynie korzyści.
- Wiesz, że
flirtowanie z pacjentami jest surowo zabronione? – uniósł brew w górę,
uśmiechając się wymownie.
- Jakbym
kiedykolwiek przejmował się przyjętymi normami, poza tym nikt tu nie flirtuje.
- Jeszcze
nie, Tom. Jeszcze nie. – zaśmiał się, wiedząc, że mężczyzna posiada konkretny
cel swojej wizyty i nie podda się dopóki on, Bill, nie wysłucha wszystkiego, co
ma do powiedzenia. Co najgorsza, ten coraz częściej rozważał taką opcję i był
wręcz przerażony, że w końcu się podda. Tak długo był sam, a on był tak blisko,
więc może…? Zdradził go. Nie ma takiej opcji. – Idź po tą pigułę.
Dla Toma to
było idealne wyjście z niezręcznej sytuacji. Rzucił szybkie: „poczekaj”, po
czym wyszedł na korytarz, aby poprosić jedną z koleżanek o pomoc przy
niesfornym pacjencie. Pacjencie, który dla każdego był tylko jednym z wielu, a
dla niego był pierwszym i ostatnim… Był tym, który uratował go w chwili, kiedy zaczął
zatracać się w znieczulicy, zgryzocie i niemocy zmienienia tego, co już zostało
zrobione.
~
Czy ten dzień mógł być lepszy?
Wszystko układało się po jego myśli, odniósł ogromny sukces w pracy i podpisał
kontrakt ze znanym domem mody. Przecież zawsze do tego dążył, a teraz, kiedy
spełniały się jego marzenia, zdawać by się mogło, że nigdy nie było i nie
będzie lepiej. Chciał już wrócić do domu i podzielić się wszystkim z miłością
swojego życia. Wiedział, że czekał na niego. Czekał z otwartymi ramionami, aby
powitać go jednym ze swoich szczerych uśmiechów, czułym wyznaniem i lawiną
pochwał. Był łasy jego uwagi, spragniony jego dłoni, wszystkiego, co miał do
zaoferowania.
Wchodząc po schodach,
przeskakiwał po dwa stopnie na raz, aby jak najprędzej znaleźć się u celu
swojej podróży. Wsunął klucz w zamek i przekroczył je pewnie, po czym wyciągnął
słuchawki z uszu i odwiesił płaszcz na metalowy hak znajdujący się w
przedpokoju. Ściągnął również buty i pozostawił je w nieładzie tuż pod
wierzchnim okryciem i skierował się do kuchni, gdzie miał nadzieję znaleźć
Toma. Nauczył się, że mężczyzna ma nawyk przesiadywania w tym pomieszczeniu z
papierosem w ręku, książką, z której mógł wyciągnąć wiedzę odnośnie swojego
lekarskiego kunsztu. Zawsze przyłapywał go w chwili, gdy bezwiednie rozchylał
wargi w całkowitym skupieniu. Był taki przystojny, że aż westchnął pod nosem,
uśmiechając się tajemniczo. Drżał na całym ciele, paliło go pragnienie.
Pożądanie tak silne, iż nie powstydziłby się go król piekieł we własnej osobie.
Jednak gdy przekroczył próg
kuchni, jego wzrok nie odnalazł w nim mężczyzny jego pragnień. Na jego czole
powstała głęboka zmarszczka wyrażająca zmartwienie, bo przecież, skoro nie było
go tu – gdzież mógł się podziewać? Zawsze, ale to zawsze był tutaj. Nie
zdarzył się ani jeden incydent, w którym było inaczej. Nawet jeśli, zawsze
pojawiał się tutaj tuż za nim, ze ściągniętymi ramionami i skruchą na twarzy. A
może zawsze wtedy, kiedy jego oblicze wykrzywiało się w tym dziwnym wyrazie,
miał coś na sumieniu…? Pokręcił głową, bezgłośnie przeklinając samego siebie za
takie irytujące wyobrażenia. Przecież to skandal, żeby podejrzewał kogoś, czyj
duch jest czysty jak kryształ wydobyty z dna jeziora! Nigdy nie dawał mu
powodów do zazdrości, a wszystkie jego wybuchy z jej powodu były raczej jego
omamem, niż rzeczywistym aktem nierządu.
