Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, stąd nieważne jaka pora dnia czy nocy, witam!
Standardowo mam opóźnienie, wiem. Możecie mnie bić, poniewierać, wyzywać - pozwalam. Dziękuję także za wszystkie miłe słowa, za zainteresowanie, za to, że jesteście...
Zostawiam wam też piosenkę, która była moim natchnieniem podczas pisania: click
Miłego czytania, skarby!
ROZDZIAŁ
VI
„Anxiety and pain used to bring me down,
All these skills of late made me now”.
All these skills of late made me now”.
Oparł się o uchylone drzwi
lodówki, z ciekawością przemierzając wzrokiem kolejne półki, dopóki nie znalazł
jogurtu naturalnego. Wyjął go, odłożył na blat kuchenny sięgając do jednej z
szafek, z której wyciągnął pełnoziarniste musli i płatki owsiane. Sięgnął po
miseczkę, którą wcześniej sobie przygotował i wypełnił jej dno jogurtem. Wkroił
kilka truskawek, dołożył amerykańskich borówek, malin i posypał mieszanką
nasion, pestek i suszonych owoców w różnych postaciach i proporcjach.
Usiadł przy stole ustawionym
bokiem do okna i już miał zacząć jeść, kiedy przypomniał sobie, że nie wziął ze
sobą kubka z kawą. Westchnął, po czym uniósł się i capnął go z blatu, wracając
na swoje miejsce. Cieszył się, że był na tyle mądry, aby kiedyś pokusić się o
mały telewizor jaki zawiesił na ścianie,
dzięki czemu zawsze mógł obejrzeć poranne wiadomości bez przeflancowywania się do
salonu.
Włączył odbiornik przyciskiem w
górnym rogu pilota, po czym ustawił interesujący go kanał i odłożył na bok.
Skupił swoją uwagę na obrazach przesuwających się po płaskim kineskopie, kiedy
raczył się swoim śniadaniem w akompaniamencie głosu spikera, stukotu łyżki o
dno naczynia i siorbaniem kawy.
Cienki pasek informacyjny na
samym dole informował o kilku niefortunnych wydarzeniach na jednej z głównych
autostrad prowadzących do miasta, co oczywiście, nie uszło jego uwadze.
Przeżuwając swoje śniadanie, zwiększył głośność, wsłuchując się w nadchodzące
wiadomości.
- Zderzenie tira z autokarem
wiozącym nastolatki z bogatym zapleczem finansowym pochłonęło sześć ofiar
śmiertelnych, a szesnastu zostało rannych. – dziennikarz mówił płynnie,
odpowiednio operując barwą głosu. Budował napięcie, a Tom, który jeszcze przed
chwilą zajadał się swoim śniadaniem ze smakiem, odłożył łyżkę na bok i
przełknął głośno ślinę. Nagle zrobiło mu się niedobrze i poczuł, jak krew
odpływa z jego twarzy, pozostawiając ją bladą oraz przerażoną. – Samochód
zderzył się z autem, które próbowało wyprzedzić inne; nie wiadomo wiele na ten
temat, ale z zaufanych źródeł wynika, że są to osoby publiczne.
Poczuł, że zaczyna się w nim
gotować. Żołądek skurczył się do wielkości piłki pingpongowej i wiedział, że
nie przełknie już ani kęsa. Spojrzał na pozostałość jogurtu z owocami i musli z
żalem, po czym zwrócił wzrok na powrót w stronę płaskiego ekranu.
Przypomniał sobie sytuację z
poprzedniego dnia, a w jego głowie zakwitła pewna myśl. Czyżby to, co się
działo na jego zmianie, miało coś wspólnego z tym? Czy ofiary z tego wypadku
również zostały przetransportowane do miejsca, w którym pracował? Zagryzł
wargę. Nawet jeżeli byłoby tak, jak pomyślał, to do jasnej cholery, dlaczego
zatajano przed nim fakty? Jonathan wiedział, że jego emocje wymykały się spod
kontroli jedynie wtedy, kiedy mówił o Billu. Jako jego mentor i lekarz
nadzorujący staż, musiał pamiętać to, co razem przeszli. A może nie chodziło o
to? Może po prostu się o niego martwił, stąd to dziwne zachowanie? Znowu
przesadzał i wymyślał? A może to, co czuł zaczęło zakrawać o obsesję…?
