sobota, 14 listopada 2015

4


Rozdział IV



„See, I’m good on my own,
You need me while I don’t need you…”


~



Bill stanął przed lustrem wbudowanym w drzwi szafy, kręcąc głową z dezaprobatą. Jego ciało było nagie, jedynie cienki materiał bokserek odgradzał go od bezwstydnego oglądania najintymniejszych partii własnej fizyczności w srebrzystym odbiciu. Uniósł prawe ramię w górę, wciskając opuszki palców w wewnętrzną część dłoni tak, aby tylko wskazujący i serdeczny pozostały w niezmienionej pozycji. Przytknął je do swojej skroni i wolnym ruchem spłynął na linię żuchwy. Rozchylił nieco wargi, a powieki zmrużył. Patrzył na swoje odbicie i widział diaboliczne pożądanie we własnym spojrzeniu, wszak chyba jeszcze nie zapomniał, jak się uwodzi…? Pamiętał, że ukradkowe zerknięcia mogą wzbudzić w kochanku bestię, która nie czekając ani sekundy, rzuci się na swoją ofiarę aby z lubością ją skonsumować.

Dotyk przesunął się na długą szyję, zsunął na obojczyk i podążając drogą jaką kreślił na jego ciele, dotknął lewego barku. Spłynął wzdłuż ramienia, zatrzymując na kostce nadgarstka i pobiegł w górę, aby zmienić położenie i podrażnić nabrzmiały już sutek.

            Zdążył się nieźle podniecić tą sytuacją, choć najgorsze było to, że jego wyobraźnia podsuwała mu obraz innej dłoni, niż jego własna. „Jasna cholera!”, zaklął w myślach. „Jak ja mam teraz gdziekolwiek iść, kiedy zwyczajnie mi stanął?”.  Mamrocząc przekleństwa pod nosem ruszył w kierunku łazienki z zamiarem wzięcia chłodnego prysznica, choć od ostatniego, który brał minęło nie więcej niż dwadzieścia minut.

            Stojąc pod strumieniem przyjemnie chłodnej wody, zawahał się. Myśli zaczęły napływać znikąd, a każdy mięsień w jego ciele drżał niespokojnie, jakoby do jego krtani przyciśnięte było ostrze kuchennego noża, a on sam obawiał się o własne życie. Wiedział, że jego zachowanie jest niestosowne, że minęło wiele czasu, że może powinien chociaż go wysłuchać…? Georg miał rację mówiąc, że nie jest zobligowany do dawania mu kolejnej szansy, więc co stało na przeszkodzie?

            „Twoja duma”, usłyszał cichy głosik w głowie, zaciskając wargi tak mocno, dopóki nie utworzyły wąskiej linii na jego twarzy. „Twoje pieprzone, męskie ego, którego starałeś się pozbyć, a wystarczyło jedno spojrzenie w jego kierunku, abyś zbudował wokół siebie mur tak wysoki i gruby, aby nie zdołał go zburzyć”.
           
            Tego było zbyt wiele. Wypadł spod prysznica, zdzierając ze szklanych drzwi kabiny biały ręcznik, po czym wytarł nim mokre kosmyki, które częściowo oblepiły jego czoło.
 Spieszył się do pracy, musiał zdążyć na dzisiejsze spotkanie, które będzie miało decydujący wpływ na to, czy zostanie wymarzone zlecenie, czy może jednak okaże się, że jego nadzieje zawsze były zbyt wysokie, a on nie starał się dostatecznie mocno. Może spoczął na laurach mając nadzieję, że jego urok osobisty zdoła załatwić sprawy bez zbyt dużego wkładu pracy w to, co robił. Wrócił do swojej garderoby, gdzie ubrał czyste bokserki, białą koszulkę z finezyjnym wzorem na przodzie i parę czarnych, obcisłych spodni ze skórzanymi wstawkami na wysokości kolan. Uczesał jeszcze włosy, aby odrobinę ujarzmić artystyczny nieład na głowie, po czym ruszył do kuchni, aby nakarmić raka w płucach i zjeść śniadanie.

~

Piątek.
Piątek…
Piątek!

