piątek, 17 czerwca 2016

15

Rozdział XV   




„Można przetrwać traumę, ale niewiele więcej. 
Ona człowieka zabija, jednocześnie pozwalając mu nadal żyć”.
                                                                                                                                                                      - James Frey


_________





Z chęcią czytam książki poświęcone kryminalistyce, uwielbiam także naukę jaką jest człowiecza anatomia, choć lenistwo pożałowało mi godnego statusu studenta medycyny.

Ja, zgodnie z wyolbrzymioną ambicją, jestem studentem wszystkiego i niczego. Studiuję rozległą sieć własnych zainteresowań, zagłębiam w hobby, jak w nędznej imitacji życia. Cóż, przynajmniej mam z niego to, co chcę, a nie to, za czym biegną inni.

Według nich, nie mam niczego. Według mnie, mam więcej niż oni.

Otwarcie przyznaję, że jestem sumą nastoletnich błędów i porażek jakie za sobą pociągnęły, ale mam mózg. Mam logikę. Umiem myśleć, a myślenie zdradza, że najciemniejszy punkt zawsze znajduje się pod latarnią.

Jeżeli twoim pragnieniem jest złapanie mordercy, musisz zacząć myśleć jak psychopata.

Będąc psychopatą musisz myśleć jak przedstawiciel prawa, aby nie zdołało cię dosięgnąć.

Jeżeli chcesz umknąć, przepaść jak kamień w wodę, musisz przestać żyć. Zaszyć się samotnie wśród leśnej gęstwiny i sczeznąć tam, niczym szczątki roślin i zwierząt z wolna zmieniające się w cuchnący śmiercią torf.

Z satysfakcją odpaliłem papierosa, odciągając pomarańczowy filtr od ust. Papier chroniący tytoń wypalał się szybko, żar popielił wnętrzności, pozostawiwszy po sobie tylko szczątki roślinnych źdźbeł zeschniętych na wiór. Ponownie objąłem ustnik wargami, przymknąłem powieki, czekałem. Dym szybko wyparł tlen z drobnych pęcherzyków płucnych, ostudziwszy niepohamowaną złość, nakarmił mnie błogim odurzeniem.

Jak mogłem przeoczyć tak istotny szczegół…?  Jak mogłem nie zauważyć, że uczucie, które miałem nadzieję obrócić w proch, wciąż żyje i dąży do mojej zagłady?! Wcześniej winien byłem spostrzec, że im dwojgu zależy na sobie zbyt mocno, żebym mógł strawić tą miłość ogniem nienawiści. Może uknułem sprytny plan, ale człowiek jest tak nieprzewidywalny, iż niemożliwością jest pozwolić, aby chytre strategie przestały ewoluować. 

Gdy niszczysz, musisz bezwzględnie niszczyć wszystko, co spotkasz. Bez litości, z zimną krwią, bez wyrzutów sumienia. Gdzie dwóch się bije, tam jeden musi umrzeć.

Musiałem bezsprzecznie, natychmiastowo, w tej chwili, porozumieć się z moją „ukochaną” siostrą!


_________



Chciał coś powiedzieć, ale głos utknął mu w gardle. Wsparłszy się barkiem o drewnianą futrynę drzwi, kontemplował w ciszy obraz przed swoimi oczami. Było w nim coś majestatycznego, przyciągającego, wręcz narkotycznego.

Na zmiętym prześcieradle, tuląc do piersi grubą kołdrę z pierza, spoczywało bezwładne ciało. Teraz wydawało mu się najbardziej bezbronnym człowiekiem na świecie. Takim, przy którym chcesz budzić się o poranku i zasypiać o północy, kiedy, zmęczeni atrakcjami fundowanymi przez codzienność, będziecie opowiadać sobie o minionym dniu. Choć sam zostawił go tutaj ledwie przed paroma godzinami, od dobrych kilkunastu minut wpatrywał się w niego tak, jakby wpadł w odwiedziny, a on zaskoczył go swą senną nieobecnością.

- Ech… - westchnął sam do siebie, wiedząc, że jedynym odbiorcą swoich myśli jest on we własnej osobie. Nikt więcej. – Zaczynam szaleć.

