sobota, 11 czerwca 2016

14

Rozdział XIV




„I'll be waking up in the morning probably hating myself,
And I'll be waking up feeling satisfied, but guilty as hell”.



~

- O co mi chodzi?! To ty powinieneś wiedzieć! – krzyczał, dźgając go paznokciem w pierś. Tom, zaskoczony jego zachowaniem, zresztą sprzeczającym się z treścią wiadomości jaką dostał, objął palcami nadgarstki Billa i rozłożył jego ramiona na boki, ażeby nie wyrządził mu dotkliwej krzywdy. Musiał zachować spokój i wyciągnąć z rozwrzeszczanego chłopaka o co tak naprawdę się wścieka, a jeżeli i on by się nakręcił, pewne było, że nic by nie osiągnął. Westchnąwszy ciężko w duchu naparł ciężarem ciała na to lżejsze, po czym przyparł je do przeciwległej ściany.

Nie chciał być nadto brutalny, ale zarazem pozostać na tyle silnym, żeby poczuł respekt i przestał zachowywać się jak nastolatka przed okresem.

Zawęził uścisk na jego nadgarstkach, dociskając zniewolone ręce Billa do płaszczyzny po obu stronach jego głowy. Nozdrza drgały mu nerwowo, a wargi zacisnął tak mocno, że zamiast nich, na jego buzi pojawiła się jedynie cienka kreska. Gdyby sytuacja była inna, zapewne zacząłby się głośno śmiać z wyrazu jego twarzy. Jednak nie tym razem.

- Musisz zrozumieć, że nie mam zielonego pojęcia o co ci chodzi. – rzekł spokojnie, jednak dało się wyczuć, że jest spięty i wkłada wręcz nadludzki wysiłek w trzymanie nerwów na wodzy. A Bill, jak gdyby nigdy nic, był jeszcze bardziej rozwścieczony. Czy nie widział jak wielką walkę musiał ze sobą stoczyć? Owszem, pragnął zdobyć go na nowo i wrócić do tego, co było, ale jego zachowanie doprowadzało go do szewskiej pasji. Prosił wszystkie bóstwa świata i te nienależące do niego o choć krztynę cierpliwości, która mogłaby wybawić go z opresji i jednocześnie tchnąć nadzieją, która jak oddech o poranku, wypędziłaby go z ciemnych, mrocznych korytarzy, w których zagłębiał się, tonąc w złości jak kamień wrzucony do jeziora.

Instynktownie, uścisk na jego nadgarstkach zwęził się jeszcze bardziej, niemal krusząc ich delikatne kosteczki. Bill syknął z bólu starając się wyrwać ze zniewalającego go uścisku; oplótłszy dłońmi jego przeguby, oparł kciuki na wystających punktach kości łokciowej i wpił krótkie paznokcie w jego skórę, rzucając starszemu jadowite spojrzenie. Tom ani drgnął, choć – gdyby to od Billa zależało – od dobrych paru minut leżałby już martwy z rozcięciem na szyi, które sięgałoby kręgosłupowych kręgów.

- Nie myśl, że nie wiem, że te głupawe listy i jeszcze gorsze prezenty nie są twoją sprawką. – wypalił, zawzięcie studiując wyraz jego twarzy, gdy zdążył wyciągnąć karty na stół. Podjął spontaniczną decyzję, chcąc wyłożyć kawę na ławę i już. Dosyć niedomówień, bo pojawiając się doprowadzały do ślepej furii, której zawsze ulegał.

