Rozdział
XV
„Można przetrwać traumę, ale niewiele
więcej.
Ona człowieka zabija, jednocześnie
pozwalając mu nadal żyć”.
-
James Frey
_________
Z chęcią czytam książki poświęcone kryminalistyce, uwielbiam także naukę
jaką jest człowiecza anatomia, choć lenistwo pożałowało mi godnego statusu
studenta medycyny.
Ja, zgodnie z wyolbrzymioną ambicją, jestem studentem wszystkiego i
niczego. Studiuję rozległą sieć własnych zainteresowań, zagłębiam w hobby, jak
w nędznej imitacji życia. Cóż, przynajmniej mam z niego to, co chcę, a nie to,
za czym biegną inni.
Według nich, nie mam niczego. Według mnie, mam więcej niż oni.
Otwarcie przyznaję, że jestem sumą nastoletnich błędów i porażek jakie za
sobą pociągnęły, ale mam mózg. Mam logikę. Umiem myśleć, a myślenie zdradza, że
najciemniejszy punkt zawsze znajduje się pod latarnią.
Jeżeli twoim pragnieniem jest złapanie mordercy, musisz zacząć myśleć jak
psychopata.
Będąc psychopatą musisz myśleć jak przedstawiciel prawa, aby nie zdołało
cię dosięgnąć.
Jeżeli chcesz umknąć, przepaść jak kamień w wodę, musisz przestać żyć.
Zaszyć się samotnie wśród leśnej gęstwiny i sczeznąć tam, niczym szczątki
roślin i zwierząt z wolna zmieniające się w cuchnący śmiercią torf.
Z satysfakcją odpaliłem papierosa, odciągając pomarańczowy filtr od ust.
Papier chroniący tytoń wypalał się szybko, żar popielił wnętrzności,
pozostawiwszy po sobie tylko szczątki roślinnych źdźbeł zeschniętych na wiór.
Ponownie objąłem ustnik wargami, przymknąłem powieki, czekałem. Dym szybko wyparł
tlen z drobnych pęcherzyków płucnych, ostudziwszy niepohamowaną złość, nakarmił
mnie błogim odurzeniem.
Jak mogłem przeoczyć tak istotny szczegół…? Jak mogłem nie zauważyć,
że uczucie, które miałem nadzieję obrócić w proch, wciąż żyje i dąży do mojej
zagłady?! Wcześniej winien byłem spostrzec, że im dwojgu zależy na sobie zbyt
mocno, żebym mógł strawić tą miłość ogniem nienawiści. Może uknułem sprytny
plan, ale człowiek jest tak nieprzewidywalny, iż niemożliwością jest pozwolić,
aby chytre strategie przestały ewoluować.
Gdy niszczysz, musisz bezwzględnie niszczyć wszystko, co spotkasz. Bez
litości, z zimną krwią, bez wyrzutów sumienia. Gdzie dwóch się bije, tam jeden
musi umrzeć.
Musiałem bezsprzecznie, natychmiastowo, w tej chwili, porozumieć się z moją
„ukochaną” siostrą!
_________
Chciał coś powiedzieć, ale głos utknął mu w gardle. Wsparłszy się barkiem o
drewnianą futrynę drzwi, kontemplował w ciszy obraz przed swoimi oczami. Było w
nim coś majestatycznego, przyciągającego, wręcz narkotycznego.
Na zmiętym prześcieradle, tuląc do piersi grubą kołdrę z pierza, spoczywało
bezwładne ciało. Teraz wydawało mu się najbardziej bezbronnym człowiekiem na
świecie. Takim, przy którym chcesz budzić się o poranku i zasypiać o północy,
kiedy, zmęczeni atrakcjami fundowanymi przez codzienność, będziecie opowiadać
sobie o minionym dniu. Choć sam zostawił go tutaj ledwie przed paroma
godzinami, od dobrych kilkunastu minut wpatrywał się w niego tak, jakby wpadł w
odwiedziny, a on zaskoczył go swą senną nieobecnością.
- Ech… - westchnął sam do siebie, wiedząc, że jedynym odbiorcą swoich myśli
jest on we własnej osobie. Nikt więcej. – Zaczynam szaleć.
