poniedziałek, 2 listopada 2015

2

Rozdział II



  
“I can fix all those lies,
But baby I run, I'm running to you”.

~

Jego umysł był jak ciemna materia rozpościerająca się w przestrzeni międzygwiezdnej. Był pusty i mroczny, myśli zawiłe i niezrozumiałe. Nie wiedział z jakiej racji pozwolił sobie na przebywanie w ludzkim towarzystwie dłużej, niż tego potrzebował. Miał dość rozpalonych kobiet, miał dosyć hałasu i zgiełku wokół niego. Chciał po prostu odpocząć, w spokoju napić się wina, a przede wszystkim po raz kolejny przedyskutować z lustrem w przedpokoju co powinien zrobić, aby dotrzeć do mężczyzny, którego zawiódł.

Zastanawiał się nad tym wiele razy, ale nigdy nie zdobył na odwagę, aby wykonać decydujący krok. Pamiętał słowa czarnowłosego chłopaka, który furiacko wykrzyczał, że nie chce go znać, że ma nie szukać z nim kontaktu. Że jest bezczelną, zdradziecką szują, a do takich nie ma za grosz szacunku. Wyrzucił wszystkie jego rzeczy na korytarz i dał bagatela trzydzieści minut, żeby spakował je do walizek i opuścił mieszkanie. Mimo, że dzielili je wspólnie, nawet razem kupowali… Wiedział jednak, że to on jest winowajcą i nie powinien w żaden sposób dyskutować z Billem w kwestii jego wyboru. Nie chciał go widzieć i już, musiał przełknąć gorzką pigułkę jaką stały się konsekwencje własnych, haniebnych czynów.

Nie mógł wywierać presji na Billu. Seks z nowo napotkaną kobietą był jego decyzją. Nie wiedział jedynie, że zniszczy tak wiele, a on sam będzie niczym ta niezapisana kartka papieru, która spala się w oczekiwaniu na nieroztropnego pisarza, który zapisze na jej powierzchni jakąś ciekawą historię ze swojego życia.

Prawdą było, że był zwyczajnym tchórzem. Gdyby nim nie był, już dawno osiągnąłby swój cel.

- Szlag by to – bąknął pod nosem, nie zauważając czyjejś postaci siedzącej ledwie kilka metrów od niego, przy stoliku, pod czujnym okiem rosłego ochroniarza. Był zbyt pochłonięty swoimi myślami, stąd zatrzymał się na moment przy wyjściu z klubu i zamarł. Czy wzrok go zmylił…? Czy to naprawdę był…?
~
Czy pamiętał jeszcze jak smakuje miłość…? Czy pamiętał jak obezwładniająca potrafi być, gdy wkracza w ludzkie życie zagarniając pod swoje skrzydła całe jego poprzednie istnienie? Czuł się tak, jakby wspomnienia zaczęły napływać znikąd, a on sam stał się więźniem własnych myśli i lęków. Był tylko człowiekiem, co prawda przeżył już wiele rozczarowań podczas wszystkich lat swego istnienia, ale wciąż czuł się jak niedoświadczony szczeniak. Serce ciążyło mu w piersi i nie mógł patrzeć na tego, który niegdyś ofiarował mu niebo, a później tak po prostu mu je odebrał.

Czuł się słaby. Słabszy i bardziej kruchy, niż kiedykolwiek wcześniej. Był jak marionetka w dłoniach ukochanego sobie człowieka, który teraz przedzierał się przez tłum nieznajomych mu ludzi, nawet go nie zauważając. Jak mógł być tak ślepy…? I po co w ogóle tu przychodził? Przełknął głośno ślinę, po czym nie zastanawiając się dłużej, podniósł od stolika przy którym kilka sekund temu zajął miejsce i ruszył w kierunku wyjścia. Miał dość. Musiał ochłonąć. Zaczerpnąć nieco świeżego, chłodnego wieczornego powietrza, a później, z pustym umysłem i bez serca szaleńczo bijącego w piersi, rozważyć każde za i przeciw.

