ROZDZIAŁ
XII
“You say you wander your own land,
But when I think about it, I don’t see how you can;
You’re aching, you’re breaking and I can see the pain
in your eyes”.
~
Może…
Może, po prostu, czasem człowiek wypełnia się goryczą smutku. Wiesz, to ten
dziwny ból rodzący się przy każdym skurczu serca… Może właśnie wypełnił go głęboki
żal, tak płynny i docierający do centrum człowieka, potrafiący zmyć resztkę
uśmiechu i sprawić, byś zjednoczył się z ciemnością jak z bratem.
Ciężko
przyznać się do własnych słabości, kiedy nienawidzisz być tym bezbronnym,
podatnym na zranienia. Sam sobie stajesz się spokojną przystanią, siłą,
epicentrum wszechświata. Cierpiąc, gdy obce ramiona już dłużej nie potrafią
ukoić bólu, pomocy szukasz przede wszystkim w potencjale swego umysłu. Zdarza
się, że za dużo myślisz, zbyt często kwestionujesz czyjąś prawdomówność i
szukasz drugiego dna, zatartych śladów, czegoś, co wpaja się twojemu mózgowi, byś
czuł się dobrze. Po to, aby nie sprawić przykrości, bądź nie zawieść prawdą.
Sęk w tym, że każda nieścisłość intensyfikuje tą groteskową sytuację, żłobi
coraz głębsze korytarze, które porywają ze swym nurtem zawiłe myśli, zmieniając
w porywiste potoki, rozwidlające się rzeki.
„Niestety, nieważne jak
bardzo bym chciał, rytm naszego życia zawsze pozostanie rzeczą kontrastującą ze
sobą”, pomyślał z żalem, wiodąc opuszką palca po
szorstkich krawędziach pudełeczka. Spoczywało na białym blacie jego biurka, tuż
obok rzeczy ważnych i ważniejszych, listów i innych korespondencji. Jego wzrok
zatrzymał się na tym sześcianie, resztę myśli i ludzi wokół niego zamiatając
pod dywan.
Tom
był dniem, światłem, radością, kiedy Bill stawał się upiorem, stworzeniem nocy,
ciemnością. Żyjąc obok siebie dopełniali się, chronili przed fatalnymi
aspektami osobowości, lecz rozłączając, wszystkie obietnice odchodziły do
lamusa, wypuszczając z więzienia ich dusz najlepiej strzeżone demony. Ale
kiedyś, dawno temu, nawet szatan był aniołem. Pięknym, inteligentnym i mądrym,
który rozważał każdą kwestię świata i znajdował nieścisłości w miejscu, gdzie boski
plan nie został dokładnie sprecyzowany. Bóg docenił go, oferując piekło jako
własne królestwo, którym będzie mógł zarządzać według swoich zasad. I tak oto
zaczęła się wojna dobra ze złem, zła z dobrem, gdzie głupcy sprzeczają się ze
sobą pragnąc władzy, a nie mając jej nawet nad sobą.
Ale
gdyby nie istniało cierpienie, głód, niedola… Gdyby nie istniały światy
przeciwstawne do siebie, nikt nie zdobyłby się na odwagę, by wyciągnąć dłoń ku
temu, co piękne, ale najeżone ostrymi kolcami. Spójrz na różę – jej
krwistoczerwone płatki przyciągają wzrok, słodki, duszący zapach kusi zmysły,
dopóki nos nie zagłębi się wokół ich jedwabnej struktury… Pragniesz jej,
pragniesz obiektu swego pożądania, więc sięgasz do smukłej szyjki, wyginając
wątłą konstrukcję w bok, jednocześnie odrywając łodygę od korzeni. Jej zasilania,
źródła życia. A ona, w zemście za czyn tak haniebny, wżyna się kolcami w twoją
skórę przerywając sieć naczyń krwionośnych, dopóki linie na jej wierzchu nie
pokryją się szkarłatnym płynem.