Z tymi słowami na ustach, potarł otwartą dłonią o skroń. Zamknął oczy,
wsłuchując się we własny przyspieszony oddech i bicie serca, które pędziło
niczym ekspres swoim ciężarem wprawiając żeliwne tory w drżenie, tłukąc się i
szamocząc chaotycznie, dawało znać o fakcie istnienia. O bezcennym darze życia,
które, choć warte więcej niż wszystkie pieniądze świata, dla niektórych
stanowiło ciążący na barkach balast.
Życie… Czymże było, jeżeli nie płomieniem gasnącym w jego dłoniach…? Jeżeli
nie sercem kołaczącym się w klatce żeber, wcześniej rozwartej kleszczami?
Jeżeli nie organem tłoczącym krew, jak samochodowy silnik paliwo? Czy zależało
od ilości krwi w żyłach, a może jego istota została zagłębiona w dalej
rozumianych pojęciach? Może jest swoistym transferem między tym, czego nie
rozumiemy, a kruchością starzejącego się ciała. Może ono, ciało, z czasem ulega
degradacji, podporządkowuje się dominacji rozmaitych chorób, ale dzięki
przyszłym umiejętnościom, człowiek zamieni się w wielki, szeleszczący komputer,
oferujący życie wieczne.
- To-oom… - wymamrotało uśpione ciało, sapnęło, chrząknęło, przekręciło się
na drugi bok i ucichło, uprzedzone głębokim zaczerpnięciem powietrza do płuc.
Uśmiechnął się. Ciekawe o czym śni…? Co roi się w tym młodym umyśle, skoro
lunatycznie wypowiada jego imię? Postanowił zapytać go o to później, gdy już
się przebudzi. O ile nie zatai przed nim faktów, twierdząc, że jego sny zostały
w pamięci, jako bezdenna, ziejąca pustką przepaść.
- Nie, nie… Nie krzywdź mnie… - Bill gawędził dalej, trzęsąc się przez sen
jak w febrze. Ułożył się na wznak, a na jego czole uwypukliła się głęboka
zmarszczka w kształcie litery V. Zacisnął mocniej dłonie na kołdrze, którą
wciąż trzymał w ramionach, rozpaczliwie kręcąc głową na boki. Zesztywniał
nagle. – Nie, nie… Tom… Uratuje…
Poderwał się gwałtownie, otworzywszy szeroko oczy. Wlepił wzrok w ścianę, a
sińce zakwitłe pod narządem umożliwiającym widzenie zdradzały, że wciąż jest
zaspany. Siedział tak i po prostu patrzył, nie kojarząc faktów i nie pamiętając
co właściwie się stało i jakim cudem znalazł się w łóżku, w dodatku zlany
zimnym potem. Dygotał na całym ciele, choć w pomieszczeniu nie panował chłód.
Wypełnił się lękiem głębokim jak spad rowu Mariańskiego, tak głębokim, że z
tego wszystkiego, zapomniał o obecności Toma.
- Zły sen? – Usłyszał nagle głos, dochodzący z oddali. Był spetryfikowany
ze strachu. Ujrzał jak Tom odrywa się od drewnianej framugi, przysiada na łóżku
i wpatruje się w niego zmartwiony. Wpierw nie rozpoznał go, śledząc jego ruchy,
jakby poruszał się zwolnionym tempie. Dopiero gdy z ciemności wyłoniła się
znajoma twarz, oświetlona srebrną poświatą księżyca, rozpoznał go. Tom jak
gdyby nigdy nic sięgnął po jego dłoń, a on, słaby i pozbawiony sił na obronę,
poddał się. Na tę krótką chwilę pozwolił mu dotrzeć głębiej, niż normalnie
pozwoliłby. „Ale tylko ten jeden raz”, przysiągł sobie w myślach.
Mężczyzna chwycił jego rękę, bawiąc się smukłymi palcami, dopóki nie splótł ich
ze sobą.
Bill uśmiechnął się półgębkiem, zażenowany obracał między palcami kosmyki
grzywki niedbale opadającej na czoło. Westchnął, jakby zrzucił ze swoich ramion
ogromny ciężar. Było to westchnienie pełne ulgi, wolności, której niewprawny
obserwator nie zdołałby zobaczyć. Tylko ten, co go znał, wiedział jak reaguje w
stresujących sytuacjach.
- Nie, nie… A może – powiedział niemrawo, plącząc się w swoich własnych
myślach. Przywarł opuszkami palców do miękkości ust, przygryzając ich
koniuszki.
- Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć. Nie musisz być sam.
Przeszył go podejrzliwym spojrzeniem.
- Wiem.
Czuł jak jego zmarzniętą dłoń przenika ciepło drugiej dłoni. Obcej,
niezależnej, złączonej z ciałem innego człowieka. Temperatura wnikała przez
pory w jego skórze, przedzierała się przez warstwę mięśni i ścięgien,
przenikała przez kość, docierała do krwiotwórczego szpiku. To było takie miłe
uczucie… Odniósł wrażenie, że serce oplecione stęchłą pajęczą siecią wyrywa się
z okalających je drobnych nitek, nabiera potężny oddech świeżej krwi, dławi się
nią, tonie w niej. Poderwało się do galopu, przypominając o bólu i o wszystkim,
co niegdyś czuł.
Ten ból był czymś nowym. Ten ból przypominał mu, że istnieje coś poza
obojętnością w którą wpadł, żeby uchronić się przed niepotrzebnym
wylewaniem łez w samotności.
Przez ułamek sekundy pomyślał nawet, że lepiej czuć ból, niż nie czuć
kompletnie niczego.
Wyszarpnął rękę.
Przysunął się do krawędzi łóżka i wstał, wygładzając dłońmi zmiętoszone
ubranie. Przez chwilę nie mówił nic, gestem nakłaniając Toma, żeby ruszył jego
śladem.
- Chodź – rzucił konspiracyjnym szeptem; obracając się wokół własnej osi, z
roześmianą twarzą i głową w chmurach, wniknął w ciemność wypełniającą korytarz.
Szmer dłoni błądzących po ścianach wtłoczył się w przestrzeń, dłoni
dotykających przypadkowych obiektów, dłoni poszukujących włącznika światła.
Cichym stukotem bosych stóp o parkiet. W końcu odnalazł właściwą wypukłość,
niewyraźny pomruk zmienił w ledwo słyszalne kliknięcie. Pomieszczenie zalał
strumień ciepłego, przydymionego, żółtego światła sączącego się z halogenowych
żarówek wbudowanych w ściany.
- Coś ty wymyślił o drugiej nad ranem? – jęknął niepocieszony Tom,
przecierając kłykciami nieprzyzwyczajone do jasności oczy. Bill zdążył już
okryć ramiona ciepłą, utkaną z wełny narzutką i uzupełnić resztę brakujących
elementów garderoby. Usta rozciągnął w złośliwym uśmieszku.
- Zobaczysz – Otworzył najbliższe drzwi. Nie kwapił się nawet, aby zapalić
światło, po prostu przeszedł przez nie, a po chwili do uszu Toma doszło
szczęknięcie otwieranego okna, szelest wiatru, warkot przypadkowego,
ruszającego z miejsca samochodu. Słyszał jak firana furkocze w porywach
wprawionego w ruch powietrza; przeszył go gwałtowny niepokój, poczucie
opuszczenia, coś, co pojawiało się tylko i wyłącznie wtedy, kiedy człowieka nic
nie ogranicza, jest całkiem sam.
Cały w nerwach wszedł do salonu, w którym przed momentem zniknął Bill.
Rozejrzał się, w prawo i w lewo, nie wyczuwając niczyjej obecności, jakby ten
cholerny gówniarz rozpłynął się w powietrzu!
- Co do kurwy… - zaklął szpetnie, podchodząc bliżej otwartego na oścież
okna, a wtedy, zza jednej ze ścian wyłoniła się jego blond czupryna. Uśmiechał
się jak szaleniec, którego właśnie przyłapano na gorącym uczynku. – Do chuja,
pogrzało cię już na maxa?
- Nie zachowuj się jak stary dziad, tylko przełaź póki się nie rozmyśliłem.
Zgodnie z poleceniem, jakoś udało mu się wydostać z mieszkania na schody
pożarowe, o których – o ironio – wcześniej nie miał pojęcia, ale może dlatego,
że znajdowały się po drugiej stronie budynku i nigdy nie wpadł na genialny
pomysł, aby obejść go i sprawdzić jak wygląda. Przez okno też niespecjalnie się
wychylał, w końcu w przeciągu ostatnich lat Bill kilkukrotnie zmieniał miejsce
zamieszkania, dopóki nie osiadł w tym, w którym znajdowali się teraz. Może
właśnie ta obietnica wolności, te schody, które pozwalały mu wymknąć się
niezauważenie o każdej porze dnia i nocy, były dla niego przyciągającym
elementem, wręcz nakłaniającym do tego, aby więcej się nie przenosić. Aby osiąść
i więcej nie zmieniać miejsca, które potocznie nazywamy swoim domem.