Bill był jego obsesją. Bill
wciąż jest jego obsesją. Nawet, jeżeli nie ma do niego żadnych praw.
Przypomniał sobie o tym, o czym
rozmawiali, kiedy przypadkiem odnaleźli się w klubie po latach. Teraz wiedział,
że to nie mógł być jedynie zbieg okoliczności, a coś więcej, coś jak opatrzność
losu na przykład. Coś ciągnęło ich ku sobie, zbliżało do siebie. Nawet, jeżeli
rany wciąż były świeże, a z nacięć sączyła się krew. Mieli się spotkać i
porozmawiać, to znaczy, Bill miał podjąć decyzję, czy w ogóle chce się z nim
widzieć. A on obiecał, że przyjdzie. Będzie czekał. Może zrobi z siebie idiotę
i pozwoli się wystawić, ale jeżeli nie spróbuje, nigdy się nie dowie…
Wzdychając teatralnie po raz
kolejny tego poranka, odniósł brudne naczynia do zlewu, wyłączył telewizor i
poszedł do łazienki, by wziąć prysznic. Skrócił zarost, który zaczął wymykać
się spod kontroli, uczesał włosy w modny kok na jej czubku, po czym poszedł się
ubrać, nie za bardzo zwracając uwagę na to, co na siebie wkłada. Nigdy nie był
typem człowieka, który zbytnio przykłada się do najnowszych trendów, jednak
braku wyczucia smaku nikt nie mógł mu zarzucić. On po prostu miał to we krwi.
Kilka rozpylonych kropel swojego ulubionego „Sauvage” od
Diora naznaczyło skórę na jego szyi elektryzującą mieszanką zapachów
rozpuszczonych w alkoholu. Uśmiechnął się łobuzersko do swojego odbicia w
lustrze, po czym przetransportował się do przedpokoju, gdzie wyjął z szafki na
buty czerwone adidasy „Nike” i założył je, narzucając jeszcze skórzaną kurtkę
na tors.
Trzymając klamkę drzwi
wyjściowych w dłoni, przypomniał sobie, że nie wziął kluczy od auta z salonu.
- Moja skleroza przechodzi dziś
ludzkie pojęcie – burknął do siebie, wracając się, by je wziąć. Tym razem,
upewniając się, że niczego nie zapomniał, wyszedł z domu i skierował się w
stronę podziemnego parkingu pod apartamentowcem, w którym mieszkał.
~
Dziwiło go, że dzisiejsze
natężenie ruchu na drogach Los Angeles jest tak niskie. Tam, gdzie z reguły
utykał w korkach niezależnie od godziny, dziś panował spokój i dziwna pustka.
Czuł się zaniepokojony tym faktem, tak, jakby w jego wnętrzu mieszkała bestia,
która wyczuwając niebezpieczeństwo wychyla łeb ze swej bezpiecznej kryjówki,
żeby go ostrzec. Nie lubił tego potwora, jak zwykł go nazywać, bo przyprawiał
go o zawroty głowy. Mimo całej siły i dojrzałości, wciąż miał sobie ból z
dzieciństwa, czuł piętno odrzucenia i choć spychał wspomnienia w odległe zakątki
świadomości, ta zawsze znajdowała nieodpowiedni moment, żeby mu o tym
przypomnieć. Może to kwestia tego, że dawno się tak nie denerwował, bo nie
wiedział, co może go spotkać. Nie wiedział. A nieświadomość jest gorsza od
wiedzy ze względu na niepokój, jakim napełnia człowieka to, co dotąd
nieodkryte.
