niedziela, 8 listopada 2015

3


Rozdział III



„We got to keep on living,
leave the past behind…”


~



Nie spodziewał się takiego biegu wydarzeń. Przysiągłby, że mógłby przywołać każdy możliwy scenariusz jako permanentny podkład zwykłej rozmowy z byłym przyjacielem, ale to co się wydarzyło było niedorzeczne! Nawet nie słuchał, nie potrafił. Najpierw jego oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, a później zwęziły do rozmiaru wąskich szparek. Z wściekłości, rzecz jasna.

- Jeszcze masz czelność się do mnie odzywać po tym, co zbroiłeś? – zagrzmiał, wbijając paznokcie w wewnętrzną część swoich dłoni.

- Bill, pozwól mi chociaż wytłumaczyć… To nie tak, jak myślisz.

- OCZYWIŚCIE! To nigdy nie było tak, jak ja myślę – zaironizował, trzęsąc się ze złości.

 Georg, który przyglądał się z boku dwójce byłych kochanków, westchnął głęboko. Po chwili odchrząknął znacząco i postanowił się wtrącić, żeby nieco rozładować sytuację i pomóc im w drodze na właściwą ścieżkę. Wiedział bowiem, że darcie się i krzyki niczego nie zmienią, jedynie przyciągną gapiów, którzy niczym sępy zacieśnią wokół nich ciasny krąg i będą czekać na rozlew krwi. A on, jako dobry przyjaciel, nie mógł do tego dopuścić. Znał ich obu i wiedział, że kiedy jeszcze byli razem, nigdy nie widział ich szczęśliwszych.

- Przestańcie się na siebie drzeć, tylko porozmawiajcie spokojnie. Bill, pozwól temu dupkowi choćby się wytłumaczyć, przecież nie musisz od razu wskakiwać mu do łóżka, a ty Tom, przestań naciskać. Skoro nie chce to nie. Przyjmijmy, że musi to przemyśleć. Więc umówcie się za, załóżmy dwa dni, w tej przytulnej kawiarence na rogu Grand Avenue o 16 i przedyskutujcie to. Nie są wam potrzebni gapie. – wygłosił swój monolog, przełykając głośno ślinę.

Obaj spojrzeli na niego jak na jedno wielkie nieporozumienie, a on w efekcie uniósł ręce w górę w geście całkowitej kapitulacji.

- Sorry, chciałem tylko pomóc. Nic tu po mnie, ale rozważcie to. Obaj. Bez tej waszej pieprzonej dumy, której obaj jesteście pełni.

Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź uniósł się z niskiego murka i ruszył przed siebie, w końcu całkowicie rozpływając się w mroku nocy.

Kiedy odszedł, spojrzeli po sobie. Atmosfera zdawała się gęstnieć z każdą upływającą sekundą, a już można było kroić ją nożem. Krew wrzała w żyłach, gorąca niczym magma wypływająca z wulkanicznego stożka i wystarczyłoby jedno źle sformułowane zdanie, aby wywołać katastrofalny w skutkach wybuch.

- Georg ma rację. Wiedz, że będę czekał. Będę czekał, bo jesteś wart więcej niż moja pieprzona duma – powiedział Tom, po czym podniósł się i zniknął tak prędko, że blondynowi zaczęło się wydawać, że cała ta sytuacja wcale nie miała miejsca.

Był otumaniony, a serce ukryte w piersi wciąż drżało niespokojnie. Wiedział, że choćby nie wiem co się stało, nawet milimetr jego ciała nie postanie w umówionym wcześniej miejscu. Musiał zrozumieć samego siebie i dojrzeć do tej decyzji, o ile kiedykolwiek jakąś podejmie. Tymczasem postanowił, że wróci ze swoim życiem do miejsca, w którym znajdował się jeszcze parę godzin wcześniej. Jak na razie nie miał najmniejszej ochoty rezygnować ze swoich postanowień. Tak było bezpieczniej i póki co, nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo. Przecież nie mógł pozwolić sobie na powrót do nicości, dobrze pamiętał jak to jest, kiedy w zdrowym ciele gnije duch. Jak umiera nadzieja, jak beznadzieja popycha człowieka do realizacji najgłupszych pomysłów, na jakie mógłby wpaść. A nie chciał znowu wylądować w szpitalu dla obłąkanych, podłączony do kroplówki i z diagnozą symbolizującą przypadkową próbę samobójczą.

