piątek, 24 czerwca 2016

16

Rozdział XVI


“Every day, step by step, we dare to love again,
And if we lose our grip, meet you at the end”.

~

Uniósł jego nadgarstki ponad głowę, więżąc je w uścisku swoich dłoni jak w pułapce. Zniewolił go, odebrał wolność wyboru, podporządkował sobie. A on, Bill, z lubością ulegał jego władczemu stylowi, chciał tego… Tutaj, teraz, opętany splotem jego miłości był w stanie zapomnieć o wszystkim. Liczył się tylko ogień, te iskry, które wybuchały w jego oczach, tworząc na niebie konstelacje różnokolorowych figur geometrycznych. Złapawszy między zęby kolczyk w wardze Toma, pociągnął go w swoją stronę, dopóki starszy na powrót nie złączył ich ust w pocałunku. Otarł się zmysłowo o jego ciało, prężąc jak kot.

            - Przestań… się… ze mną… drażnić… - wysapał Bill. Wyswobodził ręce spod krępującego je uścisku, po czym uklęknął przed nim. Tom oparł się plecami o ścianę, jednocześnie obracając ich położenie o trzysta sześćdziesiąt stopni. Teraz on był poddanym, a Bill był tym, który kontrolował sytuację. Jednak podobało mu się to… To, jak mógł patrzeć na niego z góry, podziwiać i obejmować wzrokiem każdy skrawek jego – wciąż ubranego, ale nie na długo – ciała.

            Helikopter nieustannie krążył ponad ich głowami, śmigła hałaśliwie przecinały powietrze, aby nie opaść z hukiem na ziemię, dzięki prozaicznym prawom grawitacji. Adrenalina krążyła w ich żyłach jak obezwładniający narkotyk, potęgowała doznania, siała zamęt w ich umysłach. Im bardziej czuli, że ktoś może ich przyłapać, tym mocniej pragnęli to zrobić. Oddać się pierwotnym instynktom bez reszty, pieprzyć jak zwierzęta, koniuszkiem języka spijać ślinę spływającą z kącika ust na brodę. Szarpnął za sprzączkę jego paska i obluzował jej nacisk, rozpiąwszy guzik u spodni sprawił, że ich licha konstrukcja opadła do kostek, odsłaniając silne, muskularne nogi i czarny materiał bokserek ciasno opinających uda. Uśmiechnął się do siebie chytrze, przylegając wargami do wyraźnej wypukłości w bieliźnie; nie uwalniając jego bioder od zbędnego balastu, obdarowywał męskość kochanka wygłodniałymi, wilgotnymi muśnięciami, delikatnie chwytał zębami. Wsunął dłonie pod jego koszulkę drapiąc krótkimi paznokciami podbrzusze i twardy, umięśniony brzuch, osiadły dopiero na piersiach, w które się wbiły. Mocne przeciągnięcie palców po miękkiej skórze pozostawiło na niej nabiegłe krwią, czerwone pręgi, dowód jego obecności.

Tom przymknął powieki i odchylił głowę w tył, oblizując prężnie spierzchniętą powierzchnię warg. Wydał z siebie chrapliwy pomruk, wplatając palce między rozwichrzone włosy Billa. Masował opuszkami palców naskórek między puklami na jego głowie, pociągał lekko skręcone kosmyki, aż w końcu odciągnął ją w tył, żeby spojrzeć prosto w dwa roziskrzone, czekoladowe punkty – jego oczy. Tęczówki poczerniałe z podniecenia… To podobało mu się coraz bardziej. Czy można być bardziej podnieconym…? Bardziej… spragnionym? Czy można odczuwać szczęście silniejsze niż to, które płynie w ciele jak czysta, nie zakłócona niczym energia? Odniósł wrażenie, że jest lawą przepływającą przez wulkaniczne żyły, pragnącą wydostać się na powierzchnię, żeby spalić zielone źdźbła traw, wypalić je całkowicie, pozostawiając jedynie zwęglone zgliszcza. To już nie był on… On był drapieżnikiem, który pochwycił swą ofiarę w kleszcze ostrych jak brzytwa zębisk i nie miał zamiaru puszczać, choćby od tego zależało jego życie. Jego reputacja. Jego imię. Miał wszystko gdzieś!

