środa, 25 listopada 2015

5

Rozdział V





“Miserable state of mind”.


~



Błysk reflektorów samochodu nadjeżdżającego z naprzeciwka oślepił go. Wartki strumień krwi płynący żyłami przeszył wstrząs adrenaliny, a ta wniknęła w czerwone krwinki, torując drogę przez krwiobieg do każdej komórki w jego ciele. Źrenice rozszerzyły się, nozdrza drgały nerwowo, a wargi rozchyliły nieco, tak, jakby zamarzł w czasie. Jednak wciąż żył, wciąż mógł zmienić bieg wydarzeń. Gwałtownie skręcił w bok, z całej siły napierając stopą na hamulec; okazało się jednak, że jego refleks nie był wystarczająco szybki by mógł zauważyć, że obrał zły kierunek i zamiast wjechać w polną drogę, zrobił coś, czego mógł żałować przez resztę życia. Oczywiście, o ile los pozwoli mu wziąć kolejny, głęboki haust powietrza w płuca. Karmić umysł świadomością, że wciąż może oddychać mimo tego, że był tak blisko obrócenia się w proch, z którego powstał.

Do jego uszu dotarł potworny huk. Słyszał jak szyby rozpadają się pod wpływem uderzenia w drobne cząstki o poszarpanych, ostrych krawędziach. Czuł jak przedzierają się przez wierzchnią warstwę skóry, aby dotrzeć głębiej. Aby go zranić. Paradoksalnie, wcale nie czuł bólu. W jego krwi znajdowało się zbyt wiele adrenaliny, żeby mógł o tym myśleć. Jeszcze nie teraz. Z paniką w oczach spojrzał na siedzenie pasażera, gdzie znajdowała się jego droga przyjaciółka. Ta, której obiecał wieczorny wypad do przytulnego pubu i urżnięcie się w trupa, dopóki któreś z nich nie odzyska samokontroli nad swoim postępowaniem i nie stwierdzi, że pora zwijać się do domu. Zanim zdążył zareagować, pomóc, poczuł jak poduszka powietrzna wystrzeliwuje z kierownicy amortyzując uderzenie, a ból przeszywający go na wskroś nie odbiera możliwości kojarzenia faktów.

Obrazy zaczęły napływać pod jego powiekami uwypuklając błędy, które popełnił. Obrazy, które miały pomóc mu zauważyć, dlaczego to, na czym zależało mu najbardziej rozpłynęło się w powietrzu niczym bańka mydlana. Wprawdzie miał pojęcie, że postępuje źle oskarżając o wszystko drugą jednostkę, ale i nie zdawał sobie sprawy z tego, że odejście ukochanej osoby potrafi tak potwornie boleć. Kiedy na twoich oczach umiera miłość, czujesz jak serce zamienia się w bezkształtną masę, każdy z jego skrawków przesiąknięty jest bólem tak dotkliwym, iż najlżejszy dotyk może doprowadzić do infekcji, która obejmie cały organizm.

Świat rozpłynął się w nicości, jakby atramentowa czerń była matką jego stworzenia.


~


 - Myślałem, że się nie pojawisz – uśmiechnął się szarmancko, oplatając ramieniem wąską talię czarnowłosego. Ten zadrżał lekko, odpowiadając nieśmiałym uniesieniem kącików ust w górę. Czuł się niezręcznie, ale wiedział, że wystarczy kilka minut, aby jego zdolność do przesadzania została zamieniona w czystą przyjemność. Bo za każdym razem, w którym pławił się w uczuciu, jakie dawało mu jego towarzystwo, przestawał analizować rzeczywistość. Pozwalał jej być taką, jaką miała być. Nie kusił losu, ani nie starał się odkryć co kryją kolejne karty na jego drodze.

- Prawdę mówiąc sam myślałem, że mi się nie uda. – zaśmiał się nerwowo, po czym prowadzeni przez Toma, przekroczyli drewniane drzwi restauracji, urządzonej w rustykalnym stylu.

