Rozdział
II
“I
can fix all those lies,
But baby I run, I'm running to you”.
But baby I run, I'm running to you”.
~
Jego umysł był jak ciemna materia rozpościerająca się w
przestrzeni międzygwiezdnej. Był pusty i mroczny, myśli zawiłe i niezrozumiałe.
Nie wiedział z jakiej racji pozwolił sobie na przebywanie w ludzkim
towarzystwie dłużej, niż tego potrzebował. Miał dość rozpalonych kobiet, miał
dosyć hałasu i zgiełku wokół niego. Chciał po prostu odpocząć, w spokoju napić
się wina, a przede wszystkim po raz kolejny przedyskutować z lustrem w
przedpokoju co powinien zrobić, aby dotrzeć do mężczyzny, którego zawiódł.
Zastanawiał się nad tym wiele razy, ale nigdy nie zdobył na
odwagę, aby wykonać decydujący krok. Pamiętał słowa czarnowłosego chłopaka,
który furiacko wykrzyczał, że nie chce go znać, że ma nie szukać z nim
kontaktu. Że jest bezczelną, zdradziecką szują, a do takich nie ma za grosz
szacunku. Wyrzucił wszystkie jego rzeczy na korytarz i dał bagatela trzydzieści
minut, żeby spakował je do walizek i opuścił mieszkanie. Mimo, że dzielili je
wspólnie, nawet razem kupowali… Wiedział jednak, że to on jest winowajcą i nie
powinien w żaden sposób dyskutować z Billem w kwestii jego wyboru. Nie chciał
go widzieć i już, musiał przełknąć gorzką pigułkę jaką stały się konsekwencje
własnych, haniebnych czynów.
Nie mógł wywierać presji na Billu. Seks z nowo napotkaną
kobietą był jego decyzją. Nie wiedział jedynie, że zniszczy tak wiele, a on sam
będzie niczym ta niezapisana kartka papieru, która spala się w oczekiwaniu na
nieroztropnego pisarza, który zapisze na jej powierzchni jakąś ciekawą historię
ze swojego życia.
Prawdą było, że był zwyczajnym tchórzem. Gdyby nim nie był,
już dawno osiągnąłby swój cel.
- Szlag by to – bąknął pod nosem, nie zauważając czyjejś
postaci siedzącej ledwie kilka metrów od niego, przy stoliku, pod czujnym okiem
rosłego ochroniarza. Był zbyt pochłonięty swoimi myślami, stąd zatrzymał się na
moment przy wyjściu z klubu i zamarł. Czy wzrok go zmylił…? Czy to naprawdę
był…?
~
Czy pamiętał jeszcze jak smakuje miłość…? Czy pamiętał jak
obezwładniająca potrafi być, gdy wkracza w ludzkie życie zagarniając pod swoje
skrzydła całe jego poprzednie istnienie? Czuł się tak, jakby wspomnienia
zaczęły napływać znikąd, a on sam stał się więźniem własnych myśli i lęków. Był
tylko człowiekiem, co prawda przeżył już wiele rozczarowań podczas wszystkich
lat swego istnienia, ale wciąż czuł się jak niedoświadczony szczeniak. Serce
ciążyło mu w piersi i nie mógł patrzeć na tego, który niegdyś ofiarował mu
niebo, a później tak po prostu mu je odebrał.
Czuł się słaby. Słabszy i bardziej kruchy, niż kiedykolwiek
wcześniej. Był jak marionetka w dłoniach ukochanego sobie człowieka, który
teraz przedzierał się przez tłum nieznajomych mu ludzi, nawet go nie
zauważając. Jak mógł być tak ślepy…? I po co w ogóle tu przychodził? Przełknął
głośno ślinę, po czym nie zastanawiając się dłużej, podniósł od stolika przy
którym kilka sekund temu zajął miejsce i ruszył w kierunku wyjścia. Miał dość.
Musiał ochłonąć. Zaczerpnąć nieco świeżego, chłodnego wieczornego powietrza, a
później, z pustym umysłem i bez serca szaleńczo bijącego w piersi, rozważyć
każde za i przeciw.