Z tymi słowami na ustach, potarł otwartą dłonią o skroń. Zamknął oczy, wsłuchując się we własny przyspieszony oddech i bicie serca, które pędziło niczym ekspres swoim ciężarem wprawiając żeliwne tory w drżenie, tłukąc się i szamocząc chaotycznie, dawało znać o fakcie istnienia. O bezcennym darze życia, które, choć warte więcej niż wszystkie pieniądze świata, dla niektórych stanowiło ciążący na barkach balast.

Życie… Czymże było, jeżeli nie płomieniem gasnącym w jego dłoniach…? Jeżeli nie sercem kołaczącym się w klatce żeber, wcześniej rozwartej kleszczami? Jeżeli nie organem tłoczącym krew, jak samochodowy silnik paliwo? Czy zależało od ilości krwi w żyłach, a może jego istota została zagłębiona w dalej rozumianych pojęciach? Może jest swoistym transferem między tym, czego nie rozumiemy, a kruchością starzejącego się ciała. Może ono, ciało, z czasem ulega degradacji, podporządkowuje się dominacji rozmaitych chorób, ale dzięki przyszłym umiejętnościom, człowiek zamieni się w wielki, szeleszczący komputer, oferujący życie wieczne.

- To-oom… - wymamrotało uśpione ciało, sapnęło, chrząknęło, przekręciło się na drugi bok i ucichło, uprzedzone głębokim zaczerpnięciem powietrza do płuc. Uśmiechnął się. Ciekawe o czym śni…? Co roi się w tym młodym umyśle, skoro lunatycznie wypowiada jego imię? Postanowił zapytać go o to później, gdy już się przebudzi. O ile nie zatai przed nim faktów, twierdząc, że jego sny zostały w pamięci, jako bezdenna, ziejąca pustką przepaść.

- Nie, nie… Nie krzywdź mnie… - Bill gawędził dalej, trzęsąc się przez sen jak w febrze. Ułożył się na wznak, a na jego czole uwypukliła się głęboka zmarszczka w kształcie litery V. Zacisnął mocniej dłonie na kołdrze, którą wciąż trzymał w ramionach, rozpaczliwie kręcąc głową na boki. Zesztywniał nagle. – Nie, nie… Tom… Uratuje…
           
Poderwał się gwałtownie, otworzywszy szeroko oczy. Wlepił wzrok w ścianę, a sińce zakwitłe pod narządem umożliwiającym widzenie zdradzały, że wciąż jest zaspany. Siedział tak i po prostu patrzył, nie kojarząc faktów i nie pamiętając co właściwie się stało i jakim cudem znalazł się w łóżku, w dodatku zlany zimnym potem. Dygotał na całym ciele, choć w pomieszczeniu nie panował chłód. Wypełnił się lękiem głębokim jak spad rowu Mariańskiego, tak głębokim, że z tego wszystkiego, zapomniał o obecności Toma.

- Zły sen? – Usłyszał nagle głos, dochodzący z oddali. Był spetryfikowany ze strachu. Ujrzał jak Tom odrywa się od drewnianej framugi, przysiada na łóżku i wpatruje się w niego zmartwiony. Wpierw nie rozpoznał go, śledząc jego ruchy, jakby poruszał się zwolnionym tempie. Dopiero gdy z ciemności wyłoniła się znajoma twarz, oświetlona srebrną poświatą księżyca, rozpoznał go. Tom jak gdyby nigdy nic sięgnął po jego dłoń, a on, słaby i pozbawiony sił na obronę, poddał się. Na tę krótką chwilę pozwolił mu dotrzeć głębiej, niż normalnie pozwoliłby. „Ale tylko ten jeden raz”, przysiągł sobie w myślach. Mężczyzna chwycił jego rękę, bawiąc się smukłymi palcami, dopóki nie splótł ich ze sobą.

Bill uśmiechnął się półgębkiem, zażenowany obracał między palcami kosmyki grzywki niedbale opadającej na czoło. Westchnął, jakby zrzucił ze swoich ramion ogromny ciężar. Było to westchnienie pełne ulgi, wolności, której niewprawny obserwator nie zdołałby zobaczyć. Tylko ten, co go znał, wiedział jak reaguje w stresujących sytuacjach.

- Nie, nie… A może – powiedział niemrawo, plącząc się w swoich własnych myślach. Przywarł opuszkami palców do miękkości ust, przygryzając ich koniuszki.

- Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć. Nie musisz być sam.
           
Przeszył go podejrzliwym spojrzeniem.

- Wiem.

Czuł jak jego zmarzniętą dłoń przenika ciepło drugiej dłoni. Obcej, niezależnej, złączonej z ciałem innego człowieka. Temperatura wnikała przez pory w jego skórze, przedzierała się przez warstwę mięśni i ścięgien, przenikała przez kość, docierała do krwiotwórczego szpiku. To było takie miłe uczucie… Odniósł wrażenie, że serce oplecione stęchłą pajęczą siecią wyrywa się z okalających je drobnych nitek, nabiera potężny oddech świeżej krwi, dławi się nią, tonie w niej. Poderwało się do galopu, przypominając o bólu i o wszystkim, co niegdyś czuł.

Ten ból był czymś nowym. Ten ból przypominał mu, że istnieje coś poza obojętnością  w którą wpadł, żeby uchronić się przed niepotrzebnym wylewaniem łez w samotności.

Przez ułamek sekundy pomyślał nawet, że lepiej czuć ból, niż nie czuć kompletnie niczego.

Wyszarpnął rękę.
           
Przysunął się do krawędzi łóżka i wstał, wygładzając dłońmi zmiętoszone ubranie. Przez chwilę nie mówił nic, gestem nakłaniając Toma, żeby ruszył jego śladem.

- Chodź – rzucił konspiracyjnym szeptem; obracając się wokół własnej osi, z roześmianą twarzą i głową w chmurach, wniknął w ciemność wypełniającą korytarz. Szmer dłoni błądzących po ścianach wtłoczył się w przestrzeń, dłoni dotykających przypadkowych obiektów, dłoni poszukujących włącznika światła. Cichym stukotem bosych stóp o parkiet. W końcu odnalazł właściwą wypukłość, niewyraźny pomruk zmienił w ledwo słyszalne kliknięcie. Pomieszczenie zalał strumień ciepłego, przydymionego, żółtego światła sączącego się z halogenowych żarówek wbudowanych w ściany.

- Coś ty wymyślił o drugiej nad ranem? – jęknął niepocieszony Tom, przecierając kłykciami nieprzyzwyczajone do jasności oczy. Bill zdążył już okryć ramiona ciepłą, utkaną z wełny narzutką i uzupełnić resztę brakujących elementów garderoby. Usta rozciągnął w złośliwym uśmieszku.

- Zobaczysz – Otworzył najbliższe drzwi. Nie kwapił się nawet, aby zapalić światło, po prostu przeszedł przez nie, a po chwili do uszu Toma doszło szczęknięcie otwieranego okna, szelest wiatru, warkot przypadkowego, ruszającego z miejsca samochodu. Słyszał jak firana furkocze w porywach wprawionego w ruch powietrza; przeszył go gwałtowny niepokój, poczucie opuszczenia, coś, co pojawiało się tylko i wyłącznie wtedy, kiedy człowieka nic nie ogranicza, jest całkiem sam.
           
Cały w nerwach wszedł do salonu, w którym przed momentem zniknął Bill. Rozejrzał się, w prawo i w lewo, nie wyczuwając niczyjej obecności, jakby ten cholerny gówniarz rozpłynął się w powietrzu!

- Co do kurwy… - zaklął szpetnie, podchodząc bliżej otwartego na oścież okna, a wtedy, zza jednej ze ścian wyłoniła się jego blond czupryna. Uśmiechał się jak szaleniec, którego właśnie przyłapano na gorącym uczynku. – Do chuja, pogrzało cię już na maxa?

- Nie zachowuj się jak stary dziad, tylko przełaź póki się nie rozmyśliłem.

Zgodnie z poleceniem, jakoś udało mu się wydostać z mieszkania na schody pożarowe, o których – o ironio – wcześniej nie miał pojęcia, ale może dlatego, że znajdowały się po drugiej stronie budynku i nigdy nie wpadł na genialny pomysł, aby obejść go i sprawdzić jak wygląda. Przez okno też niespecjalnie się wychylał, w końcu w przeciągu ostatnich lat Bill kilkukrotnie zmieniał miejsce zamieszkania, dopóki nie osiadł w tym, w którym znajdowali się teraz. Może właśnie ta obietnica wolności, te schody, które pozwalały mu wymknąć się niezauważenie o każdej porze dnia i nocy, były dla niego przyciągającym elementem, wręcz nakłaniającym do tego, aby więcej się nie przenosić. Aby osiąść i więcej nie zmieniać miejsca, które potocznie nazywamy swoim domem.