Taka była prawda. Nie wiedział ile minęło czasu odkąd dotarł do niego pakunek z kluczem w środku, a korespondencje nie przestały napływać. Dostawał je każdego dnia, nawet po parę razy. Jedne były dłuższe, drugie krótsze, a każda treść zdradzała co innego. Niekiedy pisał o pogodzie i o tym, co robi, innym razem budziła się w nim zaborczość i tęsknota, – nie, żeby się przejmował, ale czuł się wtedy lepszy, jakby miał władzę i mógł opleść go sobie wokół najmniejszego palca u dłoni – wtedy pisał o tym jak go podziwia i jak wiele oddałby za szansę, aby go tulić. Jednak ten, który odpieczętował dziś, przeraził go, choć nie wytrącił z równowagi. Pytał, czy zdołał znaleźć zamek, do którego pasuje podarowany klucz. Przyznał w duchu, że na śmierć zapomniał o tym i nawet nie wiedział, gdzie go położył.

Ale gorsze przyszło trochę później, w odstępie może dwóch, trzech godzin od felernego pytania.

~

Usłyszałem dzwonek do drzwi, a po chwili szmer czegoś wsuwanego w szparę między nimi, a podłogą. Skonsternowany, wyłapawszy dźwięk obcy jak dla tej godziny, natychmiast zwróciłem się w tamtym kierunku. Zapaliłem światło w korytarzu i marszcząc brwi, wlepiłem swój wzrok w szarą, makulaturową kopertę leżącą na panelach. Uklęknąłem, podparłszy się dłonią o parkiet, oględnie przeanalizowałem jej wygląd.

Była niezapieczętowana i wystawał z niej kant jakiejś fotografii. Aż usiadłem wrażenia splatając nogi w siadzie skrzyżnym. Uniosłem korespondencję do poziomu oczu, wpierw zniesmaczony, ale i dziwnie zaintrygowany. Okazało się, że miałem żałować tego przez dłuższy czas.

- Co to może być? – wymamrotałem sam do siebie, przyglądając się rzeczy spoczywającej w moich dłoniach. Zaczęło zmierzchać, a ja wciąż nie wiedziałem co ze sobą począć. Byłem wypluty z życia, przeżuty i nawet nadtrawiony przez soki żołądkowe – innymi słowy, początkowa faza śmierci zdążyła przeniknąć mnie i rozłożyć na czynniki, z których powstałem.

- Jakieś takie dziwne – dodałem po chwili, miętosząc papier. Nie chciałem tego otwierać, bo zupełnie mnie to nie interesowało nawet, jeżeli tożsamość anonimowego wielbiciela była dla mnie ciekawa i podbudowująca, przyjemnie uświadamiając o atrakcyjności mego ciała. – Nigdy nie wysyłał mi zdjęć – ciągnąłem, przekonany, że na tej fotografii, znajduje się właśnie on. Co najśmieszniejsze nie miałem żadnego punktu zaczepienia, żeby choć odpisać i podziękować. Bo – po początkowej fazie obojętności i furii – ogarnęła mnie typowa już próżność i narcyzm, duma z samego siebie. A on nawet nie napisał swojego adresu na odwrocie, więc nijak nie miałem gdzie zaadresować swoich myśli. Podejrzewałem Toma, bo tylko on miał takie pochromolone pomysły; zresztą, jako lekarz – co prawda chirurg, który tylko kroi ciała i wycina ludzkie serca, ale co tam – miał szersze pole do popisu, był bardzo inteligentny i cwany. Jednak w stosunku do mnie, jeszcze przed zdradą, zawsze odnosił się z szacunkiem; największą wadą było to, że tak bardzo lubił mnie wkurwiać! Flirtować na moich oczach i sprawdzać co chwilę, czy czasem nie patrzę! Przybierał wtedy na usta jeden z tych swoich złośliwych uśmieszków i śmiał się, dopóki kaliber ostrych słów nie dotknął jego duszy na tyle, by zechciał umrzeć.

Cóż, mógł liczyć się z moim zdaniem, nie? Mógł, ale jednak tego nie robił. A później znalazł pizdę, którą zerżnął jak prosię w rzeźni, tłumacząc tak abstrakcyjnie, że na jego podstawie można by stworzyć dobry podkład dla scenariusza opery mydlanej. Ale dość o Tomie, na tą chwilę powinienem przestać o nim myśleć. Tak, właśnie tak.