Liczyła się tylko ta chwila… Tylko ona… Tylko ten moment, to, co ofiarował im los.

- Weź go do ust. – A Bill, potulnie, wsunął kciuki za gumkę jego bokserek i powoli, nie spiesząc się, zsunął je do połowy ud. To, co stanie się z nimi później nie było ważne, teraz… Teraz chciał go smakować, czuć na języku każdą, wybrzuszającą się żyłkę. To, jak pod wpływem jego pieszczot twardnieje i rośnie, zdradzając, że wszystko, co robi, działa na niego równie mocno, jak w jego, wyobraźni. W końcu największa rozkosz mężczyzny to ta, w której wie, że jego dłonie dają przyjemność; wielką i nieokiełznaną, która jak rozszalałe fale zatapiające potężne statki podczas sztormu, doprowadza do wybuchu.

Ujął podstawę męskości Toma w dłoń; wciąż wpatrzony w twarz kochanka, zanurzył sam czubek jego penisa we wnętrzu swoich warg. Okrążył językiem jego główkę, obrysował kształt odcinający ją od trzonu, po czym odciągnął od ust niemal przypierając do podbrzusza. Przesunął wilgotną miękkością od podstawy, aż do ujścia cewki moczowej, którą podrażnił srebrzącą się pośrodku języka kuleczką, która go ozdabiała. Tom zawył z rozkoszy, niespokojnie wybijając biodra w przód, przez co jego członek na powrót wbił się w usta Billa; ten zacisnął mocno powieki, jednak nie protestował. Czuł, że zaczynają targać nim torsje, ale wytrzymał. Wytrzymał dla niego, starając się przełknąć ślinę, żeby spotęgować poczucie ciasnoty. Spojrzał w górę załzawionymi oczami, na jego szyję, odznaczające się jabłko Adama, wyraźny, pokryty kilkudniowym zarostem podbródek… Rozchylone usta… I czuł, że jego bielizna zwęziła się nagle o kilka kolejnych centymetrów, żar własnej fizyczności niemal rozerwał je na strzępy. Potrzebował, żeby…

Światła zbliżyły się do nich, znajdowały się ledwie o kilka centymetrów dalej od ich rozgrzanych, opanowanych przez szaleństwo, ciał. Tom chwycił go pod pachy i pociągnął w górę, przypierając do ściany tuż obok jakichś drzwi, teraz zupełnie nieistotnych i zbędnych. Chciał, aby zapadli się pod ziemię, a policja – czegokolwiek, czy kogokolwiek by nie szukała – dała im święty spokój.

Tom rozdygotanymi rękoma zadarł jego koszulkę pod same pachy, schylił głowę i zassał się wokół jego sutka ozdobionego metalowym kolczykiem. Chwytał między palce każdy skrawek jego skóry jaki zdołał schwycić; był głodny jak wilk polujący na owcę. Chciał go pożreć, zostawić tylko kości, wyssać z nich szpik, przesiąknąć nim bez reszty i nie pozwolić, aby ktokolwiek inny go dostał… Ten człowiek doprowadzał go do szaleństwa, sprawiał, że włosy stawały na baczność, hipnotyzował, zniewalał, uwodził go. Bill wsunął dłoń między uda Toma, przesunął palcami po delikatnej skórze jąder, a następnie objął nimi najintymniejszą część jego ciała; pieścił jego męskość posuwistym ruchem, czując jak pulsuje, jaka jest gorąca. Czuł jak jego napletek wilgotnieje przez pojedyncze krople preejakulatu.

Wszczepił palce w skórę na jego karku i przyciągnął jego głowę bliżej swojej twarzy. Otarł się wargami o gorący policzek Toma, okręcając nogę wokół jego pasa, żeby przyprzeć go do siebie mocniej.