            Myśl o tym dniu nie dawała mu spać. Był podekscytowany i przerażony zarazem, a każda czynność jaką miał wykonać pozostawała ledwie rozpoczęta, bo był zbyt zdekoncentrowany, aby poważnie się na niej skupić. Znajomi śmiali się z jego drżących rąk i dokuczali mu, że musiał przeżyć seks życia, skoro pocą mu się dłonie, wzrok ma nieobecny, a cokolwiek do niego nie powiedzą, wpada jednym uchem, a drugim wypada.

            - Chyba nie masz własnego życia, skoro w moje się wtrącasz – warknął w kierunku jednej z koleżanek z branży. Miała rude włosy spływające falami do pasa, zadarty, piegowaty nos i elektryzujące spojrzenie w odcieniu soczystej zieleni. Uwielbiał ludzi o wyjątkowych oczach, stąd zapałał dziwną sympatią do płomiennowłosej kobiety, choć nigdy nie widział tej znajomości na wyższym poziomie niż ta koleżeńska.

            - Bill, Bill, Bill… Kogo ty chcesz oszukać? Na pierwszy rzut oka widać, że wpadłeś po uszy – zatrzepotała zalotnie rzęsami, opierając łokcie o dębowy blat toaletki, a światło lamp rozjaśniło jej cerę. Z tej odległości mógł stwierdzić, że wiele brakowało jej do ideału, a to, czego potrzebowała to dobry makijaż. Splotła dłonie w koszyczek, aby oprzeć brodę na ich wierzchniej części. – Nie wiem kto to i nie wiem co ci zrobił, ale prędzej czy później się dowiem co zrobił z moim Billem. To facet? Dziewczyna? W co się wpakowałeś?

            - Olivia! – zagrzmiał, mając dość wtrącania się w jego prywatne życie.

            - No dalej, ile mam cię błagać, żebyś mnie olśnił?

            - Dopóki grabarz nie przysypie twojej trumny toną ziemi. – odparł, przewracając oczami. Olivia roześmiała się, przyzwyczajona do tego typu odpowiedzi. Na początku była zdziwiona, ale z czasem zdążyła polubić tego chłopaka, więc nic sobie nie robiła z tego, że czasem bywa niemiły.

            - Mój duch będzie cię nawiedzał, dopóki nie wyznasz prawdy. Dowiem się, choćby za cenę własnego życia!

            Na odczepkę rzucił jej twarde spojrzenie, po czym wstał, podążając w kierunku fotografa, który w czas zdążył przywołać go przed obiektyw swojego drogiego aparatu.

            Podczas sesji robił dokładnie to, co mu kazano, choć jak można przypuszczać, tylko jego ciało było obecne na miejscu. Myśli dryfowały w kierunku czarnowłosego mężczyzny, który splatał włosy w ciasny kok na czubku głowy, nosił kilkudniowy zarost, a jego ciało było umięśnione i silne. Potrafił rozbawić go jednym słowem, choć ich znajomość była tak krótka, jakby była jedynie snem, czymś tak nierzeczywistym, że ciężko było stwierdzić, czy jego umysł nie wymyślił jej sobie przez przedłużającą się samotność.

            Bezwiednie wsunął dłoń pod szarą bokserkę okrywającą jego tułów podciągając ją kilka centymetrów w górę, przez co pięcioramienna gwiazda po prawej stronie jego podbrzusza zdradziła swoje istnienie. Przygryzł dolną wargę i wbił rozmarzone spojrzenie w nieistniejący punkt gdzieś ponad obiektywem.

            - Idealnie! – krzyknął fotograf, strzelając oślepiającym światłem lampy błyskowej. – Olivia, podejdź tu proszę!

            Ponad dwie godziny później wychodzili razem ze studia, jednak rozdzielili się niemal natychmiast po opuszczeniu budynku. Każde ruszyło w swoją stronę, pogrążone w myślach. Bill wiedział, że do piątku pozostało trochę ponad dwadzieścia cztery godziny. I mógłby przysiąc, że nigdy w życiu nie denerwował się tak bardzo, jak wtedy.