Wracając do koperty.

Mogłem po prostu zmiąć ją i wyrzucić do kosza wraz z zawartością. Jednak nie zrobiłem tego, zbyt ciekawy, aby móc odpłynąć myślami w innym kierunku. Chwyciłem palcami wystający skrawek i pociągnąłem…

A później krzyknąłem.

Głośno, zachrypniętym głosem, który w końcu uwiązł mi w gardle.

Podniosłem się szybciej, niż trwa przesuwająca się po tarczy zegarowa wskazówka, drąc zdjęcie na kilkadziesiąt maleńkich części. Nie chciałem tego widzieć, bo to było straszne i wręcz niepojęte, a ten, który wysyłał mi takie rzeczy, to jakiś potwór!

Z zamachem otworzyłem drzwiczki szafki, za którymi ukrywał się kubeł na śmierci i wrzuciłem tam wszystko, co trzymałem w dłoniach. Jeszcze przez chwilę – zanim ich nie zatrzasnąłem – wpatrywałem się w tę część, na której znajdowało się moje oko; poczerwieniałe, wybałuszone, z krwawą łzą biegnącą z kącika.

~

- O jakich listach mówisz? Ja pierdolę, może trochę jaśniej? – zirytował się. Zagryzł wargę i zlustrował Billa uważnym spojrzeniem. Te mądre oczy nie mogły kłamać… Ale jednak, młodszy wciąż nie był przekonany co do jego prawdomówności. Musiał zebrać więcej faktów i ułożyć je w całość. Trochę ochłonął, zelżał także napór paznokci na skórę.

- Dostaję je od jakichś dwóch tygodni, może dłużej, może krócej. Każdy jest inny; łączy je jedynie papier, koperta i fakt, że nigdy nie są napisane odręcznie. Oprócz jednego wyjątku. Czasem to zbitek liter powycinanych z gazet, czasem napisany jest na maszynie. Nie, nie na komputerze i mógłbyś mnie puścić, bo bolą mnie ręce – Zdenerwował się, jednak Tom nie poruszył się ani na centymetr, wciąż na niego patrząc, więc kontynuował: - No na takiej sto lat za murzynami, które widziałeś choćby w „Upadku”, reżyserii Oliver’a Hirschbiegel’a. Czasem opowiadają o pogodzie i… - zawahał się, czy mówić prawdę - … o wielu sprawach. – Postanowił, że fakt, że w większości są zachwytem nad nim, przemilczy. Przynajmniej na razie. – Czasem autor jest zdenerwowany, a czasem pogodny i wesoły, ale na Boga, jeżeli to ty, przestań robić sobie ze mnie żarty. To ostatnie zdjęcie z poderżniętym gardłem i dziwnie wybałuszonymi oczami, było straszne! Nie wiedziałem, że jesteś aż tak dobry w obsłudze Photoshop’a.

- Bill, na Boga, przysięgam… Powinieneś zgłosić to na policję, mogę pójść do kościoła i przysięgać przed wszystkimi świętymi, że nie mam z tym nic wspólnego. Bardzo się o ciebie boję.

- Na policję mam leźć z jakimiś moimi podejrzeniami? Poza tym, kurwa, jestem osobą publiczną. My ciągle musimy mierzyć się z czymś takim, więc nie widzę w tym nic nadzwyczajnego.

- To przestało być śmieszne w chwili, w której dostałeś zdjęcie. Nie powinieneś być chociaż sam, a jeżeli to nie umilknie, powiadomić odpowiednie władze.

- I co? Zamierzasz być moją niańką na pełny etat? – sarknął, unosząc wysoko lewą brew. To przechodziło już ludzkie pojęcie, bo co jak co, ale niewolnika nie pozwoli z siebie zrobić. Ani teraz, ani później. Nigdy. Zbyt mocno cenił sobie niezależność, żeby zaryglować się w mieszkaniu na cztery spusty i nie wyściubiać z niego nosa.