Miłość…
Miłość jest jak ta róża, która może wiele dać, a jeszcze więcej odebrać.
Często
tracisz przez nią rozsądek i cierpisz, ale tylko jej płomień może zapewnić
komfort termiczny i utrzymać przy życiu. Człowiek winien na chwilę zapomnieć o
swoim ego, własnej dumie, pozwalając ogniu stać się swoim sprzymierzeńcem,
oddając mu należną wdzięczność, w każdej chwili, zanim zdąży pochłonąć go
kompletnie.
Chwycił
pakunek w dłoń, ważąc go niczym na szali, po czym chwycił w drugą,
zastanawiając się jak dobrać się do
zawartości, nie niszcząc przy tym opakowania. Najpierw wysilał się by starannie
odwinąć papier, dopóki nie stracił cierpliwości i nie rozerwał go na strzępy,
gniotąc w ręku i celując rzutem do kosza na śmieci; nijak udało mu się,
ponieważ zwitek makulatury poturlał się obok niego, finalnie kończąc w kącie
między jedną, a drugą ścianą. W jego ręku pozostało jedynie pudełko w odcieniu
brudnej szarości; nie zdradzało co może kryć się w jego wnętrzu, ale także nie
uśpiło czujności…
Olivia
ulotniła się w którejś z chwil, dając Billowi odrobinę prywatności, której
potrzebował zagłębiając się w tajemniczych zakamarkach swoich wspomnień,
wpływających na teraźniejszość. Był jej za to wdzięczny. W końcu, kto mógł znać
lepiej jego przyzwyczajenia niż osoba, która zbierała go z podłogi, gdy był
zbyt naćpany, aby samodzielnie iść?
Drżące
dłonie powoli, powolutku, wolniej, niż trwa sekunda w filmie slow-motion, otworzyły
prezent. Ozdobne pudełeczko zostało zapieczętowane srebrną klamrą, z którą
rozprawił się niewyszukanym ruchem palców.
Wziął
głęboki oddech, przymknął powieki. Jego klatka piersiowa wypięła się, trwała,
aby finalnie opaść i uwolnić nagromadzony dwutlenek węgla.
Wpierw
otworzył jedno oko, później włączył zmysł tego, pod którego powieką panowała
przenikliwa czerń.
Na
satynowym materiale, opierając się o obiekt, którego jeszcze nie spostrzegł,
spoczywała mała, zgięta w pół karteczka. A może na więcej części…? Ale po jakie
licho Tomowi ta szopka, skoro mógł po prostu wysłać mu sms-a? Nudzi się? A może
stwierdził, że będzie zabawnie, gdy dostanie coś fizycznego, namacalnego, co
będzie mógł mleć w palcach bez końca i nosić przy sobie. Odłożył list na bok,
chcąc jak najprędzej dostać się do dalszej części niespodzianki.
To był srebrny klucz.
~
Brązowowłosy mężczyzna przecinał
właśnie ruchliwą ulicę. Stanął na światłach, których jarząca się czerwień
nakazywała czekać, a on przecież nigdy nie był cierpliwy! Zagryzł wargę, ze
złością wpychając dłonie w kieszenie obszernej bluzy, która idealnie
dopasowywała się do jego silnego, twardego, muskularnego ciała. Dbał o siebie,
ćwiczył regularnie i codziennie przechodził tędy, aby zobaczyć osobę, która
zdobyła jego myśli i pożądanie. Która, żyjąc po prostu, zawładnęła nim tak,
jakby był opętany. Chciał go tylko dla siebie. Musiał go mieć. A jeżeli nie
odda mu się po dobroci, weźmie go siłą. Po to codziennie wyciskał z siebie
siódme poty, aby spojrzał na niego inaczej niż te kilka lat temu, wtedy, gdy
taksował go spod uniesionej brwi i roześmiał w głos.