~

            Puścił się biegiem przez sporej wielkości hall, zawzięcie szukając czegoś w kieszeniach białego kitla, który przyrósł do niego w godzinach pracy. Stał się częścią jego wizerunku, jego pasji, tego, na co się składał i w co wierzył. Teraz jednak był zdenerwowany, a jego myśli szalały. Hiperbolizował każdy problem jaki się przed nim piętrzył, przez co każdy kolejny zdawał się wykraczać ponad normę, a on sam uginał się pod nawałem pracy i obowiązków. Potrzebował urlopu, przerwy, odrobiny czasu dla siebie. Żeby pomyśleć, odpocząć, przeanalizować obecną sytuację w spokoju i nie pozwolić, aby dręczące go demony zdominowały jego codzienność i to, co sobie postanowił. Jeżeli chciał osiągnąć swój cel, musiał przełknąć gorzką pigułkę, jaką była prawda. Przestać myśleć tylko o sobie i zrozumieć, że zabił czyjeś zaufanie. Odebrał wiarę w ludzkość i pozostawił zgliszcza w miejscu, gdzie jeszcze niedawno płonął ogień. Ogień, którego płomienie były tak żywe, tak rzeczywiste, tak ciepłe… Chciałby przypomnieć sobie jak to jest, kiedy czyjeś oddanie i troska dodaje sił, kiedy czyjaś miłość jest wszystkim, co utrzymuje cię na powierzchni i nie pozwala utonąć w mętnych wodach błędów, które popełniłeś.
           
            Przede wszystkim nie chciał, aby jego pełen sprzeczności umysł zaważył na przyszłości, którą sobie wymarzył. A nie marzył o niczym innym, niż o wieczności, w której trzyma ukochanego w sile swoich ramion. Cała reszta mogła skruszeć niczym płatki kwiatów po zetknięciu z ciekłym azotem, aby rozpaść się pod wpływem najlżejszego dotyku i opaść na skuty lodem grunt rozmywając się w nicość. Tak, jak odpływają sny, kiedy nieznośny pisk budzika wyrywa nas ze słodkich wizji, jak i koszmarów.

            - Doktorze? Doktorze Kaulitz?
           
            - Słucham? – odpowiedział, odwracając się na pięcie w stronę jednej z pielęgniarek. Niedawno skończył staż w specjalizacji chirurgii kardiologicznej. Teraz, jako młody lekarz przyciągał wzrok kobiet, ale i budził pogardę ze strony starszych i lepiej doświadczonych kolegów po fachu. Zawsze był dobry w tym, co robił, przykładał się i co najważniejsze uważał, że jego praca to nie tylko obowiązek i sposób na dorobienie się majątku. Bycie lekarzem obligowało do pomocy cierpiącym ludziom, a to zaś sprawiało, że czuł się spełniony. Uniósł brew w niemym wyrazie oczekiwania, kiedy pulchna kobieta odchrząknęła i wyrecytowała.

             - Potrzebujemy każdej pary rąk do pracy, był wypadek. Stłuczka autokaru z tirem, albo tir wjechał w samochód, może odwrotnie, albo wszystko na raz, nie wiem! To ważne, są ranni, potrzebujemy pomocy.

            - Trzeba było mówić tak od razu, prowadź, Elaine.

            Choć był rozkojarzony przez myśli, które krzątały się po dróżkach jego umysłu, użył resztek silnej woli po to, aby doprowadzić się do porządku. Wyłączyć. Być niczym maszyna zaprogramowana do widoku krwi lejącej się z ran strumieniami.

            Ludziom może się wydawać, że lekarze przywykli do śmierci swoich pacjentów. Prawda jednak była inna; każda śmierć oznaczała ból i pogardę dla samego siebie, że nie mimo starań, nie udało się uratować człowieka, który powierzył im najcenniejszy skarb, jakim obdarował go Bóg. Śmierć jest ciężka, a zawsze oznacza jedno. Problemy.