Poza tym, to, że dostawał te wszystkie listy, nie znaczy wcale, że znalazł się na celowniku jakiegoś psychopaty, który chce go zgwałcić, wypatroszyć, a później wypchać i zawiesić jego zwłoki na ścianie w formie girlandowej ozdoby.

- Dobrze wiesz, że nie. Sugeruję tylko…

- Więc skończ. – uciął prędko. - Bo nie zamierzam pozwalać ci na zbyt dużo. Skoro to nie ty, to jakiś czub chce mnie nastraszyć i tyle, nic mi nie grozi.

- Tego nie wiesz. Ile sław zostało zamordowanych, bo zbagatelizowały właśnie takie rzeczy? To, że nie występujesz w hollywoodzkich produkcjach nie znaczy wcale, że jesteś mniej narażony. – stwierdził dobitnie Tom. Zamilknął.

Samo w sobie brzmiało to tak absurdalnie, że chciał zacząć się śmiać, ale dziwnym trafem jego gardło zawiązało się na supeł i nie mógł wydusić z siebie choćby najlżejszego dźwięku. Czuł, że zaczyna hiperwentylować, trząść się, a umysł wypełniać pustką. Super, w takiej chwili brakowało mu tylko tego, aby wpaść w panikę i zrobić z siebie idiotę na oczach tego, który był ostatnią osobą jaką chciał oglądać w takiej sytuacji. A raczej, żeby ona oglądała jego, ale nic nie mógł na to poradzić.

Wypuścił jego nadgarstki z objęć i wsunął dłonie między ścianę, a jego plecy; oparłszy je na łopatkach, przysunął do siebie i objął w żelazny uścisk umięśnionych ramion jego drobne – jak dla Toma – ciało. Obrócił się i wsparł o ścianę, zsunął wzdłuż jej płaszczyzny i posadził Billa na swoich kolanach, zaparłszy stopami o ziemię. Kołysał powoli jego bezwładnym ciałem, kojąc go i niewerbalnie dając znać, że jest bezpieczny. Bill nie poruszył się, jakby zapadł w trans, ale wiedział, że potrzebuje teraz opieki i wsparcia.

Schylił się, aby ucałować jego bark. Na lewo zauważył otwarte drzwi od kuchennego pomieszczenia, w dali majaczyło otwarte na oścież okno, a za nim zaczęły zbierać się czarne jak smoła, wrony. Gdyby sytuacja była inna, nie przejąłby się tym. Ale teraz nawet róż zaczął blednąć i szarzeć. Ptaki były jak zły omen, zapowiedź ciężkich dni i niebezpieczeństwa. Nigdy nie wierzył w symbolikę, ani magię, tym bardziej w fakt, że krzątanina ptaszysk mogła być oznaką nadciągającej apokalipsy. Tym razem jednak, przeraził się na dobre.

Nie pozwoli, aby był sam, choćby ten zapragnął pozbawić go wszystkich włosów z głowy, a na końcu oddzielić skalp od sklepienia czaszki. Za bardzo zależało mu na jego bezpieczeństwie, aby niefrasobliwie, wykazać się ignorancją.

Już raz to zrobił. Wtedy wydawało mu się, że stracił go na zawsze.

~
           
Umęczony zasnął w jego ramionach. Tom uniósł się z nie lada wysiłkiem, włożywszy wcześniej ramię pod zgięcia jego kolan i pachy, by zanieść go do sypialni i ułożyć bezwolne, pogrążone w sennych wyobrażeniach ciało na zmiętej pościeli. Zauważył, że nie zdążył zaścielić łóżka wcześniej, ale nie przeszkadzało mu to. Miał poważniejsze tematy do rozważań, a wokół mógł panować harmider, którego – wstrząśnięty – nie zauważyłby, przekonany, że w mieszkaniu jest idealnie czysto i porządnie.

Przez chwilę siedział na jego skraju i wpatrywał w spokojną, uśpioną twarz, a gdy przekonał się w stu procentach, że nic mu nie grozi i jest bezpieczny, wstał.