Tymczasem Tom przemierzał ulicę pogrążony w myślach do tego stopnia, iż nie zauważył idącego z naprzeciwka człowieka i byłby go i staranował, gdyby w ostatniej chwili nie odskoczył w bok. Przypadkowe spotkanie z Billem pozbawiło go umiejętności skoncentrowania się na drodze przed sobą, stąd wymamrotał pod nosem szybkie przeprosiny i ruszył dalej, nawet nie siląc się, aby wysłuchać złorzeczeń pod swoim adresem. Zimne powietrze wręcz kłuło w policzki, aczkolwiek nie przejmował się tym. Dzięki temu zdążył odzyskać choć odrobinę jasności umysłu, a to, wbrew pozorom, było mu teraz bardzo potrzebne.

Co mógł jeszcze zrobić…? Przecież było widać jak na dłoni, że Bill nie chce go słuchać. Nie chciał żadnych wyjaśnień i skłamałby, gdyby stwierdził, że jego serce nie było ciężkie jak ołowiany dzwon zawieszony w kościelnej wieży. Rozrosło się do niebotycznych rozmiarów, wielkości pełnej miłości i cierpienia, które gdyby tylko mogło, zalałoby cały świat swoim frasunkiem. Gdyby tylko wiedział, że błaganiem na kolanach coś wskóra, definitywnie uklęknąłby przed blondynem, objął jego dłonie własnymi i wył jak zranione zwierzę, aby dostać ostatnią szansę.

Jednak ta myśl wydawała mu się tak żałosna, że odrzucił ją od siebie tak prędko, jak się pojawiła. Bo jak to? On, Tom Kaulitz, pragnienie wielu kobiet i mężczyzn ma robić z siebie błazna przed jakimś tam Billem, który wziął się znikąd? Niedoczekanie jego! 



~


Dni mijały jak za smagnięciem czarodziejskiej różdżki. Sekunda goniła sekundę, a godziny zamieniały się w minuty. Czas przyspieszył, jakby odstęp między dobą, a dobą zwęził się w przestrzeni. Życie człowieka jest krótkie, a im starszy się stawał, tym mocniej docierała do niego bolesna prawda.

Kiedy wszystko zdążyło się tak bardzo skomplikować?

~


Poranek przywitał go okrutnym bólem głowy i suszą w ustach. Kiedy rozchylił powieki zorientował się, że obraz przed jego oczami jest rozmazany i niewyraźny, a on sam nie wytrzyma ani chwili dłużej, jeżeli nie ugasi pragnienia.

Przekręcił się na bok i z zamkniętymi oczami próbował sięgnąć do stolika tuż przy jego łóżku, kiedy jego ręka natrafiła na coś drobnego i szorstkiego, a on zamarł. Uchylił jedną powiekę, spostrzegając białą karteczkę, na której litery układały się słowa za sprawą smolistego atramentu. Starał się przywołać w głowie obrazy poprzedniej nocy, ułożyć konkretny bieg wydarzeń, lecz nie potrafił. Z całych sił skoncentrował się na krótkiej wiadomości, a w tym momencie prawda spłynęła na niego z siłą cwałującego konia.

~




Square One at the Boathouse, Echo Park. 11 pm, piątek.



P.S. Przyjdź, proszę.



~


Szklane drzwi wysokiego biurowca otworzyły się automatycznie, kiedy spora grupa ludzi opuszczała miejsce pracy z wyraźną ulgą malującą się na twarzach. Zmierzali w tylko sobie znanych kierunkach, wyzbywając się myśli i problemów, których nie chcieli zabierać ze sobą do domu. Teraz był ich czas, czas wolności i radości, czegoś, co zniknie w momencie, w którym budzik zacznie dzwonić o poranku, wyrywając ich z sennych objęć Morfeusza. Po to, aby stoczyć kolejną batalię z klientami i inwestorami.

Zamieszał w swojej filiżance, wykrzywiając usta w sarkastycznym uśmiechu. Wszyscy ci ludzie wydawali się tak beztroscy, jakby każdą zawiłość losu można było rozwiązać zwyczajną ignorancją. W taki sposób jedyne, co się robiło to upychało problemy głębiej, przez co zaczynały się piętrzyć, a w efekcie gnić i śmierdzieć. Z doświadczenia wiedział już, że to najgłupszy z możliwych sposobów na walkę z rzeczywistością. Jeżeli nie ma się odwagi spojrzeć prawdzie prosto w oczy w momencie, w którym wieje wiatr, najprawdopodobniej silniejszy podmuch strąci człowieka z nóg i ześle w najodleglejszy zakamarek piekła, gdzie szatan już ostrzy pazury aby wbić je w delikatną strukturę skóry. Rozerwie ją, odseparuje duszę od mięśni. Zmieni człowieka w chmurę brunatno-szarego dymu, którym zaciągnie się z rozkoszą i sprawi, że nicość i pustka będzie ostatnią rzeczą, jaką zarejestruje umysł zanim zdąży zniknąć świadomość.