~

Drżał każdy mięsień w jego ciele, gdy zamknął za sobą drzwi łazienki, aby powoli przygotować się do spotkania, na które przecież tyle czekał. Kątem oka spostrzegł swoje przerażone spojrzenie w lustrzanej tafli i gdyby tylko nie był taki zdenerwowany, na pewno zacząłby się śmiać z ekspresji jaka zastygła na jego twarzy. Mieszanina strachu, dzikiej ekscytacji, ale i oczekiwania. Jego oblicze zdradzało każdą emocję, jaka w nim tkwiła, a teraz czuł się tak, jakby mógł latać. Jakby nic nie mogło odebrać mu szczęścia, które wykiełkowało z drobnego ziarna zasianego tuż pod jego sercem. Ziarna, które wypuściło silne korzenie i wrosło w mięsień tłoczący krew do każdej komórki w jego ciele. Nieważne jak krótka była ta znajomość, ważne, że wiedział już, że nie zdoła się od niej uwolnić. To, co czuł, nie przypominało emocji, które płynęły wraz z życiową energią – to uczucie było nowe, silniejsze niż kiedykolwiek. Piękne, ale i przerażające... Wiedział, że może je stracić, wiedział, że dla tego drugiego może być jedynie pięknym ciałem, które zaspokoi każde pragnienie… Które ulegnie, które odda się z rozkoszą… Może być jedynie młodym, niedoświadczonym istnieniem, które miłość dopracuje niczym wirtuoz swą ostatnią symfonię. Zostanie ulepszony po to, aby świat mógł go podziwiać, gdy jego krucha psychika zacznie rozpadać się na kawałki, tak, jak szklane przedmioty spadające na twardy grunt. Nie chciał być jedynie odłamkiem tkwiącym w cudzym ciele niczym drzazga; nie chciał być bólem. Pragnął być tym, czym Słońce jest dla Ziemi, czym Ziemia jest dla Księżyca. Chciał być tym, do którego wraca się po długich godzinach rozłąki, tym, którego chowa się w silnych ramionach przed całym światem. Chciał… Chciał, aby ktoś go posiadał. Czuć się wartościowy. Czyjś. Tak po prostu chciał być czyimś całym światem.

Wziął długą, relaksującą kąpiel, uprzednio wlewając do wanny sporą ilość pachnących olejków pielęgnujących skórę. Dopiero, gdy woda zrobiła się niemal lodowata opuścił relaksującą toń pełną piany i podszedł do umywalki, gdzie chwycił w dłoń szczoteczkę do zębów i wycisnął na nią odpowiednią ilość pasty. Zatracał się, a im mniej czasu mu pozostawało, tym bardziej przestawał myśleć racjonalnie.

- I co ja mu powiem? Cześć Tom, mam nadzieję, że znowu mnie przelecisz? – mruknął sam do siebie, po czym rozchylił wargi, dokładnie czyszcząc ich wnętrze. Po kilku minutach wypluł nagromadzoną w nich pianę, przepłukując jamę ustną wodą nalaną do niebieskiego kubeczka.

- Nie, nie mogę mu czegoś takiego powiedzieć. To chore… – wyciągnął ramiona ponad głowę, przeciągając się. Każda myśl o nim potęgowała pragnienie, każda sekunda spędzona osobno wrysowywała tęsknotę w całe jego istnienie. Był jak chorągiewka na wietrze, przechylająca się w stronę uczucia, które aktualnie w nim dominowało.

- Jezus Maria, to już wpół do dziesiątej – jęknął, gdy stopy zaprowadziły go do kuchni, gdzie na blacie kuchennej wyspy pozostawił grubą bransoletę w kolorze brudnego złota, budową przypominającą łańcuch. – Nie wyrobię się, nie ma mowy! Jak ja mam zdążyć, skoro jeszcze jestem nieubrany?

Zaczął panikować, a gdy panikował, histeria przysłaniała mu zdrowy osąd sytuacji. Dlatego też, żeby przestać hiperbolizować, przesadzać i analizować wszystko, czego się dotknął, czym prędzej pobiegł do garderoby, aby wybrać odpowiedni outfit. Co prawda zastanawiał się już wcześniej nad tym, co mógłby ubrać, ale im bliżej była kolacja, tym bardziej zmieniało się jego zdanie dotyczące ubioru.