Drobne włoski na jego przedramionach zjeżyły się przez zmianę temperatur, wysepki dreszczy pokryły skórę, a w policzki uderzył ziąb. Potarł dłońmi o przedramiona, spoglądając na Billa trochę nieufnie, ale postanowił zawierzyć mu swoją wiarę i iść za nim choćby w ciemno, na koniec świata. Był mu to winien za wszystko złe, co zrobił, za swój egoizm i brak opanowania, gdy przychodziło do spraw cielesnych.

Wspięli się żelazną konstrukcją na sam szczyt, a wtedy Bill wychylił się za barierkę, stawiając stopy na wąskim parapecie, stanowiącym jedyne przejście na dach sąsiedniego budynku, nieco niższego, wciśniętego między dwa wysokie, nowoczesne bloki.

- Tylko pamiętaj, żeby nie patrzeć w dół – upomniał go i lekko, jakby stąpał po puchowej połaci chmur, przebiegł pozostałą drogę. Wsparł się dłońmi o podłoże dachu i dźwignął na sile własnych ramion, po chwili stojąc już wyprostowany na równej, płaskiej powierzchni. Spojrzał na niego wyzywająco, jakby chciał dać mu do zrozumienia, że skoro on potrafił, to co dla kolesia tak bardzo hej do przodu, jak Tom?

- Srali muchy będzie wiosna – fuknął pod nosem pewien, że nikt go nie usłyszał, po czym powoli jak żółw - o wiele wolniej, niż zrobił to Bill – drobnymi kroczkami przemierzył kilkumetrową ścieżkę. Tuż przed samym finiszem nie omieszkał się spojrzeć w dół, a wtedy zakręciło mu się w głowie i musiał zamknąć oczy, wbijając wewnętrzną część dłoni w chropowatą elewację budynku. Zdawało mu się, że ostre wypustki przebijają się przez jego skórę i ranią go do krwi, ale teraz nie miał głowy, żeby się nad tym zastanawiać. Wszystkie myśli skierował ku stłamszeniu ataku paniki w ciasnej klitce, tak, aby nie zdołała przejąć nad nim kontroli, powoli robiącą z mózgu sieczkę. Adrenalina krążyła w jego żyłach, strach potęgował panikę i wiedział też, że nie ma wyjścia. Przecież nie będzie zawracał, kiedy do mety brakuje mu mniej, niż zajęłaby droga powrotna.

- Jak tam dojdę, zamorduję cię, wykastruję i wypatroszę, zamienię w świeże, mielone mięso – odgrażał się, tym samym dodając sobie odwagi. Dosłyszał rechot Billa, tak histeryczny i szczery, że sam uśmiechnął się pod nosem mimo całego tego zamieszania. To było warte zachodu nawet, jeżeli ze stresu i przerażenia omal nie narobił w gacie. Nikomu się nie przyzna, że jego odwagę przebiło coś tak błahego, jak lawirowanie na krawędzi przepastnej, miejskiej dziczy.

~

Usiadł w siadzie skrzyżnym na pokrytej blachą połaci dachu. Serce wciąż biło mu prędko, ale zdążył już uspokoić się na tyle, by wyłączyć wyobraźnię tworzącą coraz to nowsze, przeraźliwe w skutkach, obrazy ich chwilowego szaleństwa. Zdążył odzyskać spokój i powagę, a wtedy, jakby trochę nieśmiało, Bill uklęknął przed nim. Nie mówił nic, wsparłszy się dłońmi o jego kolana, uparcie wpatrywał w brąz jego oczu, który teraz wydawał się czarny, nieprzenikliwy. W ich odbiciu migotały iskry, tańczyły jak smukłe języki ognia, upewniając chłopaka w przekonaniu, że naprawdę jest we właściwym miejscu i czasie. Z właściwą dla niego osobą.
           
A może to po prostu wpływ chwili i tej żałosnej słabości, której się poddał…?