- Chcę cię bliżej, mocniej, we mnie, głęboko, teraz, zerżnij mnie Tom! – mówił prędko niemal krzycząc, jak w gorączce. Jego głos był niewyraźny, schrypnięty, drżący, pełen emocji. – Jestem twój, tylko twój, weź mnie…

Poczuł, jak silne szarpnięcie obraca go twarzą do ściany, a mocne pociągnięcie odsłania jego pośladki i uda – poczuł między nimi obce dłonie, biegnące po miękkiej skórze coraz wyżej i wyżej. Wspinały się po nich jak po drewnianych szczeblach drabiny, brały co chciały, a on mógł jedynie pasywnie pojękiwać i wzdychać. Cicho, ulegle, zaraz to głośno, nawet wrzeszczeć. Wypiął je w tył, przylegając ich miękkością do miednicy Toma. Jego męskość idealnie wpasowała się w cienką linię między pośladkami, a on krzyknął. Poczuł chłód na jednym z ud, a zaraz ta sama dłoń, która je opuściła, zatkała mu usta, żeby nie zdradził nikomu ich położenia, żeby już przestał krzyczeć i zachowywać się nieodpowiedzialnie. Tak, jakby nigdy nie uprawiał seksu i zapomniał, że wraz ze zwiększającą się temperaturą ciała, zmniejsza się racjonalizm w głowie. Zdrowy pogląd na świat zanika, a wszystko to, co dotąd wydawało się niemożliwe, staje się możliwe. Nawet, jeżeli mowa o staniu na palcach, żeby opuszkami dotknąć gwiazd. Ze złością wgryzł się w wewnętrzną część zakrywającej jego usta dłoni, jednak Tom zdawał się to ignorować, jak gdyby wcale nie czuł bólu. Jakby nie był duszą w okowach mięśni i skóry, a tytanowym potworem, którego konstrukcji nie chwyta rdza, który nie topnieje pod wpływem niebotycznie wysokiego gorąca.

- Zamknij się – warknął mu prosto do ucha, lubieżnie oblizując jego chrząstkę. Zagryzł jego płatek.

Zwilżył opuszki palców własną śliną, po czym, między jego pośladkami, odnalazł ciasne, skurczone wejście w jego ciało. Jego twarda męskość wbijała się w jeden z jego pośladków; napęczniała, gotowa, aby spenetrować jego ciało. Wypełnić go szczelnie sobą i zabrać w podróż, w której to oni sterowali statkiem sunąc po oceanach rozkoszy. Jak on go chciał, tak bardzo… Tak szalenie… Ale jeszcze moment, chwilka, wytrzyma przecież…

Wiedział, że jest na granicy, a wycie syren jedynie wzmagało pośpiech. Ich krew była gęsta ze stresu, buzowała w nich adrenalina, endorfiny docierały do mózgów i siały w nich spustoszenie. Tak, jakby rozległa, elektryczna sieć neuronów przestała istnieć, jakby stały się dziurawe jak sito przesiewające złoto z ziemi. Ale, co ich obchodziło zdrowie psychiczne, kiedy wszystko było tak intensywne, tak silne, tak prawdziwe i mocne…? Wdzierało się w nich i nie dawało spokoju, nie mogło odejść niezaspokojone.

Masował okrąg mięśni strzegących jego wnętrza samymi opuszkami palców, wpierw delikatnie i wręcz ze strachem; z każdą chwilą był bardziej pewny siebie, napierał na kurczące i rozkurczające się włókna coraz mocniej, przedarłszy się przez ich straże, wdarł w jego środek. Czuł jak zadrżał w jego ramionach, on sam już nie wiedział kim jest i jak się nazywa. Wgryzł się w skórę na karku młodszego mężczyzny, a powstałą bliznę załagodził ciepłem i wilgocią języka. Rozchylał palce na boki i wnikał głębiej, rozpracowywał go i przygotowywał na siebie, ocierał się o miękkie ścianki, wchodził i wychodził, dopóki dłonie Billa nie schwyciły jego pośladków i nie docisnęły do siebie. Takiej siły się po nim nie spodziewał, a kolejna lawina dreszczy przetoczyła się przez pion kręgosłupa.

Wykorzystując wolność swoich ust, Bill sapnął;

- Pieprz mnie… - Tom nie oponował, nie zawahał się nawet na chwilę. Splunął na swoją dłoń i rozprowadził ślinę wzdłuż całej długości swojego penisa, po czym główką odnalazł jego wejście. Powoli wniknął w niego, do oporu, po samą linię jąder. Zatrzymał się na chwilę, pozwalając uległemu ciału przywyknąć do uczucia wypełnienia, bycia czyimś. Czuł, że spiął się i mimo tego, że przygotował go na siebie, wciąż czuł ból. Zaczął obcałowywać jego ramiona, barki i łopatki, jednocześnie wprawiając własne biodra w ruch. Wilgotne odgłosy ich namiętności, westchnienia Toma i coraz głośniejsze jęki Billa wypełniły przestrzeń wokół nich, nie byli nawet zdolni zauważyć, że światła niemal muskają ich po stopach. Byli zbyt zajęci sobą, zbyt prędko pragnęli dobiec na szczyt, który przecież czekał na nich od dawna i poczekałby jeszcze, gdyby tylko nie byli tak napaleni, tak złaknieni siebie, tak zwariowani i zdesperowani.