Dojechał na miejsce równo za
piętnaście czwarta, zaparkował samochód przed kawiarnią w specjalnie
wydzielonym do tego miejscu i zastygł w bezruchu, z dłonią wspartą o
kierownicę. Przestrzeń wciąż wypełniały ciche dźwięki jednej z jego ulubionych
piosenek. Muzyka była jak balsam dla jego duszy; uspokajała, wprowadzała w
trans, była zapomnieniem. Czuł ją. Nie potrafił ograniczać się do jednego,
konkretnego gatunku, dlatego słuchał wszystkiego, co wpadło mu w ucho. Od heavy
metalowych zespołów jak AC/DC, do czegoś bardziej błahego i banalnego jak
Enrique Iglesias. Wypuścił nagromadzony dwutlenek węgla z płuc i zastąpił je
głębokim haustem świeżego powietrza. Musiał się uspokoić, jeżeli nie chciał
wparować tam rozdygotany jak topola chybocząca się na wietrze.
Myśli szalały, kotłowały się w
jego głowie, wyprowadzały z równowagi. Instynkt nakazywał ucieczkę, zaś mózg
zarzucał mu tchórzostwo. Właśnie teraz musiał tak reagować…? Kiedy wszystko
miało się wyjaśnić? Kiedy miał uspokoić pesymistyczne wizje pewnością, że
Billowi nic się nie stało? Że to zbieg okoliczności? Zaraz… Przecież to on
wymyślił, że w tajemnicy Jonathana może chodzić o niego. To wszystko działo się
tylko w jego głowie. Nie miało miejsca w rzeczywistości.
Tak przynajmniej starał się
sobie wmówić, kiedy trzasnął drzwiami i zablokował je wciskając przycisk
wbudowany w klucz od auta.
Szedł tak szybko, że nawet nie
zorientował się, kiedy przestrzeń wokół niego zmieniła się, a on zajął miejsce
nieopodal okna, przy stoliku do którego były dostawione dwa, pokryte czarną
skórą fotele. Zapadł się w obezwładniającej miękkości i ukrył twarz za
płaszczyzną dłoni. Usłyszał czyjś głos; ciepły i miły, a w jego sercu wezbrała
nadzieja, że może to Bill…? Jednak gdy odjął rękę od twarzy i spojrzał wzwyż,
poczuł się zawiedziony. To tylko kelner, który jest tu, aby go obsłużyć. „Że
też wszystko musi się sprowadzać do jednego, kurwa!” – pomyślał, po czym
wykorzystując wszystkie swoje aktorskie zdolności, zamówił typową małą czarną.
Młody mężczyzna uśmiechnął się tylko, gdy usłyszał jego prośbę, wracając po
niedługim okresie wraz z płynną używką, której Tom sobie życzył.
Wpatrując się w kłęby pary
unoszącej się znad filiżanki z kofeinowym naparem, zawahał się. Siedział tu już
jakiś czas, a Billa jak nie było widać, tak nie widać nadal. Lęk wezbrał w nim
niczym fale na szalejącym morzu, które zbliżają się do brzegu, by zalać ląd
swoją furią…
Piętnaście
minut. Dwadzieścia. Trzydzieści. Godzina.
Wciąż nic.
Zostawiając kelnerowi spory
napiwek, wystrzelił z kawiarni jak poparzony, wiedząc, że kolejny przystanek na
dzisiejszej liście to: KAISER PERMANENTE MEDICAL CENTER. Musiał wiedzieć, bo
nie zniesie tej nieświadomości! Wyrzucał sobie infantylizm, że nie poprosił
Billa o numer, bo teraz mógłby zadzwonić i po prostu się upewnić. A tymczasem
tkwił w miejscu i nie mógł się ruszyć; ani w przód, ani w tył. Dowie się. Niezależnie od kosztów i to już
niedługo. Nic nie jest w stanie powstrzymać człowieka, którego zżera ciekawość.
~
-
Padam z nóg – jęknął Bill, kiedy weszli do hotelowego pokoju. Odnalazł łóżko,
na które rzucił się w ubraniach i zapadł w miękkiej pościeli. Uniósł głowę o
kilka centymetrów i odszukał dłońmi poduszkę, którą bezceremonialnie pod nią
wepchnął układając się wygodnie. Przymknął powieki, a jego twarz nie wyrażała
nic ponad nieziemską błogość. Dla zmęczonego człowieka nie istnieje większa
przyjemność niż możliwość położenia się w wygodnym łóżku. A jeżeli ma się pod
ręką osobę, którą darzy się uwielbieniem, mógłby umrzeć w spokoju i nawet nie
zwróciłby na to zbytniej uwagi.