Tom odsunął przed nim krzesło i pozwolił usiąść, sam zajmując miejsce naprzeciwko. Kelner pojawił się znienacka, kiedy niczym uraczeni wpatrywali się w siebie i wyciągnął z kieszeni spodni metalowy korkociąg. Krótkim nożykiem odciął folię chroniącą szyjkę ciemnozielonej butelki, podważył korek i pozbył się go, po czym rozlał rubinowy trunek do pękatych kieliszków wspartych na średniej wielkości nóżce, u podstawy rozwidlającej się w okrąg. Odstawił wino na środek stolika, odszedł na moment i wrócił z dwoma kartami menu, które podał każdemu z nich i oznajmił, że wystarczy, że Tom pstryknie palcami, a przybędzie odebrać zamówienie.

Bill nawet nie chciał myśleć o tym, ile musiał wydać na ich pierwszy, wspólny wieczór. Pierwszą oficjalną randkę, bo tej, którą spędzili w łóżku pieprząc się jak niewyżyte króliki, nie liczył. Wiedział, że namiętność wzbudziła w nim coś głębszego i bardziej skomplikowanego, jednak nie zawracał sobie tym głowy i całkowicie poddał magii chwili.

~

- Skusisz się na krótki spacer przed tym, jak odprowadzę cię do domu? – zapytał Tom, wycierając kąciki ust czerwoną serwetką. Czuł się spokojny i radosny, choć do pełni szczęścia brakowało mu smaku jego skóry, który dopełni zawarty pakt niczym lampka stuletniego wina przy posiłku; nada mu charakteru, sprawi, że każdy kolejny kęs stanie się wyraźniejszy.
           
- Nie będę oponował… - odparł Bill, starając się nie brzmieć zbyt nadgorliwie. Spacer oznaczał przecież więcej czasu spędzonego z Tomem.

- Nawet jeżeli, to znalazłbym sposób, aby cię przekonać… - w odpowiedzi puścił mu oczko, po czym pstryknął palcami w kierunku kelnera, by uregulować rachunek i wręczyć mu suty napiwek za dobrą obsługę.

Wstali ze swoich miejsc, zasuwając za sobą krzesła. Tom podszedł do wieszaka stojącego w kącie pomieszczenia i ściągnął marynarkę z jednego z haków, trzymając ją za kołnierz przerzucił przez ramię. Uśmiechnął się w kierunku Billa i obaj, ramię w ramię, opuścili budynek. Noc była dość ciepła, ale skóra drobnego mężczyzny pokryła się kocem dreszczy po drastycznej zmianie temperatury między zamkniętą przestrzenią, a tą, której nikt nie odgrodził od świata czterema murowanymi ścianami. Zaczął żałować, że zapomniał wziąć ze sobą kurtki, która właśnie teraz zapewniłaby mu potrzebny komfort termiczny.

Ich stopy zstąpiły z betonowych płyt chodnika na żwirowaną alejkę prowadzącą dookoła średniej wielkości zbiornika wodnego. Wdychali w płuca powietrze przesiąknięte wonią świeżo skoszonej trawy, która kontrastowała z mdławym, słodkim aromatem siana. Jeden z pierwszych paradoksów, które pojawiły się w ich życiu, a przecież miało być ich tak wiele… Miały doprowadzić do obłędu i zrzucić w bezdenną otchłań, która zrani ich dusze i wskaże drogę ku upadkowi. Bill oparł dłonie na ramionach uprzednio krzyżując je przed klatką piersiową, a smukłe palce potarły skórę na nich, pragnąc wyzbyć się dyskomfortu, jakim był chłód.

Jego zachowanie, oczywiście, nie umknęło uwadze Toma.

Delikatny uśmiech zakwitł na jego twarzy. Poczuł jak wzbiera w nim potrzeba zaopiekowania się tym człowiekiem. Chciał jego szczęścia, pragnął dla niego wszystkiego, co najlepsze. Działając w konspiracji, zsunął marynarkę z ramienia, po czym okrył nią drobne ciało towarzysza. Tym gestem sprawił, że ciemny materiał odgrodził jego fizyczność od chłodu wbijającego się w skórę Billa niczym drobiny tłuczonego szkła. Nie chciał ofiarować mu możliwości sprzeciwienia się jego decyzji, dlatego gdy zauważył parę okrągłych, bursztynowych oczu wpatrzonych w niego jak w muzealny eksponat, zaśmiał się cicho pod nosem.