Drobne włoski na jego przedramionach zjeżyły się przez zmianę temperatur,
wysepki dreszczy pokryły skórę, a w policzki uderzył ziąb. Potarł dłońmi o
przedramiona, spoglądając na Billa trochę nieufnie, ale postanowił zawierzyć mu
swoją wiarę i iść za nim choćby w ciemno, na koniec świata. Był mu to winien za
wszystko złe, co zrobił, za swój egoizm i brak opanowania, gdy przychodziło do
spraw cielesnych.
Wspięli się żelazną konstrukcją na sam szczyt, a wtedy Bill wychylił się za
barierkę, stawiając stopy na wąskim parapecie, stanowiącym jedyne przejście na
dach sąsiedniego budynku, nieco niższego, wciśniętego między dwa wysokie,
nowoczesne bloki.
- Tylko pamiętaj, żeby nie patrzeć w dół – upomniał go i lekko, jakby stąpał
po puchowej połaci chmur, przebiegł pozostałą drogę. Wsparł się dłońmi o
podłoże dachu i dźwignął na sile własnych ramion, po chwili stojąc już
wyprostowany na równej, płaskiej powierzchni. Spojrzał na niego wyzywająco,
jakby chciał dać mu do zrozumienia, że skoro on potrafił, to co dla kolesia tak
bardzo hej do przodu, jak Tom?
- Srali muchy będzie wiosna – fuknął pod nosem pewien, że nikt go nie
usłyszał, po czym powoli jak żółw - o wiele wolniej, niż zrobił to Bill –
drobnymi kroczkami przemierzył kilkumetrową ścieżkę. Tuż przed samym finiszem
nie omieszkał się spojrzeć w dół, a wtedy zakręciło mu się w głowie i musiał
zamknąć oczy, wbijając wewnętrzną część dłoni w chropowatą elewację budynku.
Zdawało mu się, że ostre wypustki przebijają się przez jego skórę i ranią go do
krwi, ale teraz nie miał głowy, żeby się nad tym zastanawiać. Wszystkie myśli
skierował ku stłamszeniu ataku paniki w ciasnej klitce, tak, aby nie zdołała
przejąć nad nim kontroli, powoli robiącą z mózgu sieczkę. Adrenalina krążyła w
jego żyłach, strach potęgował panikę i wiedział też, że nie ma wyjścia.
Przecież nie będzie zawracał, kiedy do mety brakuje mu mniej, niż zajęłaby
droga powrotna.
- Jak tam dojdę, zamorduję cię, wykastruję i wypatroszę, zamienię w świeże,
mielone mięso – odgrażał się, tym samym dodając sobie odwagi. Dosłyszał rechot
Billa, tak histeryczny i szczery, że sam uśmiechnął się pod nosem mimo całego
tego zamieszania. To było warte zachodu nawet, jeżeli ze stresu i przerażenia
omal nie narobił w gacie. Nikomu się nie przyzna, że jego odwagę przebiło coś
tak błahego, jak lawirowanie na krawędzi przepastnej, miejskiej dziczy.
~
Usiadł w siadzie skrzyżnym na pokrytej blachą połaci dachu. Serce wciąż
biło mu prędko, ale zdążył już uspokoić się na tyle, by wyłączyć wyobraźnię
tworzącą coraz to nowsze, przeraźliwe w skutkach, obrazy ich chwilowego
szaleństwa. Zdążył odzyskać spokój i powagę, a wtedy, jakby trochę nieśmiało,
Bill uklęknął przed nim. Nie mówił nic, wsparłszy się dłońmi o jego kolana,
uparcie wpatrywał w brąz jego oczu, który teraz wydawał się czarny,
nieprzenikliwy. W ich odbiciu migotały iskry, tańczyły jak smukłe języki ognia,
upewniając chłopaka w przekonaniu, że naprawdę jest we właściwym miejscu i
czasie. Z właściwą dla niego osobą.
A może to po prostu wpływ chwili i tej żałosnej słabości, której się
poddał…?