-
Ja też – odpowiedział krótko Tom, siadając na skraju wypoczynkowego mebla.
Ułożył dłoń obok własnego uda i wygładził pościel jej wewnętrzną stroną. –
Pomyśleć, że jeszcze godzinę temu byłeś gotów iść do klubu i imprezować całą
noc. – dorzucił cynicznie, co spotkało się z odzewem w postaci salwy śmiechu
wydobywającej się z gardła czarnowłosego.
-
Na to znalazłbym siłę nawet teraz – stwierdził entuzjastycznie, po czym uniósł
się na łokciach wbijając natarczywe spojrzenie w plecy kochanka. Pożerał
wzrokiem jego silnie rozbudowane ramiona i nagle zapragnął zatonąć w ich mocnym
uścisku po raz kolejny. – Tom... – jęknął.
-
No co Tom znowu? – zapytał rozbawiony, spoglądając na niego. Iskry, które
tańczyły w jego oczach i róż jaki zakwitł na policzkach zdradziły jego
pożądanie, więc Tom wiedział już, co zaraz usłyszy. Miał zamiar jednak trochę
go podenerwować zanim odbierze swoją nagrodę w postaci chętnego, młodego ciała
wijącego się pod nim.
-
Nie wiesz? – Bill wykrzywił usta w podkówkę, wyglądając na zawiedzionego.
Podniósł się do pozycji siedzącej, po czym przylgnął torsem do pleców Toma.
Ramiona zarzucił za jego szyję, oplatając smukłymi palcami własny nadgarstek.
Długie nogi objęły mężczyznę w pasie, krzyżując się na wysokości kostek.
Uwięził go w ciasnej klatce zbudowanej z własnego ciała.
-
Nie mam zielonego pojęcia… Powiesz mi? – drażnił się dalej. Wykorzystał
dezorientację kochanka, który już miał zacząć marudzić i protestować, by sięgnąć
za siebie i sprytnie wciągnąć go na swoje kolana. Lubił górować nad nim,
wykorzystywać siłę, którą miał. Przewaga. Dominacja. Te dwie rzeczy były jak
narkotyk za każdym razem, kiedy pomyślał o Billu. Czemu, do cholery, aż tak go
podniecał?
-
Chcę się z tobą kochać – wypalił bez chwili zastanowienia, a Tom zbaraniał.
Zawsze na niego działał, ale te słowa były jak iskra, która zniewoliła jego
męskość i sprawiła, że jego bokserki nagle stały się zbyt ciasne.
Zanim
zdążył pomyśleć o kolejnym ruchu, poczuł jak dłonie opierają się na jego
policzkach, a czyjeś wargi wpijają się w jego usta. Pocałunki pełne pożądania,
tęsknoty, ognia, który trawił ich trzewia. Pragnienie, które musieli zaspokoić,
jeżeli nie chcieli spłonąć, umrzeć. Zęby Billa ujęły srebrny kolczyk zdobiący
jego dolną wargę, a on przeciągnął dłońmi wzdłuż jego ud, osiadając na
zgrabnych pośladkach i mocno je ściskając. Chłopak westchnął cicho pod nosem, a
wzdłuż kręgów kręgosłupa przebiegł dreszcz. Silny i obezwładniający.
Uwielbiał
jego pośladki. Były jędrne, ale i miękkie, odpowiednio naprężone i kształtne.
Pod wpływem pieszczoty napinał mięśnie, a gdy się rozluźniał, jego krtań
opuszczała seria pomruków i niemal bezgłośnych jęków. Im większą rozkosz mu
dawał, tym bardziej czuł się podniecony. Jak nakręcająca się spirala, która
dochodząc do pewnego punktu, nie może zawrócić i zmienić biegu wydarzeń.