- Głębiej… - westchnął, wychodząc naprzeciw ruchom jego bioder. Tom oparł dłonie na jego biodrach, wbijając się w niego coraz mocniej i głębiej, coraz szybciej, aż bolały go płuca, nie mógł zaczerpnąć oddechu.

- Jesteś tak ciasny… - wycharczał, oplatając jego szyję palcami, którą zaś docisnął do swojego silnego ramienia. Skubnął jego usta swoimi, nie zwężając nacisku dłoni, wolnym ramieniem objął go wokół pasa. To był silny uścisk, zaborczy, pokazujący do kogo należy i, że będzie w stanie zabić każdego, kto tknie go choćby czubkiem malutkiego, niewinnego, ptasiego piórka. Niemal wbił go w ścianę w porywie swojej stanowczości, a głuchy plask bioder obijających się o pośladki podrażnił ich słuch. – Teraz, mały… Dojdź, teraz, dla mnie… - szeptał mu na ucho, zawzięcie bawiąc się jednym z wielu kolczyków, którym je ozdobił. – Tak wilgotny, tak… Gorący… Oddaj mi siebie ostatecznie… - I Bill nie wytrzymał. Zniknął świat jaki znał, zniknął zgiełk i strach, że ktoś mógł ich zobaczyć. Były tylko fajerwerki, był ogień, byli oni – spalający się, płonący, odrywający stopami od ziemi, aby szybować wśród niebios jak nieskrępowane niczym istoty… Po chwili poczuł jak jego wnętrze zalewa ciepły, lepki ejakulat, jak ostatnie pchnięcia i skurcze zdobywają jego ciało, jak cienka stróżka spermy wypływa z jego ciała, spływając na udo.

Nie myśląc wiele, odwrócił się przodem i – bezczelnie – zebrał dowód uniesienia swojego kochanka palcem; ten zaś wsunął do ust, oblizał i połknął, bezczelnie wpatrując się w jego twarz.

~

Na wschodzie niebo zaczęło zabarwiać się w żywy róż przecinany wąskimi paskami fioletu wpadającego w żółć i pomarańcz, który zaś wiązał się z błękitem pierzchającej przed dniem, nocy. Ich nagie plecy spoczywały na twardej powierzchni dachu; ciała noszące na sobie ostatnie dowody niedawno przeżytej ekstazy oddychały spokojnie i miarowo, tak, jakby nic się nie stało. Jakby przed chwilą nie oddali się sobie jak dwójka wariatów, gdzie szaleństwo gra pierwsze skrzypce i potęguje miłość w sercach.

Nie wiedział ile czasu minęło, jak to się stało, dlaczego…? Dlaczego jego serce biło tak mocno, jak gdyby chciało wyrwać się z piersi i ulecieć do tego tłukącego się w klatce piersiowej tuż obok…? Chciał zjednoczyć się z nim w całość, tak, żeby już nigdy nie byli osobnymi figurami w grze o marzenia, a jedną całą. Przyłapał się na tym, że przestaje myśleć w kategorii: „ja”, „on”, a oba te słowa zastępuje prozaicznym „my”. Zganił się za to w myślach. Chyba postradał zmysły…?

Obrócił się na bok, podpierając głowę na ręce zgiętej w łokciu. Wpatrzył się w spokojną twarz Toma, który założył za głowę zgięte ramiona. Miał przymknięte powieki, jednak gdy wyczuł parę oczu wpatrującą się w niego, otworzył je nagle i zamrugał.

- Co…? – zapytał śpiąco.

- Nic… Chyba powinniśmy wracać – wzruszył ramionami, po czym wyszczerzywszy zęby w uśmiechu, na powrót opadł na plecy. – Wow, to było szalone.