Niech się dzieje wola nieba, niech szaleństwo pochłonie go bez reszty.
Niech dzieje się magia, niech się iskrzy! Niech emocje płyną jak wartkie rzeki,
niech odbierze mu dech… Chciał tego, znowu. Jak kolejnej dawki opium, jak
czegoś, czego szukał od dnia narodzin, a znalazł dopiero po kilku dekadach
swojego życia.
Nie odzywali się, milczeli, bytowali. Każda sekunda trwała jak millenium;
niezniszczalna niczym wykuty w skale posąg, wyrzeźbiona w kamieniu sylwetka.
Noc rozpostarła nad nimi swe czarne skrzydła i okryła szczelnie, niwelując
strach i gorycz. Orzeźwiający wiatr igrał między kosmykami blond włosów, omiótł
zaróżowione z napięcia policzki, musnął wargi i zniknął. Był lekki, niezbyt
porywisty, pachniał cytrynowo-słodkim zapachem czarnego bzu i wysuszonej na
wiór trawy.
Tom wysunął rękę i objął dłonią policzek Billa. Czuł pod palcami każdą
nierówność jego skóry, każde zagłębienie. Jej teksturę i napięcie, gdy
wpijające się w nią opuszki tworzą drobne wklęśnięcia; znak, że jest prawdziwy,
a nie wymyślony. Odpłacił mu się słodkim, jakby nieśmiałym uśmiechem i
przymknięciem powiek. Oczyma wyobraźni znów zobaczył tamtego chłopca, który –
podobnie jak teraz – pewnej nocy oddał mu swoje ciało, uwiódł i doprowadził na
skraj szaleństwa…
Zawrzało. Spokój zamienił się w dziką, szalejącą burzę z piorunami, gdzie
wyładowanie elektryczne przemienia się w kolejne i jeszcze następne.
Bill, jakby wyczuwając następującą zmianę, odsunął się. Wsparł rękoma o
podłoże za nim, wyzywająco rozchylił szczupłe nogi, rzuciwszy namiętne
spojrzenie spod przymrużonych powiek. Tom oparł dłonie o jego kolana i
zaborczym ruchem przesunął aż do pachwin, skąd trafił na biodra i przyciągnął
bliżej siebie.
- Oszalałeś… - zaśmiał się blondyn, a jego głos przyjemnie drażnił wrażliwy
narząd słuchu tego drugiego. Już miał się odezwać, gdy nagle bańka mydlana
wokół nich pękła poprzez furkot helikopterowych skrzydeł przecinających
powietrze.
Tom zaklął szpetnie, reagując instynktownie. Wstał i wyprostował się,
pociągnąwszy młodszego pod jedną ze ścian. Przylegli plecami do nierównej
powierzchni, obserwując, jak niebo rozbłyska światłem jasnych lamp. Starali się
zachowywać jak najciszej, pragnęli prywatności i nawet, jeżeli ich sumienie
było czyste, nie chcieli wydać się ze swoimi schadzkami przed kompletnie obcymi
ludźmi. Starszy mężczyzna zmrużył oczy, uparcie wpatrując się w maszynę pokrytą
niebieskim, błyszczącym lakierem – teraz wydawał się czarny – z białym,
przecinającym go paskiem, na którym zaś litery układały się w jakieś słowo.
Policja.
Czegoż oni, do kurwy nędzy, szukają o tej porze? I to w dodatku w dobrej
dzielnicy…? Niespodziewane wiadomości miały nadejść rankiem kolejnego dnia.
Teraz jednak nie chciał zawracać sobie głowy rzeczami tak błahymi. Szmer
powoli cichł, światła oddalały, a ich na powrót objęła nieprzenikniona noc.
Stanął bokiem do wciąż wpatrzonego w niebo człowieka; przesunął opuszkami
palców wzdłuż ramienia, ześlizgnął na miednicę, następnie pewnym chwytem złapał
za udo i założył na swoje biodro. Nie zwlekał ani chwili dłużej… Owiał gorącym
oddechem spierzchnięte wargi kochanka, a kontrast temperatur skroplił się w
atmosferze w postać lekkiej mgiełki. Przywarł ustami do jego ust i niemal
wepchnął język do gardła, pragnąc łakomiej i bardziej… Pożądanie jak trucizna
zainfekowało jego umysł i ciało, wiedział, że nic nie powstrzyma go od zerwania
zakazanego owocu ukrytego w samym środku raju…
O nieee... w takim momencie... :( to było takie piękne, romantyczne i pełne namiętności jednocześnie. Mam nadzieję, że w następnym odcinku nastąpi kontynuacja tej sceny.