~

W piersi Toma serce biło tak prędko, że gdyby nie wiedział co było przyczyną przyspieszonego tętna, pojechałby do szpitala z podejrzeniem zawału. Był zwyczajnym przedstawicielem męskiej części społeczeństwa, a tymczasem czuł się jak niedoświadczony nastolatek przed swoim pierwszym razem. Czy to możliwe, że miłość może tak obezwładniać? Może było jeszcze zbyt wcześnie, aby to, co czuł nazywać miłością, ale… On wiedział. Wiedział, że rytm jego serca jest muzyką, jaką wygrywa duch podczas skomplikowanych procesów chemicznych zachodzących w ludzkim mózgu. Tych, które przypominają narkotykowe upojenie. Tych, które są tak cudowne, że instynktownie pragniesz więcej i więcej, nie możesz przestać… Jesteś gotów zapłacić każdą cenę za kolejną dawkę swojego opium. Za swoje słodkie uzależnienie, które nie pozwala ci zatonąć tak, jak tonął Titanic po kolizji z górą lodową. Jak to się stało, że to jemu przytrafiło się takie szczęście? Jak to się stało, że mógł walczyć o kogoś i widział efekty swoich starań…? Przywoływał w pamięci obraz młodego, wijącego się pod nim ciała. Echo jego cichych jęków i westchnień odbijało się od ścian jego czaszki, niemal doprowadzając do nieplanowanej erekcji… Jeszcze nie mógł, nie teraz. Teraz lubował się w tym, co czuł. A to, co czuł, było tak smaczne jak ognista whiskey przeplatana miodowymi akcentami.

Oparł się plecami o jasną ścianę budynku, w którym mieściła się restauracja czując, jak drobne nierówności wbijają się w jego skórę przez materiał, jaki okrywał jego ciało. Oddał się chwili zadumy, wbijając wzrok w srebrne refleksje księżycowego światła odbijającego się od ciemnej tafli jeziora.

Nigdy nie był typem romantyka, ale obraz, jaki rozpościerał się przed jego oczami definitywnie przypadł mu do gustu. Pytanie, czy Billowi również się spodoba…? Czy zabraknie tchu w jego płucach, kiedy poprosi go o krótki spacer po tym, jak zarzeknie się, że odprowadzi go do domu?

To wszystko wydawało się takie proste, nieskalane grzechem. Wydawało się, że nic nie może stanąć mu na przeszkodzie, aby sięgnąć po największe pragnienie jego serca. Wiedział, że nie pozwoli mu odejść, choćby uciekał przed nim, biegnąc ile sił w nogach. Wiedział, że zdobędzie go swoim uporem. Swoją obecnością. Magią słów. Doświadczeniem. Tym, że pokazał mu jak smakuje dotyk jego spracowanych dłoni, podczas gdy jego skóra była nieskazitelnie czysta, trochę blada, ale piękna…

Wysunął dłoń z kieszeni spodni od garnituru, który zakładał na specjalne okazje i tylko wtedy, kiedy mu na czymś zależało. Wiedział, że wyglądał w nim bardziej męsko i nie było mowy, aby ktokolwiek mógł mu się oprzeć w takim wydaniu. Spojrzał na tarczę zegarka oplatającego przegub grubym, skórzanym paskiem i zamarł. Licznik czasu wybił właśnie jedenastą, a on nie wiedział, czy przybędzie. Wtedy, niczym na zawołanie zauważył na horyzoncie nadciągającą postać, a serce podskoczyło mu do gardła. Dłonie zaczęły się pocić, w gardle powstała pustynia. Poprawił krawat pod szyją, po czym poszedł bliżej tego, którego pragnął. Którego chciał. Który jako jedyny uzyskał dostęp do jego serca i w żaden sposób nie chciał go stracić.

Bynajmniej na tamtą chwilę był tego pewien.


1 komentarz:

  1. Cześć, tu Twoja beta ;* Cóż mogą powiedzieć... Bardzo mi się podoba, uwielbiam Twój skomplikowany styl i dziękuję za dedykację. Nie mam pojęcia co zamierzasz, nie znam zarysu opowiadania, ale wierzę, że rozkręci się w bardzo ciekawą historie.

    OdpowiedzUsuń