Zdradzić mógł go każdy z kim wcześniej był w związku, ale nie Tom. Jego Tom był inny i porządny, taki, jakiego sobie wymarzył. Był snem, który stał się rzeczywistością. Spełnionym marzeniem. Kimś, bez kogo nie wyobrażał sobie życia i przy kim pragnął się zestarzeć. Samo wyobrażenie wspólnych chwil sprawiało, że w jego podbrzuszu rodziło się stado dzikich stworzeń, które ostrymi paznokciami drażniły je od wewnątrz. Czyż może być coś piękniejszego, niż budzenie się obok miłości swojego życia? Wspólne wieczory przed telewizorem? Wyjadanie ulubionych czekoladek kupionych w przydrożnym sklepie spożywczym? Spontaniczne podróże w nieokreślonym kierunku? Zgubienie się w obcym mieście po to, aby podążać zapomnianymi już uliczkami, tych, których turyści zwykle nie odwiedzają… Kawa w kawiarni, o której nie miałeś pojęcia. Trzymanie się za dłonie w chłodne dni. Skradane ukradkiem pocałunki. Bycie ze sobą nawet wtedy, kiedy wieje wiatr. Nie poddawanie się słabościom, przeklinanie partnera w duchu za jego głupotę, gorzkie łzy. Ból. Słowa, których nigdy nie chcieliśmy usłyszeć. To wszystko składa się na uczucie najpiękniejsze ze wszystkich – miłość. Miłość gorzką jak żółć, doprawioną nutami pikantnej namiętności i kłótniami wieńczącymi swą podróż w miękkiej pościeli. Seks. Połączenie doznań duchowych z fizycznymi. Nie można go porównać do zwykłego, zwierzęcego aktu… Seks z miłości jest tym, czego każdy z nas powinien spróbować i ba, nie chcieć niczego więcej.
Tłumacząc samemu sobie w myślach to,
co wydawało mu się oczywiste, opuścił pomieszczenie z herbatą w swoim ulubionym
kubku i ruszył w kierunku salonu. Jednak, zanim zdążył wejść głębiej do
pomieszczenia, coś go tknęło. Do jego uszu dotarły dziwne odgłosy, jakieś jęki?
Westchnienia? Trzeszczenie materaca?
„Czy
ja, kurwa, mam jakąś schizofrenię?”, zapytał samego siebie w myślach, stając w
miejscu. „Wmawiam sobie? A może jestem pieprznięty? To niemożliwe. Co najwyżej
ogląda pornosa i myśli, że jest sam. To nie dzieje się na serio, to tylko moja
głowa. Właśnie Bill… Twoja zwariowana głowa”.
Odłożył
kubek z herbatą na stolik i uśmiechnął się do samego siebie. Będąc święcie
przekonanym o absurdalności jego wyobrażeń, ruszył w kierunku drzwi zza których
wydobywały się tajemnicze odgłosy. Co złego mogło się stać…? Kiedy opowie mu o
wszystkim, zacznie się śmiać, zmierzwi mu włosy i stwierdzi, że z takim zmysłem
detektywistycznym powinien zostać nie modelem, a śledczym w FBI. Musiał
przyznać mu rację. Kiedyś rozważał taką karierę, jednak z czasem wszystko się
zmienia. Tylko nieliczne rzeczy pozostają niezmienione i z reguły to one są
tymi, o które warto walczyć.
Przystanął,
przyciskając płatek ucha do płaskiej, drewnianej powierzchni. Usłyszał czyjś
głos, który wyraźnie szeptał o czymś „niesamowitym” i „wyjątkowym. Jednak
dopiero kiedy znajomy jego zmysłom odpowiedział czymś podobnym, serce w jego
piersi zabiło gwałtowniej. Ogarnęła go panika i myśl, że może lepiej udawać, że
coś takiego nie miało miejsca? Ta wiedza zniszczy go, zniszczy ich, zniszczy
jego… Jednak ciekawość okazała się silniejsza, stąd nabierając pewności siebie,
wszedł do środka.
Z ciekawością przesunął wzrokiem po
płaszczyźnie ścian i wypukłościach obrazów zwieszonych na nich, a kiedy nie
zauważył nic podejrzanego, spojrzał w dół. Dwoje ciał pokrytych satynową pościelą
do połowy, dwie pary oczu wpatrujące się w niego. Jedne z niezrozumieniem,
drugie zatrwożone i niepewne. Cała krew odpłynęła mu z głowy, a on poczuł, jak
jego serce skuwa bryła lodu, rozprzestrzeniając się w kierunku wszystkich
członków jego ciała. Jak…? Kim jest ta kobieta? Nie potrafił wydusić słowa z
ust, był w szoku. Wszystkie jego marzenia… Cała wiedza o tym człowieku i
zaufanie do niego, to wszystko runęło jak domek z kart, paraliżując go. Czuł
się jak puste naczynie, z którego ktoś wyciągnął duszę. A przecież przeczuwał,
że źle się to skończy…
Przestając myśleć, nie będąc pewnym
niczego, zagryzł wargę i o drżących nogach dotarł do kuchni. Słyszał, że ktoś w
pośpiechu się ubiera, a Tom wypowiada jego imię, starając się wszystko
naprawić. Jednak on, Bill, wiedział lepiej. To, co zobaczył wypaliło ziejącą
pustką dziurę w najwrażliwszych rejonach jego istnienia. Teraz, gdy jego żyłami
krążył szok i adrenalina, nie potrafił nic powiedzieć. Nawet nie chciał. Uparł
się, że tym, co boli najbardziej jest obojętność, a przynajmniej na chwilę obecną
tak myślał.