OdpowiedzUsuńCiekawe kogo lub czego szukała policja... hmmm... bo to raczej nie było bez znaczenia zważając na to, że rano będzie jakaś niespodzianka. Ehhh... pozostaje mi czekać. Ale jest na co. :)
Buziaki i pisz dalej, jak najwięcej bo mało jest osób, które robią to tak dobrze jak Ty. :*
Zaspoileruję tyle, że kolejny rozdział będzie znacznie gorętszy niż ten, ale co dokładnie się stanie - tego zdradzić już nie mogę!
UsuńDziękuję też za te wszystkie miłe słowa, bo ja - jak to ja - nigdy nie jestem z siebie zadowolona w stu procentach i zmieniałabym wszystko po sto razy, żeby wybrać najlepsze zdanie.
Ściskam mocno <3
Chyba nigdy nie będę mogła wyjść z podziwu nad tym, z jaką łatwością bawisz się słowem, jak czarujesz każdym zdaniem. Cala sytuacja na dachu dokładnie ukazała mi się pod powiekami, słyszałam furkot silnika, czulam się jak ukryta w cieniu obserwatorka całego zdarzenia. Zachodzę w głowę, czego szukała tam policja... To zapewne coś istotnego dla całej akcji. Odnoszę wrażenie, że ma to dziwny związek z Theo... Nawiązując do niego, strasznie podobał mi sie opis jego rozmyślań na początku rozdziału.
OdpowiedzUsuńOstatnio niezwykle nas rozpieszczasz poprzez częste publikacje odcinków. Mam nadzieję, że ta częstotliwość się utrzyma, wena nie opuści, a czas pozwoli Ci na tworzenie rozdziałów.:)Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy.:)
Buziaki!:*
Słowo fascynuje mnie od zawsze; odpowiednio dobrane brzmią jak muzyka, nieskazitelnie czysty głos, wynoszą ponad szczyty gór i zostają w głowie. To trochę jak orgazm bez potrzeby fizycznego kontaktu... ;)
UsuńTheo ma masę różnorakich pomysłów, jednakże czy ten również będzie jednym z jego wyskoków...? Myślę, że zostawię wszystkich w niepewności dopóty nie wyjaśnię tej sprawy!
Dziękuję także za te miłe słowa, za komentarz, za wszystko... Dzięki temu mam motywację, żeby publikować dość często, bo nic nie motywuje mnie tak, jak to, że jestem doceniana.
Buzi ;*
Jedno jest pewne, powinnaś pisać zawodowo :) Mam nadzieję, że to nie będzie jedyne Twoje opowiadanie a w niedalekiej przyszłości znajdziemy coś Twojego na półkach w księgarniach. Pozdrawiam i czekam na dalsze rozdziały.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam ten komentarz jak byłam na lekkim rauszu i... Wzruszyłam się w cholerę... Nawet uroniłam kilka łez, bo to pierwszy raz kiedy słyszę coś takiego. Nie umiem opisać jak bardzo podbudowałaś moje ego i jak wielką motywacją mnie napełniłaś. Dzięki!
UsuńZ każdą częścią ujawniasz zaczątek jakiejś nowej zagadki, jeszcze ta szukająca kogoś, lub czegoś policja na samym końcu, nasz psychopatyczny wielbiciel, czyhający na jakąś dogodną okazję i knujący. I wiesz czego mi zabrakło na końcu, ale to będzie z pewnością kolejny początek. Wykonanie jak zawsze fenomenalne, ale Ty znasz doskonale moją opinię na ten temat.
OdpowiedzUsuńWeny Ci życzę, oby nie opuszczała Cię :*
Myślę, że z czasem Theo pokaże coś więcej niż nienawiść i kto wie...? Może to nie jest do końca tak, że dokucza niewinnej osobie, może jego życie przypominało kiedyś piekło, może odrzucenie sprawiło, że oszalał?
UsuńDziękuję za komentarz skarbie i za każde z tych motywujących słów (powtarzam się), za wyzywanie mnie od patentowych leni, za każdego kopa w dupę, żebym się nie poddawała, gdy brakło sił. Buziaki :*