- Nawet nie próbuj nic mówić, Bill.

- Ale… A-ale… Tak nie może być, że będziesz marzł, kiedy mi będzie ciepło – bąknął pod nosem.

- Jak widzisz i tak nie miałem jej na sobie. Poza tym twoja obecność rozgrzewa mnie na tyle, że wcale jej nie potrzebuję.

- Skoro jesteś zgrzany, tym bardziej możesz się zaziębić – zaoponował. Uniósł brew w górę, zatrzymując się. Zdążyli przemierzyć spory kawał drogi, wszak czas spędzany wspólnie uciekał tak prędko, jak ziarenka piasku przeciskające się przez zwężenie klepsydry.
           
Kroki Toma zatrzymały się tuż za postacią kroczącą przed nim i wlepił w nią rozbawiony wzrok. Otaczała ich jedynie ciemność, szum wiatru w koronach drzew. Ciche nawoływanie ptaków ukrytych między zielonymi liśćmi i odgłos alarmu antywłamaniowego dochodzącego z oddali. Chwycił pewnie jego podbródek między palce i uniósł w górę, aby na niego spojrzał. Później objął dłonią jego policzek, napierając kciukiem na dolną, pełniejszą wargę. Obrysował jej kontur, oddychając przyjemnością, jaką niewątpliwie była możliwość by znów go dotknąć. Pocałować…

- Zdaje się, że ktoś tu się o mnie martwi… - wymruczał, sprawiając, że atmosfera wokół nich zgęstniała niczym krzepnąca krew, a mrok rozjaśniły miliardy iskrzących drobinek, które chybotały się w szalonych podrygach wiatru niczym świetliki i czekały na odpowiedni moment, aby wybuchnąć niczym supernowa.

Bill przełknął głośno ślinę, przez co jabłko Adama na jego szyi uniosło się o kilka centymetrów wzwyż, po czym wróciło na swoje miejsce wraz z płynem osiadającym na dnie żołądka. Miał wrażenie, że grzywka przykleiła się mu do czoła, a całą resztę ciała objęła gorączka; paliły go policzki, drżały dłonie, a nogi zmiękły w kolanach. Tak bardzo chciał go pocałować, wpić się w pełne wargi; całować zaborczo, do utraty tchu, do utraty resztek moralności, jakie w sobie miał… Jednak nie wykonał żadnego ruchu. Zamarł w miejscu, a cały świat wokół przestał istnieć. Pragnął go tak, jak nie pragnął niczego w życiu. Pożądanie było niczym tatuaż wrysowany w jego skórę; nie mógł go ukryć, ani pozbyć się bez utraty zdrowia i pieniędzy. Był głodny jego ciała. I tylko on, Tom, mógł zaspokoić jego głód.

Był tylko on. Tom. Jego Tom. Jego wybawienie, obiekt adoracji. Był tylko on. Ten, który wziął jego ciało podczas alkoholowego uniesienia. Był tylko on, był tylko on…

Wyładowanie elektryczne przeszło wzdłuż jego kręgosłupa, kiedy poczuł jak znika nacisk na jego dolnej wardze, który zaraz po tym zostaje zastąpiony naporem czegoś o znacznie lżejszej teksturze. Rozkosznie miękkie, lekko wilgotne usta objęły jego dolną wargę; poczuł delikatne przygryzienie, które zmusiło odrętwiałą prawą dłoń do uniesienia się, by finalnie spocząć na karku Toma. Lewą ułożył pośrodku jego torsu, gdzie pod mostkiem serce wybijało swój szaleńczy rytm. Zacisnął w palcach biały materiał jego eleganckiej koszuli, czując, jak jego chwyt zrobił się tak silny, że aż pobielały mu kostki na dłoniach. Wbił paznokcie we wrażliwą skórę na karku towarzysza i przechylił głowę w bok, aby pogłębić pieszczotę ust. Wpił się w rozkoszną otchłań lubieżnie; całował tak, jakby miało nie być jutra, a wszystko, co mieli, mieli do wykorzystania właśnie w tej chwili. Język wsunął się bez wahania między wargi starszego mężczyzny, koniuszkiem zahaczając o zęby, po chwili splatając się ze swoim odpowiednikiem niczym para węży pogrążona w erotycznym tańcu. Poczuł, jak każdy milimetr mięśni spina się pod wpływem pieszczoty, a krew odpływa z mózgu w dolne rejony jego ciała.