Może w nim tkwił problem, że odrzucał każdą próbę komunikacji z tym człowiekiem…? Może to on zachowywał się zbyt dumnie nie pozwalając do siebie dotrzeć. Wiedział zaś, że im dłużej tkwił w stanie zawieszenia, tym mocniej żelazny łańcuch zakleszczał się wokół jego szyi, odbierając cenne powietrze.

Bill zrobił tak, jak pomyślał. Po opuszczeniu klubu pełnego kolorowych świateł i odoru etanolu unoszącego się w niewidzialnej przestrzeni, usiadł na niskim murku oraz wyciągnął z kieszeni spodni paczkę papierosów. Wetknął jednego z nich między wargi i odpalił, racząc się trującym obłokiem, który teraz rozprzestrzeniał się w jego oskrzelach. Zdawał sobie sprawę, że to pragnienie było irracjonalne i sprzeczne ze wszystkim, co sobie obiecywał, ale pragnął go… Pragnął, aby jeszcze raz na niego spojrzał w sposób, który przywróci mu nadzieję i wyrwie z piekła, w którym tkwił od tylu lat.

Przymknął powieki i pozwolił obrazom płynąć.
~
Oparł dłonie o jasny blat stolika, aby podeprzeć się na wyciągniętych ramionach i wstać. Zastygł w miejscu, czując jak jego nogi stają się miękkie w kolanach, a cała siła jaką w sobie miał, odchodzi w niepamięć. Świat wokół wirował, jednakże człowiek u jego boku zagwarantował, że w chwili największej słabości zaoferuje mu, zwykłemu śmiertelnikowi, azyl umięśnionych ramion. Wiedział, że w stanie alkoholowego upojenia łatwo o zatracenie, a jego wargi już dawno nie smakowały ust innego. Ust, które kuszą jasnoróżową barwą… Ust, które całując obdzierają człowieczą duszę z najgłębiej skrywanych tajemnic… Ust, które lekkim muśnięciem odbierają niewinność.

Rozejrzał się wokół, próbując wyłapać wzrokiem sylwetkę swojego kompana. Przesuwał się leniwie po ciałach obcych osób, tych niewyraźnych, aby na końcu swojej wędrówki osiąść na sylwetce tego, który zdobył jego zainteresowanie inteligentną rozmową, umięśnioną posturą, gradem komplementów. Wiedział, że któregoś dnia będzie żałował swojej decyzji, niemniej jednak nie potrafił odmówić. Nie jemu. I nie teraz, kiedy tak bardzo potrzebował czyjegoś towarzystwa.

Błysk świateł, samochód prędko przemierzający ulicę pogrążoną w mdłym blasku latarni. Trzask zamykanych drzwi. I jego silne dłonie zakleszczające w swoich objęciach kształtne pośladki. Zaburzona percepcja i brak oddechu. Dreszcz oblekający kremową skórę. Jego siła, która odbierała mu zdolność logicznego myślenia.

Poczuł jak jego tors zostaje pozbawiony wierzchniego okrycia, przez co zadrżał nieznacznie. Stado motyli obudziło się w jego podbrzuszu mknąc w górę, ocierając delikatnymi skrzydełkami o serce, by znowu opaść, tym razem mordując dolne partie jego ciała serią bolesnych nakłuć. To była tortura, kiedy całował go niczym w obłąkańczym transie, jednak… W ułamku sekundy zdążył zauroczyć się w sposobie, jakim jego zęby zagryzały skórę na jego szyi, jak przesuwały się w okolicę grdyki po chwili zsuwając się na obojczyk, który został pokryty wilgotną stróżką jego śliny.
~
            Tak bardzo zatracił się w swojej retrospekcji, że nawet nie poczuł natarczywego wzroku wbijającego się w jego ciało. Nie wiedział, że w jego kierunku zmierza ktoś, kogo pragnął, a jednocześnie nie chciał widzieć…

- Przepraszam… - czyjś głos dotarł do jego uszu jakby z oddali, choć wiedział, że dany człowiek znajduje się raptem kilkanaście centymetrów od niego. Leniwie uniósł jedną powiekę i zdziwił się nieco, kiedy zauważył starego przyjaciela, z którym kontakt urwał mu się parę lat wcześniej. Wtedy, kiedy zdecydował, że miłość jego życia jest zamkniętym rozdziałem i odrzucił od siebie każdego, kto w minimalnym stopniu mógłby mu o nim przypominać.