Niech się dzieje wola nieba, niech szaleństwo pochłonie go bez reszty. Niech dzieje się magia, niech się iskrzy! Niech emocje płyną jak wartkie rzeki, niech odbierze mu dech… Chciał tego, znowu. Jak kolejnej dawki opium, jak czegoś, czego szukał od dnia narodzin, a znalazł dopiero po kilku dekadach swojego życia.
           
Nie odzywali się, milczeli, bytowali. Każda sekunda trwała jak millenium; niezniszczalna niczym wykuty w skale posąg, wyrzeźbiona w kamieniu sylwetka. Noc rozpostarła nad nimi swe czarne skrzydła i okryła szczelnie, niwelując strach i gorycz. Orzeźwiający wiatr igrał między kosmykami blond włosów, omiótł zaróżowione z napięcia policzki, musnął wargi i zniknął. Był lekki, niezbyt porywisty, pachniał cytrynowo-słodkim zapachem czarnego bzu i wysuszonej na wiór trawy.

Tom wysunął rękę i objął dłonią policzek Billa. Czuł pod palcami każdą nierówność jego skóry, każde zagłębienie. Jej teksturę i napięcie, gdy wpijające się w nią opuszki tworzą drobne wklęśnięcia; znak, że jest prawdziwy, a nie wymyślony. Odpłacił mu się słodkim, jakby nieśmiałym uśmiechem i przymknięciem powiek. Oczyma wyobraźni znów zobaczył tamtego chłopca, który – podobnie jak teraz – pewnej nocy oddał mu swoje ciało, uwiódł i doprowadził na skraj szaleństwa…

Zawrzało. Spokój zamienił się w dziką, szalejącą burzę z piorunami, gdzie wyładowanie elektryczne przemienia się w kolejne i jeszcze następne.

Bill, jakby wyczuwając następującą zmianę, odsunął się. Wsparł rękoma o podłoże za nim, wyzywająco rozchylił szczupłe nogi, rzuciwszy namiętne spojrzenie spod przymrużonych powiek. Tom oparł dłonie o jego kolana i zaborczym ruchem przesunął aż do pachwin, skąd trafił na biodra i przyciągnął bliżej siebie.

- Oszalałeś… - zaśmiał się blondyn, a jego głos przyjemnie drażnił wrażliwy narząd słuchu tego drugiego. Już miał się odezwać, gdy nagle bańka mydlana wokół nich pękła poprzez furkot helikopterowych skrzydeł przecinających powietrze.

Tom zaklął szpetnie, reagując instynktownie. Wstał i wyprostował się, pociągnąwszy młodszego pod jedną ze ścian. Przylegli plecami do nierównej powierzchni, obserwując, jak niebo rozbłyska światłem jasnych lamp. Starali się zachowywać jak najciszej, pragnęli prywatności i nawet, jeżeli ich sumienie było czyste, nie chcieli wydać się ze swoimi schadzkami przed kompletnie obcymi ludźmi. Starszy mężczyzna zmrużył oczy, uparcie wpatrując się w maszynę pokrytą niebieskim, błyszczącym lakierem – teraz wydawał się czarny – z białym, przecinającym go paskiem, na którym zaś litery układały się w jakieś słowo.

Policja.

Czegoż oni, do kurwy nędzy, szukają o tej porze? I to w dodatku w dobrej dzielnicy…? Niespodziewane wiadomości miały nadejść rankiem kolejnego dnia.

Teraz jednak nie chciał zawracać sobie głowy rzeczami tak błahymi. Szmer powoli cichł, światła oddalały, a ich na powrót objęła nieprzenikniona noc. Stanął bokiem do wciąż wpatrzonego w niebo człowieka; przesunął opuszkami palców wzdłuż ramienia, ześlizgnął na miednicę, następnie pewnym chwytem złapał za udo i założył na swoje biodro. Nie zwlekał ani chwili dłużej… Owiał gorącym oddechem spierzchnięte wargi kochanka, a kontrast temperatur skroplił się w atmosferze w postać lekkiej mgiełki. Przywarł ustami do jego ust i niemal wepchnął język do gardła, pragnąc łakomiej i bardziej… Pożądanie jak trucizna zainfekowało jego umysł i ciało, wiedział, że nic nie powstrzyma go od zerwania zakazanego owocu ukrytego w samym środku raju…


8 komentarzy:

  1. O nieee... w takim momencie... :( to było takie piękne, romantyczne i pełne namiętności jednocześnie. Mam nadzieję, że w następnym odcinku nastąpi kontynuacja tej sceny.
    Ciekawe kogo lub czego szukała policja... hmmm... bo to raczej nie było bez znaczenia zważając na to, że rano będzie jakaś niespodzianka. Ehhh... pozostaje mi czekać. Ale jest na co. :)
    Buziaki i pisz dalej, jak najwięcej bo mało jest osób, które robią to tak dobrze jak Ty. :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaspoileruję tyle, że kolejny rozdział będzie znacznie gorętszy niż ten, ale co dokładnie się stanie - tego zdradzić już nie mogę!
      Dziękuję też za te wszystkie miłe słowa, bo ja - jak to ja - nigdy nie jestem z siebie zadowolona w stu procentach i zmieniałabym wszystko po sto razy, żeby wybrać najlepsze zdanie.
      Ściskam mocno <3

      Usuń
  2. Chyba nigdy nie będę mogła wyjść z podziwu nad tym, z jaką łatwością bawisz się słowem, jak czarujesz każdym zdaniem. Cala sytuacja na dachu dokładnie ukazała mi się pod powiekami, słyszałam furkot silnika, czulam się jak ukryta w cieniu obserwatorka całego zdarzenia. Zachodzę w głowę, czego szukała tam policja... To zapewne coś istotnego dla całej akcji. Odnoszę wrażenie, że ma to dziwny związek z Theo... Nawiązując do niego, strasznie podobał mi sie opis jego rozmyślań na początku rozdziału.
    Ostatnio niezwykle nas rozpieszczasz poprzez częste publikacje odcinków. Mam nadzieję, że ta częstotliwość się utrzyma, wena nie opuści, a czas pozwoli Ci na tworzenie rozdziałów.:)Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy.:)
    Buziaki!:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słowo fascynuje mnie od zawsze; odpowiednio dobrane brzmią jak muzyka, nieskazitelnie czysty głos, wynoszą ponad szczyty gór i zostają w głowie. To trochę jak orgazm bez potrzeby fizycznego kontaktu... ;)
      Theo ma masę różnorakich pomysłów, jednakże czy ten również będzie jednym z jego wyskoków...? Myślę, że zostawię wszystkich w niepewności dopóty nie wyjaśnię tej sprawy!
      Dziękuję także za te miłe słowa, za komentarz, za wszystko... Dzięki temu mam motywację, żeby publikować dość często, bo nic nie motywuje mnie tak, jak to, że jestem doceniana.
      Buzi ;*

      Usuń
  3. Jedno jest pewne, powinnaś pisać zawodowo :) Mam nadzieję, że to nie będzie jedyne Twoje opowiadanie a w niedalekiej przyszłości znajdziemy coś Twojego na półkach w księgarniach. Pozdrawiam i czekam na dalsze rozdziały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytałam ten komentarz jak byłam na lekkim rauszu i... Wzruszyłam się w cholerę... Nawet uroniłam kilka łez, bo to pierwszy raz kiedy słyszę coś takiego. Nie umiem opisać jak bardzo podbudowałaś moje ego i jak wielką motywacją mnie napełniłaś. Dzięki!

      Usuń
  4. Z każdą częścią ujawniasz zaczątek jakiejś nowej zagadki, jeszcze ta szukająca kogoś, lub czegoś policja na samym końcu, nasz psychopatyczny wielbiciel, czyhający na jakąś dogodną okazję i knujący. I wiesz czego mi zabrakło na końcu, ale to będzie z pewnością kolejny początek. Wykonanie jak zawsze fenomenalne, ale Ty znasz doskonale moją opinię na ten temat.
    Weny Ci życzę, oby nie opuszczała Cię :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że z czasem Theo pokaże coś więcej niż nienawiść i kto wie...? Może to nie jest do końca tak, że dokucza niewinnej osobie, może jego życie przypominało kiedyś piekło, może odrzucenie sprawiło, że oszalał?
      Dziękuję za komentarz skarbie i za każde z tych motywujących słów (powtarzam się), za wyzywanie mnie od patentowych leni, za każdego kopa w dupę, żebym się nie poddawała, gdy brakło sił. Buziaki :*

      Usuń