To była jego motywacja, aby się nie
poddawać. Bo tylko ciężką pracą nad sobą mógł zmienić się ze słabeusza o
nędznych, chuderlawych ramionach w kogoś, kto będzie trzymał go blisko siebie;
będzie kimś, kto wypełni go pulsującym podnieceniem w ich wspólnym łożu,
wsłuchując się w westchnienia, jęki i krzyki wydobywające się z jego krtani.
Ale nie zaszkodzi wcześniej pobawić
się z nim trochę, napędzić strachu. Zaszantażować i uprzykrzyć życie, by poczuł
ten ból, który rozrywał go miesiącami. Gdy na zmianę był załamany i wściekły,
gdy szczęście wyciekało z niego jak powietrze z dziurawego balonika, a on sam
nie wiedział już czy jest warzywem, a może martwą duszą w żywym ciele.
Wszystko było jasne, a plan idealny.
Udręczony, w końcu znajdzie ukojenie w nim. Wtedy marzenia się spełnią, a jego
cierpienie w końcu nabierze sensu. Cierpieć w imię wyższej idei znaczy nie
cierpieć na darmo, cierpieć z miłości, znaczy być gotowym do poświęceń. A jego
sekret zostanie bezpieczny we wnętrzu jego głowy.
Rozmarzył się tak mocno, a jego
uwadze uszło, że zieleń zaczyna zastępować szkarłat. Ale jak? Kiedy zdarzyło mu
się tak mocno odlecieć? Mając w poważaniu każdą niezapisaną zasadę, przebiegł
sprintem przez pasy i zatrzymał dopiero przy rogu budynku, o którego ścianę
wsparł się dłonią, zgiął w pół, drugą przytrzymując za kolano. Oddychał prędko
jakby go gonili albo właśnie przebiegł maraton, a przecież pokonał tylko marne
kilka metrów. Musi rzucić palenie, bo umrze na niewydolność płuc. Uniósł
podbródek, a wtedy go zobaczył. Szedł zamyślony, z torbą przerzuconą przez
ramię. Najwyraźniej spieszył się gdzieś, może… Zmarszczył brwi, zauważając
błyszczący przedmiot w jego ręce. Uśmiechnął się złośliwie kątem ust.
Przesyłka została dostarczona.
~
„
Znajdź
moje przeznaczenie.
Przywołaj
myśli, które porwały mnie jak wartka rzeka, a odnajdziesz miejsce, w którym
skrywam swój sekret.
Zegar
tyka.
xyz
”
~
Nie znał tego charakteru pisma, nie
znał zapachu, którym pokryły się nierówności papieru. Był skonsternowany, ale
zamiast strachu, czuł wypełniającą go obojętność. Jego żyły zamarzły jak
lodowce skąpane w Arktycznych oceanach, a myśli, zamiast lawirować wokół
sprawcy zamieszania, biegły jak szalone w kierunku Toma. Chciał się z nim
spotkać, teraz, natychmiast! Choćby pod pretekstem tego dziwnego pakunku. Może
kazał komuś pisać za siebie, żeby nie nabrał podejrzeń? To byłoby całkiem
zabawne.
Wybrał dziś dłuższą drogę do domu, w
międzyczasie wstępując jeszcze do sklepu spożywczego zrobić niewielkie zakupy i
zaopatrzyć się w papierosy, których – szczególnie teraz – bardzo mu brakowało,
żeby móc ukoić skołatane nerwy.
- Przeklęty Tom – warknął pod nosem,
podtrzymując torbę między udami, gdy szukał w niej klucza do drzwi. W końcu go
znalazł, wsunął w zamek i przekręcił. Wszedł do swojego mieszkania, rzucił swój
bagaż wraz z zakupami niedbale na podłogę, a sam – ubrany od stóp do głów – z
rozmachem rzucił się na skórzaną sofę w salonie, od razu podciągając jedną z
poduszek pod brodę. Objął ją ramionami i zamknął oczy.