Może w nim tkwił problem, że odrzucał każdą próbę
komunikacji z tym człowiekiem…? Może to on zachowywał się zbyt dumnie nie
pozwalając do siebie dotrzeć. Wiedział zaś, że im dłużej tkwił w stanie
zawieszenia, tym mocniej żelazny łańcuch zakleszczał się wokół jego szyi,
odbierając cenne powietrze.
Bill zrobił tak, jak pomyślał. Po opuszczeniu klubu pełnego
kolorowych świateł i odoru etanolu unoszącego się w niewidzialnej przestrzeni,
usiadł na niskim murku oraz wyciągnął z kieszeni spodni paczkę papierosów.
Wetknął jednego z nich między wargi i odpalił, racząc się trującym obłokiem,
który teraz rozprzestrzeniał się w jego oskrzelach. Zdawał sobie sprawę, że to
pragnienie było irracjonalne i sprzeczne ze wszystkim, co sobie obiecywał, ale
pragnął go… Pragnął, aby jeszcze raz na niego spojrzał w sposób, który
przywróci mu nadzieję i wyrwie z piekła, w którym tkwił od tylu lat.
Przymknął powieki i pozwolił obrazom płynąć.
~
Oparł dłonie o jasny blat stolika, aby podeprzeć się na
wyciągniętych ramionach i wstać. Zastygł w miejscu, czując jak jego nogi stają
się miękkie w kolanach, a cała siła jaką w sobie miał, odchodzi w niepamięć.
Świat wokół wirował, jednakże człowiek u jego boku zagwarantował, że w chwili
największej słabości zaoferuje mu, zwykłemu śmiertelnikowi, azyl umięśnionych
ramion. Wiedział, że w stanie alkoholowego upojenia łatwo o zatracenie, a jego
wargi już dawno nie smakowały ust innego. Ust, które kuszą jasnoróżową barwą…
Ust, które całując obdzierają człowieczą duszę z najgłębiej skrywanych
tajemnic… Ust, które lekkim muśnięciem odbierają niewinność.
Rozejrzał się wokół, próbując wyłapać wzrokiem sylwetkę
swojego kompana. Przesuwał się leniwie po ciałach obcych osób, tych
niewyraźnych, aby na końcu swojej wędrówki osiąść na sylwetce tego, który
zdobył jego zainteresowanie inteligentną rozmową, umięśnioną posturą, gradem
komplementów. Wiedział, że któregoś dnia będzie żałował swojej decyzji,
niemniej jednak nie potrafił odmówić. Nie jemu. I nie teraz, kiedy tak bardzo
potrzebował czyjegoś towarzystwa.
Błysk świateł, samochód prędko przemierzający ulicę
pogrążoną w mdłym blasku latarni. Trzask zamykanych drzwi. I jego silne dłonie
zakleszczające w swoich objęciach kształtne pośladki. Zaburzona percepcja i
brak oddechu. Dreszcz oblekający kremową skórę. Jego siła, która odbierała mu
zdolność logicznego myślenia.
Poczuł jak jego tors zostaje pozbawiony wierzchniego
okrycia, przez co zadrżał nieznacznie. Stado motyli obudziło się w jego
podbrzuszu mknąc w górę, ocierając delikatnymi skrzydełkami o serce, by znowu
opaść, tym razem mordując dolne partie jego ciała serią bolesnych nakłuć. To
była tortura, kiedy całował go niczym w obłąkańczym transie, jednak… W ułamku
sekundy zdążył zauroczyć się w sposobie, jakim jego zęby zagryzały skórę na
jego szyi, jak przesuwały się w okolicę grdyki po chwili zsuwając się na
obojczyk, który został pokryty wilgotną stróżką jego śliny.
~
Tak bardzo zatracił się w swojej retrospekcji, że nawet nie poczuł natarczywego
wzroku wbijającego się w jego ciało. Nie wiedział, że w jego kierunku zmierza
ktoś, kogo pragnął, a jednocześnie nie chciał widzieć…
- Przepraszam… - czyjś głos dotarł do jego uszu jakby z
oddali, choć wiedział, że dany człowiek znajduje się raptem kilkanaście
centymetrów od niego. Leniwie uniósł jedną powiekę i zdziwił się nieco, kiedy
zauważył starego przyjaciela, z którym kontakt urwał mu się parę lat wcześniej.