Tom czuł się zniewolony słodkim posmakiem jego śliny. Jego ciałem, które w umięśnionych ramionach zdawało się spetryfikowane. Zduszonymi westchnieniami, które wypełniały jego usta w trakcie pocałunków… Nie mogąc się powstrzymać, wsunął dłoń pod materiał koszulki czarnowłosego młodzieńca, na nowo pozwalając palcom lubować się aksamitem, jakim wydawała się jego skóra pod ich opuszkami.

Stali tak, jakby w przeciągu sekund ich świat zawęził się do tych kilku milimetrów, które ich dzieliły. Gdy w końcu oderwali się od siebie, ich oczy błyszczały ze szczęścia, a myśli biegły w jednym, niezaprzeczalnym kierunku.

- Chodźmy do mnie – rzucił głucho Bill, a Tom nie zamierzał się przeciwstawiać.


~


Plamy na jego fartuchu przypominały pole pełne poległych żołnierzy. Krew czerwieniła się na jego nieskazitelnej bieli niczym płatki róż rozrzucone po alabastrowym prześcieradle. Ślady zbrodni, jaką było ratowanie ludzkiego życia niezależnie od poniesionych kosztów.

Był zmęczony do granic możliwości, kiedy przekraczał próg dyżurki pielęgniarek, aby opaść na jeden z foteli niczym szmaciana lalka i otrzeć pot z czoła wierzchem dłoni. Wprawdzie widział już wiele i przysiągł sobie, że ludzka tragedia nie będzie w stanie wywołać w nim emocji, ale jednak był tu. W swojej głowie, błądząc między korytarzami myśli, wysnuwając wnioski i zastanawiając się nad tym, jak kruche jest życie, skoro coś takiego jak prędkość, siła i czas mogą tak dotkliwie pogruchotać człowieczą fizyczność.

Zamrugał kilkakrotnie powiekami, zmuszając się, by przestać analizować. Musiał, jeżeli nie chciał zwariować i dołączyć do grona pacjentów leczących się z chorób umysłowych. Ba, ci, którzy nie wykazywali dostatecznej odporności psychicznej, wariowali. Popadali w obłęd. Obsesję, która zniewalała ich ciała jak trujący bluszcz pnący się wokół zdrewniałego pnia drzewa. Zmusił się by wstać, po czym zaparzył sobie kawy gorzkiej jak żółć i modlił w duchu, aby jego zmęczenie nie skończyło się drzemką podczas całonocnego dyżuru.

Nie przyszło mu zbyt długo cieszyć się wolnością. Obserwując jak śmietanka tworzy finezyjne wzory w kofeinowym napoju zmieniając jego barwę z czarnego na beżowy, usłyszał nieznośne pikanie pagera ukrytego w kieszeni. Kolejna sprawa. Kolejny pacjent, który nie może czekać. Żyjąca istota, dla której jest ostatnią nadzieją.

Przeklinając w duchu, że nie może napić się kawy w spokoju, wypadł z pomieszczenia, natykając się na jednego ze swoich kolegów po fachu. Starszy, siwiejący mężczyzna z okularami na nosie i cerą pełną głębokich zmarszczek, spojrzał na niego tak, jakby był duchem. Był blady jak kreda.

- Ciebie też wezwali? – zapytał głupio, przełykając głośno ślinę.