- I na pewno nie ostatnie Bill, nie ostatnie…

~

Płuca bolały mnie od wysiłku, ale nie przestawałem biec. Ubranie szeleściło smagane wiatrem, oblepiało moje ciało w najdrobniejszym milimetrze, tworząc coś na wzór sztucznej, materiałowej skóry. Przeskoczyłem zgrabnie przez murek, opadłszy stopami na miękki, wypielęgnowany trawnik, rzuciłem się do ucieczki przez ciemność, która stała się moim azylem. Dobrze, coraz dalej od blasku ulicznych latarni.

Zwolniłem bieg, idąc szybkim marszem. Rzęziło mi w płucach, charczałem i ledwo łapałem oddech. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie ostatniego razu, kiedy przebiegłem sprintem tyle kilometrów, z duszą na ramieniu i stresem wgryzającym się w mój mózg, jak wypustki kół zębatych wpasowujące się do swoich odpowiedników w mechanizmie zegara. Wsparłem się ramieniem o twardą, kostropatą korę drzewa, osuszając dłonią czoło zroszone kroplami potu. W świetle księżyca lśniły jak perły. Zaśmiałem się.

To wszystko nie mogło być tak banalnie proste… Bo gdy było zbyt proste, okazywało się, że robiłem coś nie tak i niestety, skazywałem całe przedsięwzięcie na klęskę. Nie mogłem pozwolić, aby mój chytry plan ujrzał światło dzienne – jeszcze nie teraz, teraz był czas jedynie na drobne, nieszkodliwe wskazówki. Wsunąłem dłoń w kieszeń spodni, odnajdując pod opuszkami palców szorstki, zmięty zwitek papieru, którym owinięty był cenny przedmiot.

Udało się… Zdobyłem to; dla niego.

Carmen czekała na mnie na werandzie tuż przed domem, siedząc z nogą założoną na nogę na jednym z bujanych, drewnianych foteli obłożonych miękką, owczą skórą. Jej opalone ciało kontrastowało z rozkloszowaną, białą sukienką na ramiączkach, a wydatne piersi odznaczały się wyraźnie znad płaskiego, wyrzeźbionego brzucha. W takich chwilach zastanawiałem się, czy nie zmienić obiektu swoich zainteresowań i nie zacząć knuć jak zdobyć swoją siostrę… Ale nie, on był ważniejszy. Był gloryfikacją najgłębiej skrywanych pragnień.

Nikt nie był taki, jak on. Prowokujący, zmysłowy, tajemniczy. Pełen zwierzęcego magnetyzmu, erotyzmu… A poza tym był chłopcem. Mężczyzną. Komuś takiemu, jak mi – czoła może stawić jedynie drugi mężczyzna, ktoś silny i wyuzdany, a jednocześnie na tyle kobiecy, aby nie psuć mojego dobrego wizerunku.

- Cześć, Tess – rzuciłem od niechcenia, wolno wdrapując się po niewysokich schodach na ganek. Odciągnąłem moskitierę odgradzającą drzwi apartamentu od świata pełnego insektów i wtedy zatrzymałem się w bezruchu. Carmen celowała do mnie z czarnej beretty kalibru dziewięciu milimetrów. Zdziwiłem się. Unosząc wysoko brwi, niedbale oparłem się o elewację domostwa, splatając ramiona przed klatką piersiową. Skupiłem wzrok na smukłej sylwetce broni; idealnie wygrawerowanych bokach, metalowej obręczy lufy, na wystającym spod palca srebrnym języku spustowym.  – Dobra, Carmen, ukradłaś mi pistolet i co teraz? Chcesz mnie zastrzelić? A magazynek chociaż naładowałaś, haha? – Mój śmiech był chłodny, zimny jak góry lodowe wypiętrzające się z morza Baffina. Muszę przyznać, że to, co zrobiła Carmen, odebrałem jako niezły żart.  - Proszę bardzo, celuj, powodzenia, tylko nie połam sobie tipsów i nie zapomnij, że nawet tak mała broń ma niezły odrzut. To chyba za dużo jak na twoje wątłe, kobiece ramionka, ha? Wyluzuj! Zapomniałem, że nie lubisz tego przezwiska, a teraz schowaj tą spluwę, bo zrobisz sobie krzywdę.