Wtedy, kiedy zdecydował, że miłość jego życia jest zamkniętym rozdziałem i
odrzucił od siebie każdego, kto w minimalnym stopniu mógłby mu o nim
przypominać.
- Georg? Co ty tu robisz? – zapytał, nie oczekując
odpowiedzi. Mężczyzna o krótkich, brązowych włosach spojrzał na niego spod
uniesionej brwi i nie pytając o pozwolenie, przysiadł się obok.
- Powinienem zapytać cię o to samo – odparł skonsternowany.
– Ślad po tobie zaginął, myślałem, że umarłeś.
- Jak widzisz żyję i mam się dobrze – odparł nieco
cynicznie, wypuszczając chmurę dymu z ust i obserwował jak powoli rozpływa się
w powietrzu tak, jakby nigdy nie istniała.
- Dobrze wiesz o czym mówię. Wiem co Tom zrobił, ale
myślałem, że jestem twoim przyjacielem.
- Nie wymawiaj jego imienia w moim towarzystwie – warknął,
jakby jeszcze chwilę wcześniej nie marzył o jego dłoniach na swoim nagim ciele.
Co było nie tak…? Dlaczego tak zaciekle bronił się przed swoimi pragnieniami,
skoro mogły być na wyciągnięcie ręki…? Wszak byli tu obaj, razem z Tomem.
Wiedział o tym! Przecież go widział! I to w dodatku z tym nieprzeniknionym
wyrazem na twarzy, jakby o nim zapomniał. Ruszył dalej i kto wie, może już miał
kogoś nowego na oku?
„Przeklęty dupek! Jak mogłem zakochać się w kimś takim?!”, klął w myślach, ponownie zatracając się w nich. Znów
odpłynął łodzią wspomnień na środek oceanu marzeń, gdzie spienione fale
oblewały liche blachy. Może dlatego nie zauważył, że zajście między starymi
przyjaciółmi było obserwowane z boku przez osobę trzecią. Osobę, która sama nie
wiedziała co ma myśleć i jak odnieść się do obecnej sytuacji… Przecież właśnie
to był właściwy moment, aby w końcu zebrać się na odwagę i poprosić go choćby o
jedną rozmowę przy kawie. Aby mógł mu wszystko wyjaśnić, pomógł mu zrozumieć, a
później pozwoliłby, aby posłał go do diabła i nigdy więcej nie chciał patrzeć
na jego twarz.
Prawdą było, że on sam nie mógł na siebie patrzeć. Za
każdym razem kiedy przypominał sobie parę zawiedzionych, brązowych oczu, czuł w
sercu ból tak przenikliwy, iż musiał zabijać go w zalążku, aby nie przejął
kontroli. Opadł w bezdenną przepaść, a wokół otaczała go jedynie nicość, do
której zdążył przywyknąć i ba, nawet ją polubić.
- Weź się w końcu w garść matole, w końcu nie możesz
odwlekać tego w nieskończoność – mruknął pod nosem sam do siebie, zaciskając
dłonie w pięści w kieszeniach kurtki. Przełknął ślinę i uspokoił oddech, po
czym ruszył w kierunku dwójki dobrze znanych mu ludzi. Dobrze znanych, a
jednocześnie tak odległych… Bo nawet Georg zmienił swoje nastawienie co do
niego, gdy zorientował się, co jest grane i, że Bill tak po prostu zniknął z
jego życia. Wszak dalej byli przyjaciółmi, ale nie ufali sobie tak, jak na
najlepszych przyjaciół przystało.
Powiem szczerze... Nie potrafię chyba już pisać komentarzy, jednak muszę powiedzieć, że bardzo lubię Twój pisarski kunszt i uwielbiam czytać Twoje słowa. Oczywiście o samej fabule póki co wiadomo, że była zdrada i rozstanie. Dlatego czekam niecierpliwie na rozwój wydarzeń.
OdpowiedzUsuń