Jonathan Strike. Człowiek pełen empatii i dobra, które kazało ratować ludzkie życie nawet wtedy, kiedy mógł nie wynieść z tej sytuacji żadnej materialnej korzyści. Był jedyną osobą, z którą Tom potrafił porozmawiać, wyjawić swoje sekrety z pewnością, że pójdą do grobu wraz z nim. Ufał mu. I nie miałby żadnych obiekcji, gdyby to od niego zależało jego życie.

- Mój pager zaczął jęczeć, więc chyba… To kolejny wypadek. Powariowali dzisiaj na tych drogach, czy co? – warknął. Chwytając kostkę nosa między kciuk i palec wskazujący, pokręcił głową z niedowierzaniem. – Wiesz coś na ten temat, John? Kim są ci ludzie?

Tak, jak nigdy go to nie interesowało, tak teraz wydawało się, że bez potrzebnych informacji nie będzie w stanie wykonać swojej pracy tak, jak należy.

- Myślę, że to nie jest odpowiednia pora, żeby o tym mówić… Powinieneś odpocząć Tom, dużo pracujesz, zajmę się tym własnoręcznie wraz z pozostałymi – odparł niemrawo, definitywnie coś ukrywając.

Na czole Toma pojawiła się cienka linia, która wyrażała jego konsternację i świadomość, że pewne fakty są poza jego zasięgiem. Czy naprawdę się przepracowywał? Czy powinien poprosić przełożonych o urlop?

- Może masz rację… Jestem cholernie zmęczony, ale mam dyżur i nie mogę go przerwać. Wiesz, że Morgan nie zostawi na mnie suchej nitki, nie lubi mnie – przyznał, nie chcąc odbierać koledze ciekawego przypadku. Był jednak zmartwiony, co nie uszło niezauważone, bo usłyszał to, co właśnie potrzebował usłyszeć.

- Jedź do domu, rano wstawię się za tobą u naszej drogiej dyrektor Morgan. Poradzę sobie, a teraz wybaczysz. Czas mnie nagli, a nie sądzę, aby ci ludzie byli zdolni pokonać prawa śmierci i jej uniknąć.

Pokiwał głową ze zrozumieniem, podążając wzrokiem za przyjacielem, który kilka minut później zniknął za rogiem korytarza.
           
Myśl o Billu napłynęła do niego znikąd. Poczuł jak jego gardło zawiązuje się w ciasny supeł, bo nie mógł powstrzymać wrażenia, że ma coś wspólnego z tą sytuacją. Trudno, dowie się jutro. Dość myśli na dziś. Dość ciągłej przejażdżki kolejką górską, nakręcania się wydarzeniami, które mogły, ale wcale nie musiały mieć miejsca.


Jednak, jakby nie patrzeć, Jonathan nigdy niczego przed nim nie ukrywał. Co mogło być tak złe, skoro nie chciał powiedzieć wprost? Czy to coś, przez co mógł wpaść w paranoję? Zagryzł wargę będąc na tyle zdeterminowany, że choćby paliły się mosty, a góry sypały, odkryje co jest tak ciekawe, że pozostaje poza jego zasięgiem.

5 komentarzy:

  1. Akcja wolno się rozkręca, tylko nie uśmierć Billa... Oczywiście, że nie zrobisz tego, bo nie byłoby opowiadania ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiercić to go nie uśmiercę, ale... Podręczę!

      <3

      Usuń
  2. Gdybym wiedziała, że to twincest to z pewnością bym tego nie przeczytała, ale nie ogarnęłam tego motywu i zorientowałam się dopiero w połowie. Było już jednak za późno. Oczarowałaś mnie Billem i tą dziwną, nieco pokręconą fabułą.
    Uwielbiam smutek i rozpacz w każdym wydaniu. Czekam na ciąg dalszy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozpiera mnie duma, że udało mi się przyciągnąć i zatrzymać osobę, która nie interesowała się wcześniej twincestem. To ogromny zaszczyt, dziękuję!

      Ciąg dalszy już wkrótce, może za kilka dni. Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Dobrze że opisujesz początki ich związku, jak jeszcze byli szczęśliwi. Ładnie się to wszystko przeplata i tworzy całość. Mam nadzieję, że Tom nie opuścił szpitala

    OdpowiedzUsuń