Nie odzywała się, mierząc mnie wzrokiem, po czym jak gdyby nigdy nic, uniosła sukienkę i schowała broń do kabury, którą nosiła przypiętą do paska od pończoch. Ta kobieta nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.

- Następnym razem lepiej, jakbyś pomyślał dwa razy. – fuknęła obrażona.

- Zawsze możesz wrócić do Hiszpanii… Bez nogi, albo dwóch – zachichotałem złowieszczo, po czym otworzyłem drzwi i gestem zaprosiłem ją do środka. – Byłabyś na tyle miła? Plany się zmieniły, mamy trochę do omówienia.

Wahała się przez chwilę, ale nie zaprotestowała. Z właściwą dla siebie godnością wstała, otrzepała sukienkę z niewidzialnego – i pewnie wyimaginowanego – kurzu, po czym nie czekając na zaproszenie, wepchnęła się przede mnie i zniknęła w mroku, dopóki pstryknięcie włącznika nie przerwało niezręcznej ciszy, a jasny hall nie oblał strumieniem halogenowego światła. Dumny z siebie zamknąłem dom na wszystkie cztery zamki mechaniczne i dwa łańcuchowe.

Nalałem sobie szkockiej, nie myśląc o tym, czy może też by się napiła. Rozsiadłem się na kanapie jak pan i władca, włączyłem telewizor, żeby nikt nas nie podsłuchał, po czym wstałem i ruszyłem do gabinetu. Snuła się za mną jak cień.

Ostrożności nigdy nie za wiele, nie?


10 komentarzy:

  1. Czytałam wczoraj, a komentuję dzisiaj, bo wczoraj nawiedziła mnie policja po przeczytaniu odcinka xDD. Może to ta sama? xDD Bo nadal się za bardzo nie dowiedzieliśmy czego szukali... Można się jedynie domyślać ;>. W ogóle to... sceny seksu opisywane przez Ciebie to mistrzostwo... chyba w życiu nie czytałam lepiej opisanych :O
    Mam też nadzieję, że Tom dotrzyma tej groźby, że nie da Billa sobie odebrać nikomu i prędzej zabije :).
    Czekam niecierpliwie na następny rozdział, bo tak bardzo chcę się dowiedzieć co będzie dalej :D
    Dużo weny i jeszcze więcej!!!
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuję, że przez Twój komentarz obrastam w piórka - dosłownie... Usłyszeć, że słowa wywodzące się spod Twoich palców to "mistrzostwo"... Coś niesamowitego i dziękuję, naprawdę, dziękuję. :*
      Tom mówi co myśli, nie owija w bawełnę i skoro jest zaborczy wobec Billa, każdemu okaże jak bardzo zależy mu na tym człowieku, na tym związku. Jednak przed nimi ciemne chmury, trochę komplikacji, ale kto wie... Może rzeczywiście ten nasz Tomek będzie takim cichym mordercą?
      Z moim niesamowitym zapłonem, cóż... Wena mi uciekła, ale cicho, wróciła!

      Buziaki ;*

      Usuń
  2. O Maryjo Przenajświętsza! W końcu jakieś gorące sceny! Cholera jasna no, opisujesz to tak świetnie, że moja wyobraźnia działa 34782379 razy bardziej, niż zwykle. I od razu mówię, wymagam tego więcej (i na pewno nie tylko ja), także już tam sobie obmyślaj w głowie kolejne zbliżenia. :-D Ciekawi mnie też, co ten cały Theo znowu wymyśli, robi się tajemniczo i to mi się podoba. Jedyne, co mnie trochę w tym wszystkim smuci to to, że odcinki są za krótkie. Ledwo co zacznę czytać, a już się kończy i to jeszcze zawsze w najmniej odpowiednim momencie xD Czekam na kolejny odcinek, oby jak najszybciej! :-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję... Jednak mimo tego, że mogłabym stworzyć tutaj niezłe, twincestowe porno, będę musiała ograniczyć się do kilku aktów, choć gorących scen nie zabraknie, obiecuję. Mówią, że co wyczekane i wytęsknione smakuje lepiej, więc mam nadzieję, że i w tym przypadku tak będzie.
      Staram się pisać dość długie te rozdziały, choć gdybym miała pisać po 30 stron dla przykładu, zajęłoby mi to z miesiąc bądź dłużej. Wszystko zależy od pomysłu, a i tak z reguły zajmuje mi to około 10!