Miał dość na dziś. Musiał odpocząć i
zebrać się w sobie, by nie zacząć panikować nad rzeczami błahymi i
nieistotnymi. W końcu był silny, nie? Bardzo silny. Utrzymał się na
powierzchni, gdy do kostek u nóg przywiązano mu żelazne obciążniki, a on sam
nigdy nie umiał pływać.
Na wszystko przyjdzie czas. Ale może
jeszcze nie dzisiaj… Dzisiaj spał spokojnie, pogrążony w czerni kamiennego snu,
okryty materiałem ubrań, których z siebie nie zrzucił.
Nie słyszał nawet dźwięku swojego
telefonu, nie słyszał pukania do drzwi. Na okrągłej tarczy Rolexa na jego
nadgarstku, wskazówka goniła wskazówkę. Bezustannie odmierzały czas, były jak
wiszący nad nim wyrok, który postanowił kompletnie zignorować. Zmarszczył nos i
sapnął przez sen, przekręcając na bok. Podkulił nogi i przyciągnął ramiona do
swojej, rytmicznie wznoszącej się i opadającej, klatki piersiowej.
Kiedy spał, wyglądał tak bezbronnie…
Był niewinny. Delikatny, subtelny, namiętny. Był piękny, był… zjawiskowy… Był
wszystkim.
Nie poczuł jak jego policzek muskają
obce palce, jak spływają wzdłuż wgłębienia na szyi, dotykając ramienia. Nie
zdawał sobie sprawy z przekleństw rzucanych w czyjejś głowie, że nie jest nagi.
Wyciągnął zza pazuchy kopertę,
której nie zapieczętował, układając ją na szklanym stoliku, w dość widocznym
miejscu.
- Na wszystko przyjdzie jeszcze
czas, mój piękny… - Ciszę wypełnił szept, tak czuły, że gdyby ktoś oglądał tę
scenę z boku, stwierdziłby, iż stęskniony kochanek – rozczulony widokiem jaki
przed sobą zastał – kieruje je do niego w trosce. Nawet w bieli kryje się
czerń.
Wymknął się przez okno, wprawnie jak
jeden z wybitnych kaskaderów. Z mieszkania nie zniknęło nic oprócz kolorowej
apaszki przesiąkniętej zapachem Billa i nie został żaden ślad, oprócz tej
białej koperty na stole.
Spał spokojnie, niewzruszony,
cierpliwy i zrelaksowany. Spał, nie wiedząc o niczym.
~
Otworzył
oczy. Wszystko wokół było zniekształcone, a obrazy falowały rytmicznie,
zmieniając się wraz z każdym ruchem niezależnym od niego. Wypuścił z palców koniuszek
nosa i zacisnął powieki, mocno odbijając stopami od wyłożonego niebieskimi
kafelkami dna.
Czubek jego głowy przebił się przez
taflę wody, a uszy wypełnił szmer ludzkich rozmów. Potrząsnął nią, zrzucając z
włosów nadmiar wody i wziął w płuca głęboki haust powietrza.
Odkąd pamiętał, zawsze lubił pływać.
Siedząc samotnie na dnie – jakiegokolwiek – zbiornika wodnego, czuł się
wyzwolony. Lepiej mu się myślało, łatwiej, tutaj rozwiązywał problemy nie do
pokonania, leczył wyrzuty sumienia po odebranych ludzkich życiach, rozważał,
opanowywał się. A przede wszystkim myślał o Billu. Te ostatnie myśli należały
do jego ulubionych.
Tom wciąż nie mógł uwierzyć we
wszystko, co się stało w przeciągu ostatnich paru dni. Wszak nie widział go od
tamtego czasu, ale jednak… Gdyby uczucia zniknęły, ich spotkanie zakończyłoby
się na paru rozmowach, a nie sesji wyczerpującego seksu. I, kurwa… Było
znakomicie. Dokładnie tak, jak zapamiętał, nawet lepiej! Jego namiętność
przerodziła się w pożar, jego energia w huragan, a ciało, niegdyś delikatne i
chłopięce, teraz rozniecało go jeszcze bardziej.