- Georg? Co ty tu robisz? – zapytał, nie oczekując odpowiedzi. Mężczyzna o krótkich, brązowych włosach spojrzał na niego spod uniesionej brwi i nie pytając o pozwolenie, przysiadł się obok.

- Powinienem zapytać cię o to samo – odparł skonsternowany. – Ślad po tobie zaginął, myślałem, że umarłeś.

- Jak widzisz żyję i mam się dobrze – odparł nieco cynicznie, wypuszczając chmurę dymu z ust i obserwował jak powoli rozpływa się w powietrzu tak, jakby nigdy nie istniała.

- Dobrze wiesz o czym mówię. Wiem co Tom zrobił, ale myślałem, że jestem twoim przyjacielem.

- Nie wymawiaj jego imienia w moim towarzystwie – warknął, jakby jeszcze chwilę wcześniej nie marzył o jego dłoniach na swoim nagim ciele. Co było nie tak…? Dlaczego tak zaciekle bronił się przed swoimi pragnieniami, skoro mogły być na wyciągnięcie ręki…? Wszak byli tu obaj, razem z Tomem. Wiedział o tym! Przecież go widział! I to w dodatku z tym nieprzeniknionym wyrazem na twarzy, jakby o nim zapomniał. Ruszył dalej i kto wie, może już miał kogoś nowego na oku?

„Przeklęty dupek! Jak mogłem zakochać się w kimś takim?!”,  klął w myślach, ponownie zatracając się w nich. Znów odpłynął łodzią wspomnień na środek oceanu marzeń, gdzie spienione fale oblewały liche blachy. Może dlatego nie zauważył, że zajście między starymi przyjaciółmi było obserwowane z boku przez osobę trzecią. Osobę, która sama nie wiedziała co ma myśleć i jak odnieść się do obecnej sytuacji… Przecież właśnie to był właściwy moment, aby w końcu zebrać się na odwagę i poprosić go choćby o jedną rozmowę przy kawie. Aby mógł mu wszystko wyjaśnić, pomógł mu zrozumieć, a później pozwoliłby, aby posłał go do diabła i nigdy więcej nie chciał patrzeć na jego twarz.

Prawdą było, że on sam nie mógł na siebie patrzeć. Za każdym razem kiedy przypominał sobie parę zawiedzionych, brązowych oczu, czuł w sercu ból tak przenikliwy, iż musiał zabijać go w zalążku, aby nie przejął kontroli. Opadł w bezdenną przepaść, a wokół otaczała go jedynie nicość, do której zdążył przywyknąć i ba, nawet ją polubić.


- Weź się w końcu w garść matole, w końcu nie możesz odwlekać tego w nieskończoność – mruknął pod nosem sam do siebie, zaciskając dłonie w pięści w kieszeniach kurtki. Przełknął ślinę i uspokoił oddech, po czym ruszył w kierunku dwójki dobrze znanych mu ludzi. Dobrze znanych, a jednocześnie tak odległych… Bo nawet Georg zmienił swoje nastawienie co do niego, gdy zorientował się, co jest grane i, że Bill tak po prostu zniknął z jego życia. Wszak dalej byli przyjaciółmi, ale nie ufali sobie tak, jak na najlepszych przyjaciół przystało.

1 komentarz:

  1. Powiem szczerze... Nie potrafię chyba już pisać komentarzy, jednak muszę powiedzieć, że bardzo lubię Twój pisarski kunszt i uwielbiam czytać Twoje słowa. Oczywiście o samej fabule póki co wiadomo, że była zdrada i rozstanie. Dlatego czekam niecierpliwie na rozwój wydarzeń.

    OdpowiedzUsuń