- Czy życzy sobie pan czegoś jeszcze? – ciepły głos drobnej blondynki wyrwał go z letargu; przez pierwsze kilka sekund wpatrywał się z nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Wiedział, że jest kelnerką i to jej praca, stąd musi grać głupszą niż jest naprawdę oraz nagabywać klientów, aby kupili coś jeszcze. 

„Polityka firmy”, pomyślał złośliwie.

Spojrzał na złotobrązową plakietkę przyczepioną do jej piersi, gdzie wygrawerowane litery zdradzały imię kobiety. Miał zamiar wykorzystać zdobytą wiedzę na swoją korzyść, stąd uniósł kącik ust i powoli, z rozmysłem, uniósł spojrzenie orzechowych tęczówek wprost na jej twarz. Była ładna, choć nie idealna. Jej cerę szpeciło kilka krost, których nawet nie starała się ukryć, a nos był odrobinę zbyt duży, jeżeli porównać go do reszty twarzy. Za to jej oczy… Przypominały mu o nim. Ich barwa, długie, ciemne rzęsy pociągnięte subtelnie czarnym tuszem. Ale to nie były jego oczy. Nie widział w nich ognia, którym szczycił się człowiek z jego snów.

Prawdą było, że swój ideał odnalazł w Billu. W każdym milimetrze jego skóry, jego głosie, tym, jak się poruszał. Jak całował, jak wyglądał. Jak się rumienił, kiedy słyszał komplementy. Westchnął teatralnie, trącił kolczyk w dolnej wardze koniuszkiem języka, zanim postanowił się odezwać.

- Melanie – zaczął niemal niesłyszalnym głosem, więc odchrząknął i zaraz się poprawił. – Melanie, poproszę dobre czekoladowe ciastko. I jeszcze jedno americano, żebyś nie musiała się fatygować.

- Pana życzenie jest dla mnie rozkazem – uśmiechnęła się ciepło, po czym odwróciła na pięcie i kręcąc biodrami, zniknęła za ladą zastawioną mnóstwem słodkich przekąsek.

            Tom westchnął głęboko, wbijając wzrok w dłonie, które oparły się na jego kolanach. Niczym zauroczony wpatrywał się w smukłe palce wszczepiające się w ciemny materiał spodni, jakoby tym aktem mógł przyspieszyć czas. Płynął tak wolno, jakby stał w miejscu, a od feralnego spotkania z Billem nie minęła doba, a co najmniej tydzień. Zagryzł wargę, po czym przeniósł spojrzenie na zdjęcie wiszące na ścianie tuż przed nim. Oparł się wygodniej o skórzane oparcie czerwonego fotela i pozwolił, aby myśli przejęły kontrolę nad jego umysłem po raz kolejny tego dnia.

            Czy również myślał o nim tak intensywnie, jak on…? Czy rozważał przyjście na spotkanie i wysłuchanie wszystkiego, co miał do powiedzenia? Chciał mu wyjaśnić, że oprócz jego głupoty było coś jeszcze, co skłoniło go do podjęcia takiej decyzji. W końcu nie był tak głupi, aby dać się przyłapać… Nie był tak głupi, aby nie wiedzieć, jak się ukryć i co zrobić, aby namiętny romans nigdy nie wyszedł na światło dzienne.

5 komentarzy:

  1. Ah, niesamowite.
    Uwielbiam to w jaki sposob to wszystko opisujesz, wiem ze sie powtarzam co do tego, ale niesamowicie sie to dzieki temu czyta. Co do treści - bardzo ciekawa, nieprzesadzona i ciagnie do dalszego czytania! Jak dla mnie extra! Czekam na następny, mam nadzieje, ze wreszcie na siebie trafia! ;** / Kasia Krz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie dzięki takim komentarzom mam ochotę pisać, pisać i nigdy nie przestawać.

      <3

      Usuń
  2. Bardzo ciekawy odcinek a opisy są świetne!! :D weny życzę i czekam na kolejny :D
    ~Kolorada

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! :) A na następny odcinek pojawi się w poniedziałek wieczorem, tak myślę.

      Usuń
  3. Georg jak na razie jest jedyną trzeźwo myślącą postacią w tym opowiadaniu. Co to duma nie robi z człowiekiem ehhh Po przeczytaniu każdego odcinka mam wrażenie, że był strasznie krótki. Za szybko się to czyta, czyli za dobrze piszesz :)

    OdpowiedzUsuń