Podpłynął bliżej barierek i chwycił
ich metalowe pręty, aby wydostać się z basenu. Krople wody osiadły na opalonej
skórze Toma, a grawitacja ciągnęła je w dół, przez co przyjaciel obserwujący go
z boku, zagwizdał ironicznie.
- No, no, bo zaczynam żałować, że
nie jestem na miejscu Billa – zaśmiał się, podając mu ręcznik. Wytarł w niego
twarz, po czym, z materiałem wciąż przyciśniętym do rumianych policzków, rzucił
mu rozbawione spojrzenie.
- Z kutasem się na głowy zamieniłeś
– pokręcił z politowaniem głową, a następnie obaj udali się do szatni, gdzie
zmienili kąpielówki na czystą bieliznę, a nagą skórę ukryli za ubraniami.
- Nie wiem jak ty, ale ja bym coś
zeżarł – Georg poklepał się po brzuchu, wyginając usta w podkówkę. No tak, ten
to zawsze lubił sobie podjeść… Pamiętał jak przyłapał go na maczaniu krakersów
w bitej śmietanie, zagryzaniu ich korniszonem, a następnie popijając tę
mieszankę sokiem pomarańczowym. Tom na jego miejscu na pewno dostałby torsji i
przez miesiąc nie mógł w ogóle spojrzeć na jedzenie.
- Żarłok – Wystawił mu język.
- Nie wiem jak ty, ale taki
mężczyzna jak ja musi porządnie zjeść. Chodź na te kebaby na rogu, podobno są
zajebiste.
- Miażdżyca też jest po nich
zajebista – uniósł brew, ponieważ niejednokrotnie już zetknął się z
otłuszczonymi sercami, których naczynia wieńcowe posiadały zerowy prześwit, bo
ich światło zatkały trójglicerydy i cholesterol. Cóż, nie w jego kwestii leżało
uświadamianie go. Właściwie, nie zależało mu na tym, na co umrze. Musiał dbać o
siebie sam, bo on, Tom, dbał tylko o Billa. Ciekawe co robi o tej porze.
Wybrał jego numer na dotykowym
panelu swojego telefonu, pozwalając Georgowi prowadzić go w stronę wspomnianej wcześniej
knajpy. Próbował jeszcze kilka razy, aż w końcu wysłał mu sms’a, zmartwiony.
Nie chciał go widzieć…? Czy znów będzie walczyć o choć krztynę jego uwagi…? Czy
to wszystko było udawane, czy to była zemsta?
Jedząc, nawet nie czuł w ustach
smaku jedzenia. Równie dobrze mógłby jeść trawę, smakowałaby tak samo. Zawiesił
głowę w dłoniach między ramionami, wpatrując się w czarny ekran swojego
smartphone’a leżącego na drewnianym blacie.
Nagle jednak rozświetlił się, a
sygnał oświadczył, że dostał wiadomość tekstową. Jego serce od razu zerwało się
do galopu; porwał urządzenie, odblokował i dotknął odpowiedniej ikony.
„Tom, mógłbyś… mnie odwiedzić? Boję
się…”.
Zamarł. Zapomniał o oddechu. Nie
chciał wyolbrzymiać, nie chciał pozwolić myślom kreować czarnych scenariuszy,
które tak, jak prawdziwe, mogą pozostać tylko wytworem wyobraźni. Nie wiedział
nawet kiedy palce, nie słuchając mózgu, wystukały:
„Będę najprędzej jak mogę”.
- Możesz zjeść moją porcję. – Zerwał
się z miejsca jak oparzony, pozostawiając zdziwionego Georga samemu sobie.
- Dzię-łki stał-ły – wyjąkał z
ustami pełnymi jedzenia, jednak Toma już nie było. Usłyszał tylko trzask
zamykających się z impetem drzwi.