      Dziękuję za komentarz, ściskam mocno i ślę buziaki, zapraszając na kolejny rozdział, który ukaże się niebawem ;*

      Usuń
  3. Panowie dali się ponieść pragnieniom, instynkt wziął górę, a świadomość, że mogą zostać przyłapani w chwili uniesienia tylko ich nakręcała. Świetnie opisałaś tę scenę zbliżenia.
    Ajaj, Theo i ta jego obsesja...cóż on tam nowego knuje? Teraz rozmyślam, co ten człowiek wymyślił...I nie mam pojęcia! :D
    Czekam na ciąg dalszy z niecierpliwością.
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Emocje smakują najlepiej, kiedy na plecach czuć powiew świeżej, czystej jak heroina, adrenaliny, nie...? To tak potęguje każde z doznań, doprowadza do obłędu i tworzy najlepsze wspomnienia, które w przyszłości będą do nas wracać jak bumerang.
      Dziękuję za miłe słowa i za komentarz, a niecierpliwość i ciekawość - mam nadzieję - niedługo zostaną zaspokojone.

      Buziaki ;*

      Usuń
  4. No to jestem i ja, powinnam pisać komentarz tuż po sprawdzeniu, bo potem emocje ulatują, no ale na swoje usprawiedliwienie mam to, że nie mogłam od razu bo sprawdzałam w pracy, uups xD
    Scena seksu jak zawsze mistrzowska, ale to już u Ciebie norma, a ja przyzwyczaiłam się, że opisujesz to genialnie, więc nic nowego moja kochana. No i prócz tego, jeszcze były te rozmyślania Theo i cóż on tam zdobył, dla naszego Billa? Pewnie coś, co pomoże mu go zdobyć? Pisz dalej, bo jestem ciekawa, o ile oczywiście się to rozwiąże niebawem, ale jak znam Ciebie, to pewnie jeszcze potrzymasz nas w niepewności :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdział czeka na sprawdzenie, więc jak się obudzisz będziesz miała niespodziankę od swojego przyjaciela - lenia. xD
      Mam nadzieję, że uda mi się Ciebie zaskoczyć, troszkę pogmatwać i wkurzyć, bo defakto to opowiadanie jest takim zbitkiem emocji, przeżyć, rozczarowań i nadziei. Każda postać ma znaczenie, jest odzwierciedleniem czegoś, a czego się można po każdym z nich spodziewać - tego nawet ja nie wiem. Z czasem wszystko zostanie mi objawione przez Świętą Wenę, matkę natchnionych.

      Buziaki ;*

      Usuń
  5. Hej, hej, trochę mnie nie było, ale sesja nie zdołała mnie wykończyć, więc nadrobiłam i jestem! :)
    O rety, ale to się porobiło. Ten Theo jest całkiem intrygujący, chociaż uważam, że jest zupełnym czubkiem. W każdym razie nadaje to charakteru opowieści i zdecydowanie robi się tutaj i ciekawiej, i groźniej. Duży plus za to! Ciekawa jestem jego kolejnych posunięć i co właściwie z tego wszystkiego wyniknie.
    Mhmm, ładna scena T&B na dobranoc, muszę przyznać ;)
    Będę już na bieżąco, dużo weny!:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie każdy ma czas, jednakże powroty bardzo mnie cieszą, więc tak samo cieszy mnie Twoja - ponowna - obecność w moich skromnych progach. :)
      Według nas, normalnych ludzi - Theo jest psychopatą (bo defakto nim jest), ale według świata w którym on żyje, według jego przekonań i wiary, jest całkiem normalny. Niemal tak jak Hitler, któremu wydawało się, że robi coś dobrego, tak i Theophilowi wydaje się, że jedynym sposobem na zdobycie tego, czego pragnie jest przemoc. I co najgorsze, nie rozumie, że nikogo nie można zmusić do miłości.
      Dziękuję też za komentarz, miłe słowa i w ogóle... Za wszystko. Zapraszam niebawem na nowy rozdział, a tymczasem chyba pora na odrobinę snu i relaksu (w moim przypadku ;)).
      Buziaki ;*

      Usuń