Oderwał usta od jego warg, sunąc nimi ku podbródkowi; stamtąd linią żuchwy
dopadł do ucha, którego chrząstkę mocno zagryzł. Wysunął koniuszek języka
torując śliską dróżkę po wrażliwej skórze za jego płatkiem, zniżył pieszczotę
na jego szyję i zasugerował się linią jaką wyznaczała niebiesko-sina tętnica
pulsująca pod cienką warstwą cielistego materiału, w który odziała go natura.
Czuł słonawy posmak jego skóry w ustach, a narząd węchu omamił jej niecodzienny
zapach. Tak… Gdy pragnął się kochać, pachniał specyficznie, a atomy powietrza
wręcz drgały, przyciągając go i uzależniając.
Wsunął
niecierpliwe dłonie pod materiał jego koszuli, zagarniając pod ich powierzchnię
jak najwięcej ciała. Dotykał go i pieścił tak, jakby był instrumentem
spoczywającym w jego dłoniach, tak, jakby to, co robił było jedynym sposobem na
wydobycie najpiękniejszych dźwięków z jego gardła. Lubował się w tym i kochał
to, nie potrafił przestać, choćby ceną za jego niesubordynację i demoralizujące
pragnienia była śmierć.
-
Och, Tom… - westchnął Bill, czując jak opuszki cudzych palców zsuwają się
niżej, zahaczając o gumkę bokserek wychodzącą spod spodni. Wiedział, że właśnie
tego pragnął, właśnie teraz, tu, bez grama sprzeciwu… Nie mógł jednak czekać ani chwili dłużej, nie
potrafił się opanować i pozwolić drugiemu, aby nadawał tempo. Był zbyt napalony
i spragniony, musiał dostać w swoje dłonie to, czego szczędzono mu przez kilka
długich dni.
Bill
oparł dłonie o silne barki Toma i zmusił, aby położył się na wznak. Przesunął
się wyżej, siadając okrakiem na wysokości jego krocza, a jego biodra samoistnie
wykonały kilka sugestywnych ruchów.
-
Igrasz z ogniem, Bill – warknął Tom, opierając dłonie na wysokości jego
pachwin, a opuszki palców mocno wbiły się w skórę za materiałem spodni. Ten zaś
uśmiechnął się jadowicie w odpowiedzi i schylił się, aby zagryźć jego sutek
odznaczający się na tle smolistej koszulki. Tom westchnął gardłowo i zacieśnił
uścisk, po czym rozpiął rozporek jego spodni, wsuwając dłoń głębiej, tak, aby
podrażnić naprężoną męskość ukrywającą się pod materiałem bokserek.
Oddając
się cielesnym rozkoszom do ich uszu dotarł niesforny dźwięk telefonicznego
dzwonka. Bill zmarszczył brwi, a Tom uniósł jedną z nich w wyrazie zaskoczenia.
-
Nie odbieraj – poprosił cicho młodszy, wydymając wargi i patrząc na niego
błagalnie. Tom przełknął ślinę, jednak wbrew jego woli zrzucił go z siebie, by
dosięgnąć smartfona spoczywającego na jednej z szafek nocnych. Kiedy spojrzał
na ekran, serce zamarło mu w piersi, a na czole pojawiła głęboka zmarszczka. W
gardle formował się słup, który uniemożliwił mu wydobycie z siebie choćby
najmniejszego dźwięku.
-
Kto to?
-
Nie chcesz wiedzieć. – uciął.
-
Powtarzam: kto to? – Bill nie dawał za wygraną, kiedy jego ciekawość
przejmowała kontrolę.
-
To ona.
Ona…?
Czyżby to była ta, która…? Nie, niemożliwe… To nie może być prawda.
Bill
zerwał się z łóżka jak poparzony i uprzednio zabierając swoją kurtkę i
papierosy, wypadł z hotelowego pokoju jak burza, nie wiedząc co myśleć.
~
Rozchylił lekko powieki, jednak
zamknął je równie prędko, jak otworzył. Oślepiło go jasne światło, sterylny
zapach szpitalnej pościeli i szum na korytarzu. Wyraźnie słyszał zbliżające się
głosy, dyskutowały o czymś namiętnie, jednak nie miał siły się nad tym
zastanawiać. Bolała go każda cząstka skóry, mięśnie wołały o pomstę do nieba, a
w głowie znieczulonej niebotyczną ilością środków przeciwbólowych lekko
szumiało. Jak się tu znalazł? A może dalej śpi, a to wszystko, cała szpitalna
rzeczywistość jest jednym z omamów, które nawiedzają go we śnie?