Przeciągnął się i ziewnął szeroko, nie kwapiąc się nawet, by zasłonić usta dłonią, kto go w końcu tutaj oglądał? Byli sami, w dodatku zmierzch zdążył przykryć już niebo i nawet upstrzyć je migoczącymi z oddali gwiazdami. Nie było powodu zamartwiać się brakiem prywatności, kiedy mieli jej aż nadto. Chciał parsknąć, że właśnie teraz, kiedy powoli zaczynało się układać, znów zaczęło się psuć. Tym razem zgnilizna nie zaczęła trawić jego stóp, a dobierać się do wrażliwej duszy tego, którego sobie ukochał. I zastanawiał się, czy czasem wydarzenia sprzed lat nie mają z tym wszystkim jakiegoś związku; były niebywale podobne, a podchody niemal takie same. Może jednak to tylko zbieg okoliczności, a on niepotrzebnie się martwi?

Włączył ekspres do kawy i odpalił papierosa, których paczkę nosił w kieszeni. Tak, wiedział jakie są skutki palenia, ale nie potrafił sobie odmówić tej krótkiej przyjemności. Zdąży umrzeć, a na co, zależało tylko od jego woli. Gdyby chciał położyłby się na torach kolejowych i czekał na nadjeżdżający pociąg. „Jeszcze nie teraz”, pomyślał.

            Oparł się łokciami o parapet, czekając aż maszyna skończy pracować i zaserwuje mu dawkę kofeinowego narkotyku. Dziś będzie tu spał, korzystając z okienka, jakie posiadł między wczorajszym, a jutrzejszym dyżurem. Wiedział, że nie będzie mógł spędzić tu każdej nocy, bo najzwyczajniej w świecie nie pozwalała mu na to praca. A może zatrudni do tego Georga? Bill chyba nie byłby aż tak zły, choć z jego pokręconą osobowością, nigdy nic nie wiadomo.

            Zgasił jarzącą się końcówkę peta o elewację budynku, a następnie wyrzucił go, by opadł na trawnik, tuż pod oknami. Szybował wolno, wciąż lekko się dymiąc, aż finalnie spadł między ulubione kwiatki jednej z sąsiadek.

            Wrócił do mieszkania nie zdając sobie sprawy, że zza przyciemnionych samochodowych okien, wciąż śledzą go czyjeś oczy. W kimś narastał gniew, a dłonie zaczęły niepokojąco drżeć; rzucił lornetkę na siedzenie pasażera, po czym wsparł się o oparcie własnego fotela z siłą, która wprawiła w ruch całe auto. Zaklął pod nosem siarczyście, wlepiając wzrok w drogę przed sobą.


            Gdzieś w oddali szczekał pies, a przed oczami mignął czarny kot.

            „Więc jeszcze z nim nie skończył?”  – pomyślał ponuro, wkładając brązowe cygaro do ust. Podpalił je wysokim językiem ognia, zapadając się w somnambulicznym letargu.

8 komentarzy:

  1. Mam nadzieje, ze Bill mu uwierzył, że to nie on stoi za tymi listami. Kurcze... to zdjęcie... koleś jest serio jakiś psychiczny, a Bill powinien posłuchać Toma i to zgłosić. To już podchodzi pod stalking. Ale Bill jest uparty i pewnie nie da się tak łatwo przekonać, albo co gorsze... nie da się wcale przekonać. Jestem bardzo ciekawa jak to się dalej rozwinie. Mam tylko nadzieje, ze nikomu nie stanie się (zbyt wielka) krzywda. :P
    Buziaki, i dużo weny jak najdłużej :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Afekt, jakim Theo obdarzył Billa i to, do czego jest zdolny, aby dopiąć swego dopiero raczkuje, a mówi się, że kto kochał bez wzajemności, ten nie boi się ani śmierci, ani konsekwencji swoich czynów. Wszystko wyjdzie z czasem!
      Dziękuję za komentarz! Buziaki kochana :*