Uniósł się
o kilka centymetrów, opierając potylicą o miękką poduszkę. Zmusił do otwarcia
oczu po raz kolejny, po czym spojrzał w bok, gdzie w zgięciu łokcia utknął
wenflon dostarczający składników odżywczych potrzebnych jego ciału. Skrzywił
się malowniczo, klnąc wewnętrznie na bezmyślność lekarzy. Czy nikt im nie
powiedział, że nienawidzi kroplówek? Kretyni.
Obolałą
ręką sięgnął do przeszkadzającej mu rzeczy, bez mrugnięcia powieką wyciągając
grubą igłę z żyły. Odrzucił ją na bok, po czym zgiął rękę, aby zatamować
potencjalne krwawienie i przekręcił się tak, aby usiąść na skraju łóżka i
spuścił stopy na zimną posadzkę. Po kilku minutach wsparł dłonie o pościel po
obu stronach swoich ud, zniżając je, gdzie zacisnęły się na krawędzi łóżka.
Spojrzał w
kierunku drzwi i westchnął. Musiał sobie przypomnieć co takiego odwalił
poprzedniej nocy, że wymagało to wizyty w szpitalu. Ostatnią rzeczą jaką
pamiętał była rozmowa z Olivią w drodze do jednego z hałaśliwych klubów na
obrzeżach miasta, a później… Pustka. Wszechogarniająca pustka, która zmieniła
się w rzeczywistość kiedy zorientował się, że znajduje się w takim miejscu, a
nie innym.
Nagle ktoś
wpadł do sali zziajany, przyciągając jego wzrok.
- No nie…
Znowu ty? – jęknął, wbijając zawzięty wzrok na ścianę ponad jego ramieniem.
Kim jest ona? To mnie zaintrygowało... Czyżby jakaś "była" Toma? I dlaczego ten telefon z retrospekcji był tak ważny, że musiał odebrać w takiej chwili? Jesteś okrutna dla swojego bohatera. Teraz jeszcze na dodatek ten nieszczęsny wypadek. Fabuła nasiąknięta jest adrenaliną, a ja czytałam z takim jakby lekkim dreszczem niepewności. Świetnie kochanie, lubię czytać Ciebie i płynąć przez Twoje słowa. Czekam na dalej.
OdpowiedzUsuńKim jest ona? Myślę, że dowiesz się w przeciągu kilku następnych rozdziałów! A tak naprawdę, doskonale wiesz, że mój mózg jest zbyt skomplikowany, aby pozwolić żeby ta historia była prosta. A to, co zawiłe i tajemnicze, zazwyczaj jest najbardziej ciekawe.
UsuńBuziaki. :*
Trafiłam tutaj z nudów,całkiem przypadkiem i muszę ci powiedzieć, że zostaję na dłużej. Piszesz superancko, wszystko mi się podoba, jest klimatycznie, jednak mam jedno ale. Odcinki są zdecydowanie za krótkie. Może i się wydaje, że są całkiem długie, ale kiedy tylko zacznie się czytać już się jest na końcu, dlatego myślę, że to jedyna rzecz, która mi się tutaj nie podoba. ( oczywiście czekam na najdłuższe z możliwych :D) I oby jak najszybciej pojawiła się kolejna część, bo moment w jakim przerwałaś..
OdpowiedzUsuńCzłowiek aż chce pisać, gdy czyta się komentarze takie, jak ten... Jestem wzruszona, dziękuję. Długość, długością, zawsze wychodzi na to, że dodaję okołu siedmiu/ośmiu stron w Wordzie i kto wie, może z czasem będzie ich więcej :)
UsuńKolejny rozdział pojawi się niedługo!
kiedy nowy rozdział?
OdpowiedzUsuńNie powiem dokładnie kiedy, ale pojawi się. Jestem mniej więcej w połowie rozdziału. :)
Usuń