      Usuń
  2. Widzę, że masz w planach zrobić tutaj jakąs grubą akcję, mnie ciszy to niezmiernie. Chociaż muszę też przyznać, że koleś, który nęka Billa ma nierówno pod sufitem, a skutki tego mogą być fatalne, ale wierzę, że Bill i Tom sobie z tym poradzą. Poza tym, że obłědnie piszesz, o czym ci już wspominałam, ale dopatrzyłam się tutaj bardzo niepasujących błędów (tą zamiast tę). Poza tym kochana, jakby to było dobrze, gdybyś teraz co rusz wracała z kolejnym odcinkiem.. i tego ci właśnie życzę, dużo weny i czasu, cobyś mogła coś dla nas naskrobać! :-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja beta dostała już reprymendę za niezauważanie wszystkich błędów, jednakże następnym razem będę bardziej czuła na te szczegóły. Dzięki za zauważenie! I także za miły komentarz, który (ku własnemu zdziwieniu) znalazłam w skrzynce ze spamem.
      Buziaki!

      Usuń
  3. I co tutaj się dzieje? Nagle taki jeden zjawia się nie wiadomo skąd i burzy spokój Billa. Psychopata cholerny, wcale mi się to nie podoba, bo może i chce nasłać na Toma tę swoją siostrę, ale jeśli ona nic nie wskóra, bo Tom już raz na tym kontakcie sie przewiózł, to kto wie, co temu gościowi strzeli do tej psychopatycznej mózgownicy? Wprowadzasz kochana tyle tajemnic, jakiś kryminalny wątek nam się zaczyna rodzić, obawiam się, że coś złego jeszcze tu się podzieje... To zdjęcie, brr... aż mnie przeszły ciarki, piszesz tak sugestywnie, wszystko widzę, jestem tam wśród Twoich bohaterów jak zawsze moja droga, stoję i patrzę na wszystko z boku, ale niestety nie mogę tam wkroczyć, ale może to i lepiej, bo dobrze wiesz, że ja z tego zrobiłabym czystą sielankę. Ale tak jest zdecydowanie lepiej ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A może ten psychopata miał powód, aby stać się potworem, aby zburzyć spokój i odebrać to, co należne..? Możliwe też, że nie potrafi wyobrazić sobie, żeby Bill należał do innego, bo - w jego chorym umyśle - on, Theo, jest jego jedynym właścicielem. Jednak wiesz, że wolę ukazać jego osobowość wraz z kolejnymi rozdziałami, których będzie na tyle, żeby wszystko jakoś ustosunkować!
      Buziaki skarbie i dziękuję za wszystko ;*

      Usuń
  4. W końcu znalazłam chwilę, by przeczytać rozdział, ktory był doskonalą odskocznią po męczącym dniu. Ta fotografia, którą otrzymał Bill to coś strasznego, na jego miejscu solidnie bym się przeraziła, wyjmując takie zdjęcie z koperty. Jest tutaj tyle zagadkowych kwestii... A teraz najbardziej ciekawi mnie to, co prześladowca Billa zrobi z wiedzą, że kochankowie nie skończyli ze sobą, a wręcz przeciwnie, dali sobie szansę. Czekam na ciąg dalszy oczywiście.
    Buziaki kochana! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że mój twór był dla ciebie miłą odskocznią po zmaganiach w rzeczywistym świecie. Cudownie coś takiego usłyszeć...
      Bill, co do fotografii, podszedł dość sceptycznie, ale jednak zaświtało mu w głowie, że to już nie tylko uwielbienie, a coś znacznie gorszego. Póki pogróżki są pogróżkami nic się nie stanie, stać może się dopiero wtedy, kiedy grzechy wyjdą na światło dzienne, a czcze plany zamienią w działanie.
      Dziękuję także za zainteresowanie i komentarz, buziaki i ściskam mocno! ;*

      Usuń